Recenzja filmu

Człowiek z żelaza (1981)
Andrzej Wajda
Jerzy Radziwiłowicz
Krystyna Janda

Rdza na "Człowieku z żelaza"

Kiedy w 1976 roku na ekrany wchodził "Człowiek z marmuru", jego reżyserowi Andrzejowi Wajdzie wydawało się zapewne, że "okres błędów i wypaczeń" partia ma już za sobą. Jednak zaraz potem miały
Kiedy w 1976 roku na ekrany wchodził "Człowiek z marmuru", jego reżyserowi Andrzejowi Wajdzie wydawało się zapewne, że "okres błędów i wypaczeń" partia ma już za sobą. Jednak zaraz potem miały miejsce wydarzenia w Ursusie i Radomiu, a cztery lata później strajk w Stoczni Gdańskiej. Wajda ponownie stanął więc za kamerą, chcąc sportretować najnowsze istotne dla kraju wydarzenia, ukazując walkę komunistów z PZPR z socjalistami z Solidarności. Historia opowiedziana w filmie to dalszy ciąg losów rodziny Birkutów. Tym razem głównym bohaterem jest syn Mateusza Birkuta, bohatera pierwszej części - Maciej Tomczyk (grany ponownie przez Jerzego Radziwiłowicza), który zdążył już poślubić poznaną pod koniec "Człowieka.." dziennikarkę Agnieszkę (Krystyna Janda) i ma z nią dziecko. Pracuje w stoczni, żyje skromnie, jednak ani przez moment nie zapomina o trudnej sytuacji ojczyzny. W 1980 roku staje na czele słynnego strajku, by podjąć walkę z niesprawiedliwością i nadużyciami władzy, jak niegdyś jego ojciec. Pisząc o "Człowieku z żelaza", w naturalny sposób szuka się porównań z "Człowiekiem z marmuru", a te wypadają jednoznacznie na korzyść tego drugiego. Z pewnością nie można mieć zastrzeżeń do gry aktorskiej. Marian Opania stworzył postać zagubionego i rozdartego wewnętrznie dziennikarza dużo lepiej i w bardziej przekonujący sposób niż wcześniej Janda. Grany przez niego redaktor Winkiel jest autentyczny i przekonujący, czego nie można było powiedzieć o postaci Agnieszki. Opania używa zupełnie innych środków aktorskich, niż pani Krystyna, której uroda, sposób bycia, pewna maniera i pretensjonalność mogą mieć swoich entuzjastów, jednak ja do nich nie należę. Dobrze wypada Bogusław Linda, w zupełnie dziwnej dla siebie, patrząc z perspektywy czasu oczywiście, roli studenta i pracownika mediów. Poziom trzymają Radziwiłowicz i Gajos. W epizodycznych rolach wystąpili, będący jeszcze wówczas w świetnej komitywie, Lech Wałęsa i Anna Walentynowicz. Dużo gorzej jest jednak, jeśli chodzi o pozostałe kwestie. Przede wszystkim scenariusz. Ten do "Człowieka z marmuru" był pisany przez Aleksandra Ścibora-Rylskiego przez prawie piętnaście lat, ten do "Człowieka z żelaza" powstał ponoć w pięć dni. I tę różnicę widać na ekranie aż nadto wyraźnie. Historia Mateusza Birkuta była bardzo spójna, konsekwentna i jednolita, ani przez moment nie było wątpliwości, że to on jest głównym bohaterem filmu, a przy tym obraz był niezwykle dynamiczny i mimo często wolniej toczącej się akcji ani przez moment nie nużył. W historii Macieja Tomczyka jest wręcz odwrotnie. Niby jest więcej wątków i postaci, niby akcja toczy się szybciej, jednak zdecydowanie brak w tym wszystkim jakiejś myśli przewodniej. Postacie nie są wyraźnie zarysowane, poszczególne sceny nie zawsze przemyślane i potrzebne, a z ekranu często zwyczajnie wieje nudą. Bardzo mocnym punktem pierwszej części były retrospekcje, bohaterka filmu dowiadywała się z nich o kolejnych losach Birkuta, co znakomicie budowało dramatyzm filmu. Tutaj owe retrospekcje są jakieś niewyraźne, czasem niepotrzebnie udziwnione, niedopracowane. Wszystko to sprawia, że nowa historia jest dużo mniej klarowna, momentami wręcz chaotyczna. Kolejna sprawa to muzyka. W "Człowieku z marmuru" świetnie wymieszane były robotnicze pieśni tego okresu z nowoczesnym, niepokojącym krautrockiem. "Człowiek z żelaza" jest pod tym względem dużo uboższy - jakieś dziwne, niezrozumiałe elektroniczne kolaże dźwiękowe z jednej strony, a klasyczna "Ballada o Janku Wiśniewskim" w bardzo wątpliwym wykonaniu Jandy z drugiej. Widać też wielką różnicę w zdjęciach. Edward Kłosiński w pierwszej części stworzył wspaniałe obrazy, wciągające swą czystością i głębią, bardzo dobrze dobierając proporcje między ujęciami statycznymi i pełnymi dynamiki. W drugiej części zdjęcia są takie, jak i cały film - szare, niewyraźne, przybrudzone (być może to celowy zabieg, mający oddać charakter tamtych czasów?); niby bardziej dynamiczne, ale nic z tego nie wynika. Jeśli chodzi o stronę ideologiczną, Wajda starał się wyrazić to, co wszyscy wówczas czuli. Przedstawił w sposób subiektywny walkę robotników o, jak się wtedy wydawało, lepsze jutro. Ukazał obłudę i brudne metody partii. Sportretował (mniej lub bardziej udanie) dramaty ludzi, uwikłanych w tamte wydarzenia. Podsumowując, nasuwa się jedna zasadnicza refleksja Andrzej Wajda chciał nakręcić swój film zdecydowanie zbyt szybko. To wszystko, co w "Człowieku z marmuru" przygotowywał i dopracowywał przez lata, w "Człowieku z żelaza" starał się zrobić w parę tygodni, co zasadniczo odbiło się na jego jakości. Niby portretował ważne wydarzenia tamtego okresu i liczył się każdy moment? Być może, ale dla filmu jako takiego nie ma to większego znaczenia. Pewnie ćwierć wieku temu ludzie patrzyli na to inaczej, z perspektywy czasu jednak obraz Wajdy zdecydowanie się nie broni.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones