Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)
Rian Johnson
Waldemar Modestowicz
Mark Hamill
Carrie Fisher

Powrót do gwiazd

"Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy" w opinii internautów miało być nie do końca udane. Nie zgadzam się z tym. Nawet, jeśli czegoś w nim brakowało, nie wydaje mi się, aby miałoby to jakoś
Wystarczy powiedzieć "Gwiezdne wojny" i już wiadomo, o co chodzi. Od czasu, gdy na ekranach kin zagościła "Gwiezdne wojny: Część IV - Nowa nadzieja", świat oszalał na punkcie świetlnych mieczy, ścigaczy i Mocy, zaś powiedzonka typu "Luke jestem twoim ojcem" przeszły do języka potocznego. Każda kolejna część przyciągała do kin rzesze fanów na całym świecie. Po fatalnej drugiej trylogii istniała obawa, czy gwiezdna saga George'a Lucasa ma szansę odzyskać dawną chwałę. Po moim zdaniem całkiem udanym "Przebudzeniu Mocy" można było w to uwierzyć. Teraz po dwóch latach na ekranach zagościł "Ostatni Jedi". Jak poradził sobie Rian Johnson



Rey (Daisy Ridley) odnajduje Luke'a Skywakera (Mark Hamill). Ten po początkowych oporach, zgadza się ją wyszkolić na Jedi. Umiejętności dziewczyny rosną. Jednocześnie jednak między nią, a Kylo Renem (Adam Driver) rodzi się niezwykła więź. W tym samym czasie Ostatni Porządek dąży do ostatecznego unicestwienia rebelii. Sytuacja zdziesiątkowanego i osłabionego sojuszu pogarsza zły stan zdrowia księżniczki Lei (śwp. Carrie Fisher). Sprawy w swoje ręce biorą narwany pilot Poe Dameron (Oscar Isaac), Finn (John Boyega) i młoda technik Rose (Kelly Marie Tran). Na ocalenie sojuszu pozostało jednak niewiele czasu.



"Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy" w opinii internautów miało być nie do końca udane. Nie zgadzam się z tym. Nawet, jeśli czegoś w nim brakowało, nie wydaje mi się, aby miałoby to jakoś specjalnie razić. Siódma część, wg mnie, była ukłonem wobec pierwszej trylogii, czerpiąc z niej tyle, ile trzeba, żeby zadowolić widzów. Teraz nadszedł czas na "Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi", który choć strasznie długi, okazał się mega bombą. Już sam fakt, że musieliśmy na niego trochę dłużej poczekać, sprawi, że pójdzie na niego praktycznie każdy, kto gustuje w tym gatunku. Mamy tu praktycznie wszystko: dramat, humor, a nawet coś na kształt romansu. I każdy znajdzie tu coś dla siebie.



Akcja nie przyspiesza i dzięki temu mamy możliwość lepiej zorientować się w sytuacji bohaterów, zrozumieć ich motywy, problemy i dążenia. Ceną jest jednak długość filmu. "Ostatni Jedi" trwa dwie i pół godziny, co czyni go, jak do tond najdłuższą częścią gwiezdnej sagi. I to momentami daje się niestety odczuć. Niektóre wątki można było sobie darować, inne niepotrzebnie przedłużano. Nadmiar wątków spowodował, że ósma część wydaje się przeładowana w porównaniu z poprzednimi częściami. Sprawia to też, że wzrosną wymagania wobec części dziewiątej, zapowiadanej na 2019.



Na plus jednak wychodzi wyrównanie znaczenia postaci. Jak pamiętamy "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy" najbardziej skupiało się na Ray i Finnie zaś Poe i Kylo Ren byli znacząco pominięci. Tutaj obaj otrzymują wreszcie swoją szansę i to oni w rzeczywistości ciągną całą historię. Poe ukazuje się nam, jako narwaniec, który tak jak nieodżałowany Han Solo, woli rozwiązania siłowe, niż myślenie, wprowadzający sporo śmiechu do akcji. Największym sukcesem może jednak pochwalić się tutaj Adam Driver, któremu dano wreszcie coś konkretnego do roboty. W pierwszej części dążył do dorównania słynnemu dziadkowi. Tutaj jego celem jest stać się lepszym od całej rodziny. Stara się być groźnym, ale tak jak w poprzedniej części, widzimy tu jedynie zakompleksionego, niedojrzałego chłopca, z manią wielkości i dopiero pod koniec możemy dostrzec, jak wielkim okrucieństwem, ten chłopiec dysponuje. Okrucieństwem tym straszniejszym, że nadal pozostaje taki sam, jakim był.


Dobrze też było ponownie zobaczyć Marka Hamilla w roli Luke'a Skywalkera. Aktor starał się nie kopiować samego siebie ze starej trylogii, a ukazał swojego bohatera w zupełnie nowym świetle. Nie jest idealny, ma świadomość błędów, jakie popełnił, czuje, że zawiódł przyjaciół i rodzinę, zwłaszcza siostrę, ale przede wszystkim samego siebie i zakon. Z dawnego Luke nie zostało wiele. Teraz to zgorzkniały człowiek, który próbuje odciąć się od wszystkiego i wszystkich. Pojawienie się Rey wszystko zmienia. Dziewczyna zmusi go do przypomnienia i pogodzenia się z przeszłością. 



Kolejnym plusem "Ostatniego Jedi" jest o dziwo jego brutalność. Po raz pierwszy widzimy beznadziejną sytuację, w jakiej znaleźli się Rebelianci. Ich siły są rzeczywiście w opłakanym stanie, często podzieleni i skłóceni, oraz niepewni swych sojuszników. W pewnym momencie nawet Leia zauważy, że "iskra zgasła". Takiej niepewności i strachu nie widzieliśmy jeszcze ani razu w którejkolwiek części sagi. Sprawia to, że tym bardziej widz trzyma za nich kciuki i czeka na cud.

 

Podsumowując, "Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi" ma więcej po swojej stronie plusów niż minusów. Rian Johnson zachował ducha poprzedniej trylogii i pociągnął historię z ósemki (film zaczyna się w zasadzie w chwili, w której zakończyło się "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy"), robiąc swój film nawet lepszym od niej. Ale nawet gdyby "Ostatni Jedi" okazał się niewypałem, to i tak jest to jeden z tych obrazów, których obejrzenie jest obowiązkiem. A ponieważ niewypałem nie jest, to tym bardziej, ruszajcie do kin i "Niech Moc Będzie Z Wami".

1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeszcze 40 lat temu nikt by nie pomyślał, że saga "Gwiezdnych Wojen" może zdobyć tak wielką popularność.... czytaj więcej
Dla rzeszy wiernych fanów oryginalnych "Gwiezdnych wojen" pierwsza odsłona wyprodukowana pod szyldem... czytaj więcej
Jest w "Ostatnim Jedi" taka scena, w której Luke Skywalker (Mark Hamill) zwraca się do Rey (Daisy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones