Recenzja filmu

Grand Budapest Hotel (2014)
Wes Anderson
Ralph Fiennes
Tony Revolori

Rajd po absurdzie

Kiedy nie zna się dotychczasowego dorobku młodego Wesa Andersona, jego najnowszy film jest jak półtoragodzinny rajd po absurdzie. Poważnym błędem byłaby próba klasyfikacji gatunkowej obrazu –
Kiedy nie zna się dotychczasowego dorobku młodego Wesa Andersona, jego najnowszy film jest jak półtoragodzinny rajd po absurdzie.

Poważnym błędem byłaby próba klasyfikacji gatunkowej obrazu – reżyser splata tu komedię z kryminałem, do horrorowych wstawek dorzuca galopujące kino akcji, a  pomiędzy obyczajową otoczkę wkłada satyryczne wątki. Wszystko to traktuje mocno dopieszczonym detalem i dokłada genialną muzykę Alexandra Desplata. Całość migocze, zmienia się, hipnotyzuje, wprowadza w osłupienie, sprowadza na twarz niedowierzanie, aby w końcu pozostawić widza w niemym zachwycie… albo i nie. Bohaterowie, dialogi, kostiumy i cała hotelowa rzeczywistość mają na sobie specyficzne piętno Andersona. Tu geniusz splata się z kiczem, a nie jest to mieszanka jadalna dla każdego amatora kina.

"Grand Budapest Hotel" to inspirowana twórczością Stefana Zweiga opowieść o niezwykłym duecie w niezwykłych tarapatach. Pierwsze skrzypce gra wykwintny konsjerż Gustave H. (świetny Ralph Fiennes), który poza zapewnianiem swoim gościom profesjonalnej opieki i poradnictwa za dnia, świetnie sprawdza się również nocami, oferując najstarszym klientkom wymyślne usługi seksualne. Starsze panie na zabój kochają jego nienaganne maniery, nieodłączny zapach perfum oraz lekkość, z jaką potrafi opowiadać im o pięknie. W tym szczególnym przypadku "na zabój" jest całkiem trafnym określeniem – niedługo po tym, jak Grand Budapest opuszcza jedna z najbardziej majętnych kochanek Gustave'a, Madame D. (w tej roli niesamowicie ucharakteryzowana Tilda Swinton), świat obiega wiadomość o jej śmierci. Konsjerż dowiaduje się, że jednym z ostatnich życzeń magnatki było, aby odziedziczył po niej pewne bezcenne arcydzieło… I właśnie w tym momencie sprawa zaczyna się komplikować, bo zazdrosna rodzinka zmarłej – z socjopatycznym synem Dimitrijem na czele (tu popisał się Adrien Brody) – oskarża Gustave'a o morderstwo.

Główny bohater nie może znieść podobnej zniewagi – w towarzystwie swojego podopiecznego lobby boya Zero Moustafy (z namalowanymi kredką wąsami Tony Revolori) postanawia wykraść przepisany mu obraz i uciec przed niesprawiedliwym sądem.

Dalej robi się tylko oryginalniej i dziwniej, a jedna absurdalna scena goni następną. Mamy tu wątek starannie planowanej ucieczki z więzienia, opowieść miłosną z ciastkami w tle, epicki pościg narciarski oraz przypominające pythonowskie produkcje, kuriozalne ujęcia w dalekim klasztorze. Akcja skacze z miejsca na miejsce, zmieniają się konwencje i stroje, przewijają się dziesiątki perfekcyjnie wystylizowanych postaci epizodycznych, granych przez plejadę gwiazd (Edward Norton, Jude Law, Bill Murray czy grający dorosłego Moustafę F. Murray Abraham)… A wszystko to  opakowane jest w pewną melancholijną tęsknotę za przeszłością, czasami, które zachwycały przepychem, staromodną dbałością o maniery i ludźmi o nieszkalowanych opiniach. Świetnym bohaterem tła jest sam hotel, który, tak dostojny i słynny w okresie międzywojennym, w czasach głębokiego komunizmu opustoszał i zapadł się w sobie,  zmurszał i ucichnął. Jak i jego klientela, jak jego właściciele, jak cały świat po wojnie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wes Anderson to jeden z tych twórców, którzy odznaczają się z miejsca rozpoznawalnym stylem. Starannie... czytaj więcej
"Grand Budapest Hotel" opowiada o perypetiach pracowników tytułowej placówki. Gustaw H., hotelowy... czytaj więcej
Zainteresowanie nowym obrazem reżysera "Kochanków z księżyca" jest w Stanach tak duże, że kiedy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones