Recenzja filmu

Lincoln (2012)
Steven Spielberg
Daniel Day-Lewis
Sally Field

Poprawny prezydent

Abraham Lincoln, szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych, fascynuje nie od dziś. Urodził się w biednej, farmerskiej rodzinie. W młodości najpierw zajmował się gospodarstwem, potem zaś pracował
Abraham Lincoln, szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych, fascynuje nie od dziś. Urodził się w biednej, farmerskiej rodzinie. W młodości najpierw zajmował się gospodarstwem, potem zaś pracował jako sklepikarz i był przez krótki czas żołnierzem. Później wybrał zawód prawnika, żeby z czasem zająć się polityką. W 1860 roku został wybrany prezydentem USA, co stało się jedną z przyczyn wojny secesyjnej.

Spielberg w swoim filmie zdecydował się na opowiedzenie chyba najciekawszego epizodu z życia Lincolna: jego walki o zniesienie w Stanach niewolnictwa zapoczątkowanej Proklamacją Emancypacji z 1862 roku, która zdelegalizowała niewolnictwo jedynie na Południu, nie w Unii. Lincoln został niedługo potem wybrany na drugą kadencję, żeby w 1865 roku wraz ze swoją partią republikanów świętować uchwalenie XIII poprawki do Konstytucji USA. Reżyser "Listy Schindlera" postanowił zekranizować książkę amerykańskiej historyczki i laureatki Nagrody Pulitzera, Doris Kearns Goodwin, która skupia się właśnie na politycznych losach prezydenta-abolicjonisty poprzedzających jego zabójstwo.

W "Lincolnie" tytułowa postać wcale nie wypełnia sobą całości czasu ekranowego. Spielberg nie skupia się na prezydencie, nie udaje jego biografa, nie zagląda wciąż do jego sypialni, nie analizuje życia prywatnego. Pokazuje Lincolna przede wszystkim jako polityka, ale nie jako wszechpotężną głowę kraju: bohater właściwie rzadko jest sam, zwykle otacza go tłum doradców i kolegów z partii. To oni podpowiadają mu, co ma robić, pomagają podejmować decyzje i dobrze odgrywać swoją rolę. Można śmiało powiedzieć, że w pewnym momencie filmu bohaterem staje się XIII poprawka. Z historii wiemy, że została uchwalona, a jednak sceną w Kongresie reżyser umiejętnie buduje napięcie. Przez dwie i pół godziny filmu przez kadr przewijają się dziesiątki twarzy republikanów i demokratów. Dramat historyczny zamienia się w dramat polityczny ze szczątkowymi nawiązaniami do prywatnego życia prezydenta. Są jednak epizody dotyczące młodego syna Lincolna, studenta prawa Roberta, który chce wstąpić do wojska i walczyć dla Unii (nie zmienia zdania nawet będąc świadkiem pewnego makabrycznego "pogrzebu") czy rozmowy i kłótnie bohatera z żoną, którą prezydent nazywa wciąż "panią Lincoln".

W scenariuszu Kushnera znalazło się także miejsce na słynne przemówienia prezydenta oraz jego ciekawe anegdotki. Także sprzeczki Lincolna z małżonką zostały dobrze rozpisane. Twórcy filmu pokazali słynnego prezydenta jako człowieka pełnego charyzmy i niezwykłej wewnętrznej mocy, które sprawiały, że tylu ludzi zdecydowało się za nim pójść. Daniel Day-Lewis jest w tej roli świetny, a jego charakteryzacja niezwykle przekonująca: stary polityczny wyga wygląda na wiecznie zmęczonego, niedożywionego i schorowanego, a jednak wciąż ma siłę walczyć o własne przekonania. A walczy niczym lew, chociaż jego grzywa dawno już spłowiała i przerzedziła się. Kroku dzielnie dotrzymuje mu postać jego żony (zjawiskowa Sally Field), głośnej, obytej w towarzystwie i inteligentnej Mary Todd. Obie te role zasłużyły na nagrody, a w chwili, kiedy to piszę, wiadomo już, że ich odtwórcy zostali nominowani do Złotych Globów. Warto jeszcze dodać, że i Tommy Lee Jones świetnie poradził sobie ze swoją postacią.

Poza świetnym aktorami, "Lincoln" może pochwalić się niezłymi zdjęciami Kamińskiego i muzyką Johna Williamsa. Film jest jednak za długi i skrócenie go o pół godziny nikomu by nie zaszkodziło. Oglądając jednak najnowsze dzieło reżysera "Szeregowca Ryana", ma się wrażenie, że Lincoln jest jego wielkim idolem. I chociaż Spielberg nie buduje mu ołtarzyka, ani nie robi laurki, idealizuje postać prezydenta, naznaczając jego losy niepotrzebnym patosem z amerykańską flagą w tle. Najbardziej zainteresowanych XIII poprawką oprócz polityków, a więc niewolników, jest w filmie jak na lekarstwo, z czarnoskórymi żołnierzami i służącym Lincolna na czele. Tutaj historię tworzą biali w czarnych strojach amerykańskich kongresmenów.

"Lincoln" nie jest jedynym filmem o prezydencie USA, który wszedł do kin w 2012 roku, trudno go jednak nawet porównywać z pewnym popkulturowym mash-upem. Jako biografia nie sprawdza się, jako dramat historyczny też nie. Jako dramat polityczny natomiast ogląda się go dobrze, można bowiem zaznajomić się z mechanizmami, które rządziły polityką USA w XIX wieku. Film nie jest według mnie ani arcydziełem, ani szczytem możliwości twórczych Spielberga, może jednak przypadnie do gustu członkom Amerykańskiej Akademii Filmowej i zdobędzie jakąś statuetkę.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Steven Spielberg do filmu o szesnastym prezydencie USA Abrahamie Lincolnie zbierał materiały dwanaście... czytaj więcej
W zamierzonym na Nagrodę Akademii filmie Spielberga, Abraham Lincoln jest chodzącym monumentem. Zadumany,... czytaj więcej
To, że w końcu któryś ze znanych reżyserów zechce nakręcić obraz typowo pod Oscary, tworząc film o 16.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones