Recenzja filmu

Wołyń (2016)
Wojciech Smarzowski
Michalina Łabacz
Arkadiusz Jakubik

Raz zapomniany Wołyń nie może być ponownie zamieciony pod dywan

W "Wołyniu" rzeź nie jest najistotniejszym wydarzeniem. Widzowie mają skupić się na narodzinach zła. Mają dostrzec, że wina leży po obu stronach barykady, bo zarówno jedni, jak i drudzy
Porównując polską kinematografię z czasów PRL-u i obecną, muszę stwierdzić, iż za czasów moich dziadków, jak i moich rodziców rodzime filmy miały lepszy poziom. Co prawda możliwości finansowe przy produkcji nie były zbyt wygórowane, a tematyka nie mogła uderzać w ówczesną władzę i przedstawiać autentycznie wątków historycznych uderzających w ZSRR, jednak jakość projektów i umiejętności twórców stały na bardzo wysokim poziomie. Obecnie większość filmów jest robionych na odczepnego, aktorzy przeważnie grają tylko w jednym gatunku, a dla producentów bardziej liczy się kampania reklamowa przyciągająca tłumy i wysoki zysk. Trochę lepiej to wygląda w przypadku obrazów historycznych, dla których widzowi bardziej warto wydać te kilkanaście złotych na bilet niż na kolejną komedię z Piotrem Adamczykiem, Tomaszem Karolakiem czy Maciejem Stuhrem. Wybitni reżyserowie w głównej mierze realizują się za granicą, m.in. Roman PolańskiAgnieszka Holland, albo zdążyli już odejść z tego świata (śp. Andrzej Wajda). Ale jednak nad Wisłą zostało kilka osób, które zasługują na słowa uznania. Jednym z nich jest Wojciech Smarzowski, znany zarówno z mrocznych produkcji, pokazujących ciemniejsze oblicze polskiego społeczeństwa, polskiej kultury, jak również niektórych odcinków telewizyjnych tasiemców. Tym razem na warsztat wziął wydarzenia, o których najchętniej by nie mówiono, a wielu ludzi twierdzi, iż niepotrzebnie je wygrzebywano z nicości. Cytat z początku filmu: "Kresowian zabito dwa razy – raz ciosami siekierą, a raz przez przemilczenie. Ta druga śmierć była jeszcze gorsza…" tylko potwierdza fakt, że należało poruszyć ten temat.


"Wołyń" dosyć sielsko się zaczyna. Mamy wiosnę roku 1939. Ma miejsce ślub i wesele katolickiej Polki z prawosławnym Ukraińcem. Polacy, Ukraińcy i Żydzi uczestniczą w obrządku – bawią się i wznoszą toasty przy jednym stole. Czuć jednak narastające napięcie – Polacy są tymi lepiej usytuowanymi, bogatszymi mieszkańcami, którzy mają siebie za panów tych ziem, co przeszkadza stłamszonej ukraińskiej ludności. Przez jakieś 30. minut mamy okazję obserwować ówczesne zwyczaje i kresowiacki folklor. Główna bohaterka – Zofia Głowacka (w tej roli studentka aktorstwa Michalina Łabacz) – cieszy się ze szczęścia siostry i sama zawiesza oko na jednym Ukraińcu. Niestety, ojciec dziewczyny ma inne plany wobec niej. Chcąc nie chcąc Zosia zostaje żoną sołtysa Macieja Skiby (Arkadiusz Jakubik), wdowca z dwójką dzieci i na początku życia małżeńskiego musi zastąpić im nie tylko matkę, ale również ojca, który wybiera się na front. Wojna sprawia, iż Ukraińcy decydują się na ruch w stronę uzyskania niepodległości. Bieg wydarzeń powoduje, że nie są wybredni, kto w danym czasie okupuje tamtejszy region. Dla nich jest wszystko jedno, czy to komuniści, czy naziści. Pragną mieć swoje państwo i są gotowi nie tylko odwrócić pozycję społeczną z Polakami oraz zmniejszyć wpływy populacji żydowskiej, ale też zabić sąsiada, przyjaciela, a nawet członka rodziny, byleby osiągnąć swój cel. Efekty tej żądzy władzy są na tyle przerażające, że raczej Niemcy i Rosjanie nie zdecydowaliby się na tak drastyczne, nieludzkie kroki.



Wśród grona artystów występujących w poprzednich filmach Wojciecha Smarzowskiego znalazła się początkująca w tym zawodzie Michalina Łabacz. Cóż. Nie dziwię się, iż otrzymała Złotego Lwa za najlepszy debiut aktorski. Fenomenalnie zagrała Zosię Głowacką. Moja rówieśniczka na początku musiała być młodą dziewczyną, korzystającą z wiejskiego życia i szukającą prawdziwej miłości. Następnie pełniła rolę macochy, która poszukiwała wspólnego języka z dziećmi Macieja, a było jej z tym ciężko, gdyż nie zawsze się jej podporządkowywały, a na dodatek słuchała krytycznych słów od wiecznie niezadowolonej teściowej. Później przedstawiała się jako heroiczna matka, która potrafiła przezwyciężyć strach, aby uratować swoich bliskich. Arkadiusz Jakubik (sołtys Skiba) potwierdził, że jest wszechstronnym aktorem. Poznajemy go jako człowieka, który potrzebuje kobiecej ręki w domu i jak sam twierdzi, miłość przyjdzie z czasem. Zdarzenia na Kresach wydłużają mu krętą drogę do szczęścia rodzinnego, ale kiedy jest na miejscu, robi wszystko, aby uchronić rodzinę i zachować polskość w trudnych czasach. Uznanie również trzeba oddać Tomaszowi Saprykowi, który tak wiernie zaprezentował postać uciekającego przed śmiercią Żyda, że w pewnym momencie go nie rozpoznałem – pewny siebie bohater ni stąd, ni zowąd nie jest w stanie zapanować nad swoimi emocjami. Na przykładzie tej wsi, Smarzowski uwidacznia problemy tamtejszej społeczności, dzięki czemu widzowie niekoniecznie muszą oglądać samą rzeź wołyńską. Mogą poznać nie tylko genezę tej zbrodni przeciwko ludzkości, ale również poznać zło w „najczystszej” postaci. Specjalnie wydłużył niektóre wątki, aby zbudować odpowiednie napięcie, mające nagle zaszokować zainteresowanych obserwatorów. Genialnie to widać nie tylko, kiedy przerażeni mieszkańcy Wołynia obserwują ogień i słyszą krzyki ofiar ze sąsiedniej miejscowości, ale też w scenach, gdy kamera podąża za zrozpaczoną Zosią, która szuka pomocy, ratunku, kogokolwiek, kto potrafiłby okazać choć odrobinę serca młodej kobiecie. Dobrze, że te sytuacje pokazano w szybkich ujęć, czy z dystansu, bo nawet osoby o mocnych nerwach nie wytrzymałyby tej ilości krwi, krzyków i łamanych kości.


W obrazach Wojciecha Smarzowskiego standardowy jest specyficzny montaż – można stwierdzić, że autor skacze z kwiatka na kwiatek. Nie licząc bardzo długiego wstępu, każda scena, do momentu rozwinięcia fabuły, to już zupełnie inna historia. Po uroczystości u Głowackich Skiba bierze udział w bitwie, a za chwilę okazuje się, iż jest żonaty z Zosią. Jedni mogą być przyzwyczajeni do takiego oglądania. W "Weselu" czy w "Drogówce", to pasowało, ale "Wołyń" to raczej nie jest współczesna opowieść o organizacji pełnego przepychu wesela lub mroczne kulisy pracy w policji, tylko film mający przedstawić wydarzenia na Kresach i drugim widzom może to nie odpowiadać. Dwukrotnie wspomniałem o 30. minutowym początku. Szczerze, to trochę się zdziwiłem, bo jak w kinie oglądam jakiś film, to nie mogę oderwać wzroku od ekranu i ani razu nie ziewam. Tutaj niestety przy scenach pokazujących życie mieszkańców zaczęło mi się dłużyć. Ale jak już zaczęły się pojawiać obrazy podnoszące ciśnienie… Może to był zamierzony efekt? Może reżyser chciał znudzić widzów, aby następnie doznali szoku. Wracając do montażu, dopatrzyłem się poważnego błędu w kilku momentach. Wiadomo, że podczas kręcenia większość scen ma po kilka/kilkanaście dubli. Niekiedy twórcy wybierają najlepsze fragment z każdej próby i robią z tego całość. Łączenie tychże kadrów nie zawsze było idealnie wykonane. Widać to, np. kiedy Zosia przybywa do swojej siostry i patrzą się na siebie, ale w pewnej chwili główna bohaterka głowę ma odwróconą w inną stronę i z powrotem kieruje ją do siostry. Wydaje mi się, że można to poprawić i już w wersji wydanej na Blu-ray oraz DVD będzie lepiej, ale najpierw ktoś ważny z twórców musiałby przeczytać moją recenzję.


W "Wołyniu" rzeź nie jest najistotniejszym wydarzeniem. Widzowie mają skupić się na narodzinach zła. Mają dostrzec, że wina leży po obu stronach barykady, bo zarówno jedni, jak i drudzy prowokowali siebie do działania. Mają ustosunkować się do tego, iż nie każdy człowiek był zły, nie każdy Ukrainiec przykładał rękę do wydawania Żydów nazistom i mordowania Polaków, skoro nawet nasi byli skłonni do zabijania Ukraińców – niestety też tych dobrych – w ramach zemsty. Ten film nie ma nastawiać Polaków przeciwko naszym wschodnim sąsiadom. Ukraińcy, w szczególności ci, którzy teraz stawiają pomniki banderowcom, nie powinni mieć pretensji do narodu polskiego o poruszanie tego tematu, skoro dobrze wiedzą, ile nasi Kresowiacy wycierpieli, patrząc na to, jak sąsiedzi, przyjaciele i członkowie rodziny z dnia na dzień wzięli za siekiery i zaczęli zabijać. Dobrze się stało, że Wojciech Smarzowski odmówił przyjęcia nagrody od prezesa TVP Jacka Kurskiego i oczekuję od polityków, zarówno obecnej władzy, jak i opozycji, aby uszanowali decyzję reżysera. Skoro on nie chce upolityczniać "Wołynia", to tym samym oni nie powinni żerować na tej historii na własną korzyść. Uważam powstanie tego obrazu za bardzo dobrą decyzję, ponieważ raz zapomniany Wołyń nie może być ponownie zamieciony pod dywan. Polakom i Ukraińcom, którzy w tamtych czasach oddali życie, należy się pamięć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wojciech Smarzowski pragnie, aby "Wołyń" budował mosty, a nie mury. Czas pokaże, czy tak faktycznie... czytaj więcej
Filmy historyczne zawsze sprawiają mi pewien problem. Mianowicie za każdym razem po seansie głowię się,... czytaj więcej
Najnowszy film Wojtka Smarzowskiego otwiera scena wesela: oto piękna Polka wychodzi za mąż za młodego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones