Recenzja wyd. DVD filmu

Porwany (2017)
Luis Prieto
Halle Berry

Przerwane połączenie

"Porwany" to stosunkowo niskobudżetowy tytuł, który ewentualne braki w oprawie stara się nadrabiać ciągłymi zwrotami akcji i żwawym tempem rozwoju narracji. Od razu na wstępie zaznaczę, iż
Dobrze zrobiony thriller jest dla kinomana niczym Święty Graal. Któż bowiem nie lubi poczuć podczas seansu dreszczyku emocji, który wypełnia całe ciało widza kibicującego bohaterowi danej produkcji? Paradoksalnie najlepiej trzymają w napięciu skromne obrazy, które miast mydlić oczy spektakularnymi scenami, koncentrują się na dramacie protagonisty postawionego w trudnej sytuacji. Zazwyczaj w tego typu kinie króluje zasada jedności czasu, miejsca i akcji, co dodatkowo pozwala odbiorcy wczuć się w rolę nieszczęśnika. Koronnymi przykładami thrillerów hołdujących najlepszym prawidłom gatunku są choćby "Telefon", "Pogrzebany" czy całkiem świeże "Połączenie". Ten ostatni tytuł mógł pochwalić się angażem Halle Berry oraz niezłą realizacją, dzięki czemu rozwój fabuły trzymał kinomana na krańcu fotela niemalże do samego końca filmu. Najwyraźniej czarnoskóra aktorka polubiła się z dreszczowcami, gdyż "Porwany" mocno przypomina nadmieniony wcześniej przebój. Co prawda nowsza pozycja nie jest tak dobra i spójna, ale o dotkliwej porażce nie może być mowy.




Karla McCoy (Halle Berry) to samotna matka, która procesuje się z byłym mężem o prawo do opieki nad synem. Mały Frankie (Sage Correa) jest chlubą Karli. Kobieta robi co może, by zarobić na utrzymanie dziecka. Praca w kawiarni jako kelnerka nie jest jej wymarzonym zajęciem, tym niemniej dzięki temu McCoy ma jakiekolwiek szanse w sądzie na wygranie sprawy. Pewnego dnia Karla udaje się wraz z latoroślą do pobliskiego parku. Niewinna zabawa w chowanego daje obojgu sporo radości... do czasu. Gdy kelnerka angażuje się w ważną rozmowę telefoniczną, traci synka z oczu. W ostatniej chwili kobieta dostrzega, iż malec zaciągany jest siłą do samochodu. McCoy rusza w szaleńczy pościg za porywaczami, modląc się do Boga o pomoc...




"Porwany" to stosunkowo niskobudżetowy tytuł, który ewentualne braki w oprawie stara się nadrabiać ciągłymi zwrotami akcji i żwawym tempem rozwoju narracji. Od razu na wstępie zaznaczę, iż kolejne sytuacje następujące po sobie w filmie należy brać z lekkim zawieszeniem niewiary. Tarapaty, w jakie wpada bohaterka, to dosłowne zobrazowanie "Prawa Murphy'ego", zgodnie z którym wszystko idzie na opak. Ja osobiście mniej i bardziej prawdopodobne zdarzenia, którymi upstrzona jest fabuła, biorę za dobrą monetę i próbę ciągłego budowania dramaturgii. Z drugiej strony nie ukrywam również, że całościowo skrypt produkcji nie klei się tak dobrze, jak miało to miejsce w "Połączeniu". Być może pomysł niesienia pomocy przez słuchawkę telefonu jest zwyczajnie bardziej nośny niż wrzucenie protagonistki w sam wir wydarzeń? Wszak dystans dzielący ofiarę od ratującej ją osoby niemalże z miejsca dodaje scenariuszowi atmosfery nieznośnego napięcia, czyż nie?




Hiszpański reżyser Luis Prieto znany jest głównie z, jakoby, rewelacyjnego filmu "Pusher". Ze względu na ograniczoną dystrybucję dzieła, tudzież jej brak, w naszym kraju, nie dane mi było zaznajomić się z mocno chwaloną pozycją z 2012 r. Mimo wszystko w "Porwanym" wyraźnie widać, iż twórca zna się na rzeczy. Filmowiec robił wszystko, by przekuć niedostatki budżetu na swoją korzyść. Serie szybkich ujęć zdecydowanie dodają dynamiki sprawnym zmianom biegów, przebitki na prędkościomierz w domyśle podbijają szybkość, z jaką śmiga na ekranie auto, zaś zbliżenia na ekspresyjne lico Pani Berry dodatkowo uwypuklają przerażenie odczuwane przez bohaterkę. Jedyny zabieg, który w mojej opinii automatycznie zdradza niskobudżetowe powinowactwo tytułu to niezbyt atrakcyjne migawki z zaciemnieniami na modłę współczesnych zwiastunów kinowych. Na osłodę jednak reżyser oferuje też widzowi odrobinę szerokich kadrów, które pokazują pościg z dalszej perspektywy.




Prawdopodobnie nie każdemu widzowi przypadnie do gustu niezbyt pospieszny początek produkcji, mający w zamierzeniu stanowić typową "ciszę przed burzą". Aczkolwiek zapewniam, że gdy film wkroczy w końcu na właściwe tory, to akcja gna na złamanie karku aż do napisów końcowych. Jak już wspomniałem, czasami decyzjom podejmowanym przez bohaterkę brakuje logiki, ale zachowanie McCoy w oczywisty sposób tłumaczy się roztrzęsieniem emocjonalnym spowodowanym uprowadzeniem ukochanego dziecka. Ogólnie rzecz biorąc recenzowana pozycja to miks różnych tytułów traktujących o porwaniach dla okupu, z kolei końcówka pachnie "Połączeniem" na kilometr. Mimo to trudno winić opisywany obraz za brak oryginalności w dobie powszechnego filmowego przemiału.




Ostatnimi czasy jaśniejąca niegdyś gwiazda Halle Berry poczęła stopniowo przygasać. Aktorka od paru lat albo pojawia się głównie na drugim planie albo wybiera kameralne projekty o ograniczonej dystrybucji. Na pewno na przeszkodzie w angażu do głośnych tytułów nie stoi wygląd artystki, która mimo pięćdziesiątki na karku nadal prezentuje się wyjątkowo apetycznie. Odrobinę razić może momentami przerysowana mimika Pani Berry, ale fani egzotycznej piękności już dawno przywykli do jej specyficznej maniery grania (patrz: Złota Malina za rolę w filmie "Kobieta-Kot").




Muzyka napisana przez Federico Jusida dokłada swoją cegiełkę do budowania atmosfery narastającego napięcia. Zaprawiony w bojach kompozytor tworzył już tematy muzyczne do wielu klimatycznych tytułów, choćby do oryginalnego "Sekretu jej oczu" odświeżonego niedawno przez Amerykanów. W "Porwanym" utwory Pana Jusidy dobrze zgrywają się z wydarzeniami ukazanymi na ekranie, windując dramaturgię samochodowej pogoni.




Podsumowując, jak na kino zrealizowane ograniczonymi nakładami finansowymi, film Luisa Priety jakoś się wyróżnia z natłoku produkcji przeznaczonych od razu na rynek domowy. Pewnikiem nie każdy da radę przełknąć gorzką pigułkę jaką jest naciągany realizm zdarzeń, wielu osobom przeszkadzać także będzie brak rozmachu i oprawy znanej z blockbusterów. Tym niemniej w ramach odgrzewanego kinematograficznego kotleta będącego pochodną bardziej udanego (i tańszego) "Połączenia", "Porwanego" można spokojnie zaliczyć bez zgrzytania zębami. Żywiołowa konwencja tytułu, utrzymująca bohaterkę w ciągłym ruchu, to z kolei miła odmiana w porównaniu do pozycji z 2013 r. Najwyraźniej mam wyjątkową słabość do szarpiących nerwy dreszczowców, gdyż sumarycznie opisywany obraz w miarę mi się podobał. Niech stracę, polecam zaznajomić się z "Porwanym" osobom, którym przypadło do gustu "Połączenie". Z góry zaznaczam, iż to nie ta półka, ale "na raz" można nowy film z Halle Berry zobaczyć.

Ogółem: 6/10

W telegraficznym skrócie: skromna produkcja bez kinowego blichtru; całkiem niezły thriller trzymający w ciągłym napięciu; fabularne bzdury na porządku dziennym, ale taki już urok gatunku; elementy scenariusza zaczerpnięte z "Połączenia" i jemu podobnych; wciąż ładna Halle Berry i niezbyt ładne porwanie; na jednorazowy seans w sam raz.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones