Recenzja wyd. DVD filmu

Biały Bóg (2014)
Kornél Mundruczó
Zsófia Psotta
Sándor Zsótér

Psia rewolucja

Węgierski reżyser Kornél Mundruczó na granicy pomiędzy kinem artystycznym a familijno-rozrywkowym (sic!) snuje swoją historię o tym, co by było, gdyby psy nagle zbuntowałyby się przeciwko swoim
"Białego Boga" zaczyna scena przywodząca na myśl "28 dni później" Danny’ego Boyla, jednak zamiast opustoszałego Londynu mamy wyludniony zupełnie Budapeszt. Widz wie, że stało się coś złego; może niekoniecznie apokalipsa przez wielkie "a", ale jednak status quo tej europejskiej stolicy został bez wątpienia zachwiany. Po chwili na widzianej z lotu ptaka estakadzie w centrum kadru pojawia się jadąca na rowerze postać. Tak poznajemy Lili (debiutantkę o nazwisku dosyć ironicznym przy swojej roli u MundruczóZsófię Psottę), nastoletnią bohaterkę filmu, która przemierza puste ulice. Kiedy ogląda się zaniepokojona przez ramię, okazuje się, że goni ją ogromna sfora psów. Dziewczyna zaczyna pedałować szybciej…



Po cięciu przenosimy się do akcji właściwiej filmu: Lili musi zamieszkać z ojcem na czas wyjazdu matki i jej nowego męża do Australii. Dániela nieco wytrąca z równowagi nie tyle powierzenie mu pieczy nad córką, ale fakt, że nastolatka wprowadza się do niego ze swoim psem, Hagenem. Po interwencji wścibskiej sąsiadki, a potem urzędnika, Dániel postanawia pozbyć się zwierzęcia, ponieważ nie w smak mu płacenie za nie podatku. Lili oczywiście jest przeciwna podobnemu rozwiązaniu. Jej bunt jednak na niewiele się zda: Hagen trafia na ulicę. Od tego momentu śledzimy losy Lili i jej dotychczasowego wiernego towarzysza.

To, co może wyglądać na kino familijne o powrocie do domu czworonożnego przyjaciela i jego przygodach podczas wędrówki, ma z podobnymi filmami produkowanymi przez wytwórnie pokroju Disney’a niewiele wspólnego. Właściwie sam początek daje widzowi do zrozumienia, że Lassie niekoniecznie chce po prostu wrócić do swoich właścicieli. O, nie: Lassie chce się zemścić. Mundruczó bawi się z konwencjami kina gatunków: od filmów familijnych przez dramat obyczajowy aż do horrorów (są tu elementy i zombie movies, i grozy spod znaku animal attack). Podobne nagromadzenie różnych zapożyczeń sprawia, że film męczy. Fani "Beethovena" będą śledzić losy Hagena, chociaż psiak wciąż wpada z deszczu pod rynnę, zyskując zarówno przyjaciół (na czterech łapach, oczywiście), jak i nieprzyjaciół, na których się zemści prowadząc swoją "armię" uwolnionych ze schroniska burków. Wielbiciele dramatów skupią się raczej na losach Lili, którą wciąż ktoś zawodzi: a to ojciec, a to jej pierwsza, szczeniacka (o ironio!) miłość. Miłośnicy horrorów będą oczywiście czekać na "straszne" i "straszące" momenty.



Niestety film zawodzi na poziomie scenariusza. Opowiadana historia jest niestety nieprzekonująca. Reguły świata przedstawionego nie są do końca jasne: podczas gdy zombie atakują wszystkich, a więc nikt nie może czuć się bezpieczny, psy są gotowe darować życie nawet strzelającym do nich policjantom. Kontynuacja sceny z początku filmu pokazuje, że Lili raczej nic nie grozi, ale nieco później bohaterka jednak staje w oko w oko z niebezpieczeństwem. Na szczęście niczym bajkowy szczurołap ma pod ręką swój instrument, w tym wypadku trąbkę.

Dwie godziny to dosyć długo, jak na podobną produkcję. Niby dramatu w dramacie jest tu wystarczająco, ale pewne rozwiązania fabularne nie są trafione i według mnie niepotrzebne. Wizualnie "Biały Bóg" jest dobrze nakręcony, praca kamery jest dynamiczna. Ujęcia przedstawiające sforę pędzących psów powodują ciarki na plecach. Chociaż to statyczny finał filmu zapada jednak w pamięć. Na pochwałę zasługuje również muzyka, zarówno diegetyczna, jak i niediegetyczna, a często jeden rodzaj przechodzi sprytnie w drugi (Lili gra na trąbce w orkiestrze).



Mundruczó skutecznie balansuje na cienkiej linii pomiędzy kinem artystycznym a rozrywkowym. Psy są udaną metaforą nie tylko zagrożenia, które może pojawić się szybko i nagle, a zupełnie nie wiadomo skąd (podobnie jak żywe trupy!), ale również buntu tych, którzy żyli w ucisku pod kontrolą lepiej uprzywilejowanych. Pada pytanie o to, czy pies jest naprawdę najlepszym przyjacielem człowieka, a człowiek – psa. Moim zdaniem w filmie relacja człowiek-pies została przedstawiona głównie w jej negatywnym aspekcie: walki psów, okrucieństwo hycli, niechęć do bezdomnych zwierząt etc. Relacja Lili-Hagen mnie nie przekonała: niby dziewczyna chce w środku nocy wyruszyć na poszukiwanie swojego zwierzaka, ale dopiero po kilku tygodniach – jak przyznaje się pracownicy schroniska – zaczęła szukać pupila, rozwieszając ogłoszenia o jego zaginięciu.

"Biały Bóg" to na pewno ciekawa produkcja rodem z Węgier. Historia o tym, do czego może doprowadzić znęcanie się nad zwierzętami. Wiadomo bowiem, że igranie z naturą nigdy nie kończy się dobrze. Chociaż w filmie ostatecznie natura przegrywa w starciu z kulturą, ale jednak psim swędem.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zrobienie dobrego filmu gatunkowego nie jest rzeczą prostą. Trzeba bowiem umiejętnie operować znanymi... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones