Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015)
J.J. Abrams
Waldemar Modestowicz
Harrison Ford
Mark Hamill

Przebudzenie nadziei

"Przebudzenie Mocy" niezbyt dobrze odnajduje się w wielkim uniwersum "Gwiezdnych wojen", ale zapewnia bardzo dobrą rozrywkę w duchu galaktycznej przygody.
Jako wielki fan "Gwiezdnych wojen" nie mogłem doczekać się
premiery "Przebudzenia Mocy", choć muszę przyznać, że nie był to najbardziej oczekiwany przeze mnie film w ubiegłym roku. Zwiastuny podsycały we mnie przysłowiowy "hype", bo były zrobione po prostu po mistrzowsku - czuć było ten niepowtarzalny klimat gwiezdnej sagi, a szczegóły fabuły pozostały utajnione, za co należą się producentom wielkie brawa. Wystarczy popatrzeć, co się stało przy kampanii reklamowej innego wielkiego hitu - "Czasu Ultrona". Bardzo duża liczba klipów zdradziła wiele z całej historii i spowodowała, że widzieliśmy około trzydziestu minut filmu zanim mieliśmy okazję go ujrzeć na wielkim ekranie. Zapewne z tego powodu wiele osób czuło rozczarowanie po seansie. Faktem jest więc, że osoby odpowiedzialne za marketing siódmej części sagi spisały się na medal.



Jednak po wyjściu z kina nie czułem takiego zachwytu, jak się spodziewałem.
Musiałem trochę ochłonąć, by na spokojnie stwierdzić, co wzbudziło moją dezaprobatę. Już w trakcie seansu rzucało się w oczy niezwykłe podobieństwo do "Nowej nadziei". Obecnie nie waham się użyć słowa "remake". Zapewne wiele osób widziało krążące po sieci zdjęcie ze streszczeniem fabuły czwartej części "Gwiezdnych wojen", w którym powykreślano niektóre słowa i zastąpiono je nowymi, sugerując, że "Przebudzenie Mocy" pod względem fabularnym
praktycznie niczym nie różni się od swojego kultowego poprzednika. Nie ma w tym ani grama przesady. Galaktyka wróciła do punktu wyjścia. Po raz kolejny otrzymujemy konflikt Imperium vs Rebelianci, tyle że pod nowymi nazwami. Technologia przez te 32 lata także nie poszła do przodu i piloci nadal latają myśliwcami typu TIE oraz X-Wingami. Zakon Jedi ponownie został wybity i ponownie przyczynił się do tego młodzieniec o nazwisku… Skywalker, którego skusiła Ciemna Strona Mocy. Jego mistrzem jest nowy Imperator, który pojawił się na scenie niczym królik z kapelisza, czyli tajemniczy Snoke. Scena, w której rozmawia ze swoim podopiecznym wygląda łudząco podobnie jak rozmowa Vadera z Imperatorem z "Imperium kontratakuje". Zresztą sam Kylo Ren (bo takie przyjął imię ów zdrajca) chce naśladować swojego dziadka i sam nosi maskę, dzięki której jego głos brzmi tak samo złowieszczo.

Kolejnym elementem ściągniętym z "Nowej nadziei" jest fakt, że Imperium (a raczej Nowy Porządek) ściga droida, któremu ważna dla Rebeliantów (Ruchu Oporu) postać przekazuje przed schwytaniem ważne dane, które ten droid musi dostarczyć do dowództwa. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafia on na piaszczystą planetę i równie zaskakujące jest to, że znajduje go osoba, która jak się później okazuje, ma ogromny potencjał Mocy. Po raz kolejny w pierwszej części trylogii ginie też ważna postać, która w poprzednich częściach odegrała dużą rolę. Zwieńczeniem tego całego bałaganu okazała się Gwiazda Śmierci 3 (baza Starkiller). Tego elementu nie bronią chyba nawet najwięksi fani najnowszej części. Rozumiem, że J.J. Abrams chciał nawiązać do Starej Trylogii, ale sentyment to jedno, a jawne kopiowanie fabuły to drugie. W "Jurassic World" mogliśmy zobaczyć, na czym polega hołd dla poprzedników - t-rex niszczący szkielet spinozaura, muzyka z pierwszej części oraz banner z logo starego Parku. "Przebudzenie Mocy" to może nie jest oficjalny remake "Nowej nadziei", ale w praktyce nie da się tego nazwać inaczej. Disney raczej tym się nie przejmuje, bo przekroczenie dwóch miliardów dolarów w Box Office robi wrażenie.


   
Pomijając jednak kwestie kopiowania, to "Przebudzenie" jest naprawdę dobrym filmem przygodowym. Nie występują zbędne dłużyzny, a sceny akcji robią wrażenie, choć do mistrzowskiego poziomu sporo im brakuje.  Pochwała należy się także specjalistom od efektów specjalnych. Widać, że przyłożyli się do swojej pracy i postawili zdecydowanie bardziej na tradycyjne modele niż na CGI. Pozytywnie zaskoczyli nowi aktorzy, zwłaszcza Daisy Ridley wcielająca się w postać Rey. Nie sprawdziły się też na szczęście obawy, że John Boyega swoim Finnem zepsuje ten film. Również i krytykowany przez niektórych Adam Driver (moim zdaniem niesłusznie) spisał się świetnie. Nikt nie powiedział, że użytkownicy Ciemnej Strony od razu stają się potężni albo że powinni być jakoś zdeformowani. Młodzieńcza twarz Kylo, skrywająca się pod maską wzbudza kontrast pomiędzy okaleczonym, opanowanym, emanującym potęgą Vaderem a jego wnukiem, który wciąż nie czuje się pewnie na nowej ścieżce i często wybucha gniewem. Jego chęć dorównania swojemu idolowi czyni jego postać ciekawszą, choć wciąż nie jest wiadome jest, jak konkretnie Snoke przekonał go do przejścia na Ciemną Stronę i czemu nikt mu nie powiedział, że Anakin ostatecznie powrócił na Jasną Stronę. Nie da się jednak ukryć, że serca fanów skradł nowy droid - BB-8. Wprowadza on comic relief na poziomie, zupełnie odmienny od nieco prostackiego podejścia George'a Lucasa w "Mrocznym widmie", a mianowicie znienawidzonej postaci Jar Jar Binksa.

Ambiwalentne odczucia wzbudza natomiast podkład muzyczny. Niby nie jest zły, ma parę dobrych momentów, ale nie zachwyca. Poprzednie sześć części dostarczyło nam utwory na najwyższym poziomie. W moim odczuciu John Williams w "Przebudzeniu" zawiódł i nie dziwi mnie brak Oscara dla tego wybitnego kompozytora. Można mieć także pretensje o to, że jest zbyt dużo niedopowiedzeń, że niektóre rozwiązania fabularne są zbyt proste i naciągane, ale podobne pojawiały się przecież w poprzednich częściach, więc trudno je jakoś mocno krytykować teraz. Mimo wszystko, wygrana Rey w pojedynku z Kylo budzi spore kontrowersje. W końcu ona jest całkowitą nowicjuszką, zarówno w korzystaniu z Mocy jak i w walce na miecze świetlne, a jej przeciwnik to przecież mistrz Zakonu Ren i nawet rana od strzału z kuszy Chewbacci nie powinna wpłynąć na wynik tego starcia.



Podsumowując, "Przebudzenie Mocy" to moim zdaniem najgorszy film z całej sagi "Gwiezdnych wojen". Bez skrupułów kopiuje fabułę "Nowej nadziei" i nie ma szacunku dla osiągnięć Hana, Luke'a i Lei, sprowadzając w praktyce sytuację w galaktyce do momentu sprzed IV części. Pomijając jednak aspekt tego wielkiego galaktycznego uniwersum, "Przebudzenie" jako osobny film spisuje się naprawdę dobrze. Otrzymujemy bowiem kino wypełnione akcją, ciekawymi postaciami oraz klimatem galaktycznej przygody. Epizod VII nie wnosi może takiej świeżości w gatunek space opera jak "Strażnicy galaktyki" i jest to też film w mojej opinii gorszy od produkcji Marvela, ale mimo wszystko te dwie godziny z kawałkiem powinny zlecieć każdemu naprawdę szybko. Starając się być obiektywnym, postanowiłem pominąć kwestię remake'u i ocenić "Przebudzenie Mocy" nie jako część sagi, ale pojedynczy film. Mam jedynie nadzieję, że kolejne dwie części nie popełnią tego błędu i zaserwują nam dużą dawkę oryginalności.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gwiezdne Wojny to fenomen kulturowy o niebagatelnym znaczeniu. Niektórzy chełpią się tym, że nigdy nie... czytaj więcej
Po dziesięciu latach od premiery "Zemsty Sithów" ponownie udajemy się do odległej galaktyki. Siódmy... czytaj więcej
Gwiezdne Wojny George'a Lucasa i założonego przez niego studia Lucasfilm to kamień milowy w rozwoju... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones