Recenzja filmu

Frankenstein (1910)
J. Searle Dawley

Potwór nadal wśród żywych

Możliwością oglądania tego filmu cieszyć się możemy stosunkowo od niedawna, ponieważ dopiero w roku 2002 została w całości upubliczniona zachowana kopia tego dzieła. Wcześniej przez wiele lat
Możliwością oglądania tego filmu cieszyć się możemy stosunkowo od niedawna, ponieważ dopiero w roku 2002 została w całości upubliczniona zachowana kopia tego dzieła. Wcześniej przez wiele lat film uznawany był za stracony w wielkim pożarze wytwórni Edisona. W roku 1963 miłośnik filmów Edward Conner wpadł na ślad broszury "Edison Kinematogram", wydanej w roku 1910, która zawierała szczegółowy opis filmu i sławne zdjęcie potwora. W latach 50-tych na jedną z kopii przez przypadek trafił kolekcjoner Alois Dettlaff, który przez wiele lat nie był świadomy, jak cenne trofeum posiada. Kiedy uświadomił sobie to w latach 80-tych, zaczął wypożyczać fragmenty filmu telewizji, każąc sobie przy tym słoni płacić. Było tak aż do roku 2002, kiedy to zdecydował się ostatecznie, na trzy lata przed swoją śmiercią, udostępnić obraz w całości.

"Frankenstein", sygnowany nazwiskiem Mary Shelley, ma jednak niewiele wspólnego z książkowym oryginałem. Chociaż obecnie film ten uważany jest za protoplastę współczesnych horrorów, pierwotnie nie miał nawet pełnić takiej roli. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy w okresie jego tworzenia istniały już sztywne ramy gatunku grozy – sami twórcy filmu, piszący streszczenie fabuły w Kinematogramie, kładli spory nacisk na wątek psychologiczny – stwierdzili nawet, iż skrupulatnie starali się uniknąć wszelkich scen mogących wydać się zbyt szokującymi dla widowni. Powodem takiego działania mógł być fakt, iż "Frankenstein" to jeden z pierwszym obrazów kręconych pod czujnym okiem cenzury. Pomimo tych zapewnień nie da się ukryć, iż scenarzysta i reżyser James Searle Dawley upakował w tym krótkim filmie całkiem sporą dawkę napięcia.

Młody naukowiec Frankenstein opuszcza swe rodzinne strony i wyrusza na studia, gdzie zamierza zgłębić tajemnicę stworzenia. Pragnie uzyskać sławę i ożenić się w piękną Elizabeth. W specjalnie do tego celu przygotowanej kadzi wypełnionej chemikaliami tworzy życie – efektem eksperymentu jest jednak odrażający potwór. Przerażony Frankenstein ucieka od swego dzieła – planuje przerwać karierę naukową i poślubić swą narzeczoną. Jednak potwór wytrwale podąża w ślad za swym twórcom – wkrótce okazuje się, iż bezpieczeństwo Elizabeth jest zagrożone.

W zaszokowanie wprawiała widzów scena narodzin potwora w kadzi pełnej chemikaliów – sprytny trik z puszczeniem "od tyłu" sceny spalenia manekina dał zaskakujące rezultaty – postać potwora zdaje się powoli ożywać w kłębach dymu i ognia. Młody naukowiec Frankenstein, przerażony tym, co stworzył, ucieka od swego dzieła, a tym samym od odpowiedzialności za swe czyny – kreatura jednak, niczym fatum, postępuje za nim krok w krok, aż do finałowej sceny konfrontacji, w której naukowiec widzi w lustrze odbicie nie swoje, a swego dzieła – służyć ma to moralizatorskiemu porównaniu – twór i jego wynaturzenie to zwierciadlanego odbicia twórcy.

Sam kostium i makijaż potwora to dzieło aktora go grającego Charlesa Ogle’a – wielu krytyków uznało tą kreację za znacznie bliższą książkowemu oryginałowi, niż sławna rola Borisa Karloffa. Poza Oglem w filmie gra jeszcze dwójka aktorów: Augustus Phillips – szanowany brodwayowski aktor, który jednak tutaj nie rzuca się specjalnie w oczy oraz Mary Fuller, jako kochanka naukowca nawiedzana przez jego potworne dzieło. Z aktorką tą wiąże się smutna historia – zawiedziona przemysłem filmowym porzuciła go w roku 1917, po czym zniknęła. Umarła w 1973 roku w samotności i ubóstwie, po dwudziestu pięciu latach spędzonych w szpitalu psychiatrycznym. Świadczy to o tym, iż nad "Frankensteinem" ciąży rodzaj przedziwnej klątwy – pomimo swej przełomowości, nie zyskał on wielkiego rozgłosu, chociaż dużą wagę przyłożono do jego dystrybucji – wśród widowni nie było jeszcze zbyt wielkiego zapotrzebowania na obrazy grozy. Również przypisywany często filmowi tytuł pierwszego horroru należy się raczej krótkometrażowemu dziełu "Dr Jekyll and Mr Hyde" z 1908 roku.

Warto jednak znać tą pozycję, chociażby dla jej tajemniczej, pozaekranowej otoczki. Dodatkowo jest to znakomity przykład na to, jak we wczesnych latach kina radzono sobie z kwestią efektów specjalnych. Dziś obraz może już nieco śmieszy swą archaicznością, jednak jest doskonałą pozycją dla miłośników historii kina.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones