Recenzja filmu

Zemsta futrzaków (2010)
Roger Kumble
Marek Robaczewski
Brendan Fraser
Matt Prokop

Prawie jak Miś Yogi

Wszystko w "Zemście futrzaków" próbuje sugerować wyśmienitą familijną rozrywkę – idealne fabularne przedłużenie seansu z przygodami Misia Yogi. Ale banalny przekaz ekologiczny i prorodzinny to
W "Zemście futrzaków" co chwilę ktoś upada. Po uważnym obejrzeniu filmu, z całym przekonaniem można powiedzieć, że są to najzabawniejsze momenty tej, hm..., no chyba jednak komedii. Miejmy to za sobą: komedii nieśmiesznej, niesympatycznej i głupawej. Może dlatego upadki dają odrobinę radości, że najczęściej upadającym jest tu szczególnie irytujący Brendan Fraser. Grany przez niego bohater, Dan Sanders, szefuje wielkiej budowlanej inwestycji – powstającemu w leśnym zaciszu osiedlu mieszkaniowemu. By nadzorować pracę, sprowadził się tu na rok wraz z rodziną z nieco mniej zacisznego Chicago. Syn i żona nie potrafią przywyknąć do męki życia na zadupiu, więc sytuacja w domu jest napięta. Do tego pojawiają się problemy na placu budowy – wszystko wskazuje na to, że inwestycję w bardzo przemyślny sposób zaczyna sabotować bezwzględny szop.

Brzmi smakowicie? Nie jest – nawet kiedy do zespołu szopa dołączają ptaszki, gryzonie, ogromny niedźwiedź i drużynowo zaczynają się znęcać nad głównym bohaterem. A gra idzie o coraz większą stawkę, bo plany inwestycji ulegają "modyfikacji" i teraz zielone tereny mają się zamienić w ogromny betonowy raj. I tak zaczyna się toczyć walka dobra ze złem. Jednak aspekt edukacyjny tej familijnej produkcji okazuje się dość mizerny, bo wynika z niej, że w zasadzie przyroda potrafi obronić się sama. Kłami, dziobami, pazurami i perfidną zmyślnością. Zwierzęta walczą nie tylko na zwierzęce sposoby – potrafią porozumiewać się ze sobą, budować katapulty, prowadzić samochód i przede wszystkim – kierować te wszystkie działania przeciwko jednemu Danemu Sandersowi i perfekcyjnie ukrywać je przed resztą ludzkości. Tak by swoją ofiarę zupełnie skompromitować i przylepić jej łatkę kompletnego świra. A twórcy, zamiast znaleźć choćby grubymi nićmi szyte wyjaśnienie dla umiejętności wiązania supełków przez niedźwiedzie i prowadzenia samochodu przez wiewiórki, serwują nam kolejne upadki.

Dla kogo i po co – poza oczywistym powodem finansowym – powstają takie perełki? Wszystko w "Zemście futrzaków" próbuje sugerować wyśmienitą familijną rozrywkę – idealne fabularne przedłużenie seansu z przygodami Misia Yogi. Ale banalny przekaz ekologiczny i prorodzinny to słaby wabik na kinową publiczność – atrakcyjność filmu wyznacza tu co innego. Cała "zabawa" rzecz jasna w molestowaniu ludzi przez zwierzęta:  podgryzaniu, poniżaniu, biciu po głowie i tarzaniu ich w całej górze łajna. Ubaw, dosłownie, po pachy. Powciskane tu i ówdzie popkulturowe dowcipasy nie są w stanie nic zmienić. Zapomnijcie o krwiożerczych szopach i skunksach sadystach. Strzeżcie się przede wszystkim tego wypchanego filmowego truchła.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones