Recenzja filmu

Robot i Frank (2012)
Jake Schreier
Frank Langella
James Marsden

Roboty drogowe

Znacie ten obrazek? Mam na myśli jedną z tych scenek, które podsuwa nam Życie, kiedy już nie ma pomysłów na nic ciekawego – obrazek samochodu na poboczu, w którym zepsuła się jakaś część o
Znacie ten obrazek? Mam na myśli jedną z tych scenek, które podsuwa nam Życie, kiedy już nie ma pomysłów na nic ciekawego – obrazek samochodu na poboczu, w którym zepsuła się jakaś część o dziwnej nazwie brzmiącej jak część XVIII-wiecznego stroju wieczorowego, a wokół pojazdu co jakiś czas przechadza się jego właściciel, bezradnie załamując ręce nad swoją sytuacją. Całą scenę obserwujemy zza szyby naszej bryczki, kręcąc głową nad losem nieszczęśnika. I to wszystko, na co nas stać. Ze skutecznością cyjanku w herbacie teściowej uspokajamy nasze sumienie, wmawiając sobie, że ktoś inny z całą pewnością zatrzyma się, by pomóc. Lepiej on niż ja.

Rzecz w tym, że Życie lubi, by pisać o nim dużą literą, ponieważ jest dużo bardziej żywe niż zakłada syntaktyka i jest równie złośliwe, co śnieg (śnieg jest najbardziej złośliwą istotą we wszechświecie i okazuje to co roku, będąc nieobecnym na Gwiazdkę i bardzo obecnym na Wielkanoc), dlatego omijając tego nieporadnego pechowca na poboczu możemy być pewni, że prędzej czy później wskoczymy w jego buty, sami zagramy główną rolę w tej banalnej scenie i pozostanie nam mieć tylko nadzieję, że ktoś będzie miał więcej litości niż my wcześniej.

Zanim wpłyniemy na wzburzone wody bezcelowych opisów z Osobistego Notatnika Paulo Coelho (jestem pewien, że takowy istnieje, nikt nie może wygadywać takich bzdur na poczekaniu; jestem przekonany, że ten człowiek MÓWI Helveticą), niech wolno mi będzie zarzucić pointą – ludzie psują się tak jak samochody; czasami coś przestaje w nas działać, co zmusza nas do zatrzymania się na tym symbolicznym poboczu i grzecznego czekania na pomoc, która może nigdy nie nadejść. W swym filmie – "Robot and Frank" – Jake Schreier pokazuje nam człowieka w takiej właśnie sytuacji, na dodatek odrobinę zbyt dumnego, by jakąkolwiek pomoc przyjąć.
Widząc plakat filmu, na którym znajduje się stary człowiek i robot, zarzucenie siecią stereotypów jest nieuniknione, a i sam połów jest dosyć udany – dostajemy po części to, czego się spodziewaliśmy – problemy dotyczące starzenia się i przemijania, krzyżujące się z zagadnieniami etycznymi dotyczącymi tego, czy między splotem kabli i zbitkiem procesorów może kryć się jakiś kurz człowieczeństwa. Jest to na szczęście tylko tło dla zgrabnie opowiedzianej historii, więc podczas seansu nie grozi nam nuda. Frank, nasz główny bohater, w którego wcielił się jego imiennik, Frank Langella, to człowiek o odrobinkę kryminalnej przeszłości, który na starość zaczyna cierpieć na problemy z pamięcią. W trosce o bezpieczeństwo ojca, jego syn podarowuje mu nowoczesnego robota zaprogramowanego na opiekę nad dumnym staruszkiem. Chociaż początkowo Frank nie jest raczej specjalnie entuzjastycznie nastawiony na koegzystencję ze swym nowym kamerdynerem, to jednak znalezienie wspólnego mianownika pomaga mu ten entuzjazm rozpalić. Tak oto wszystko sprowadza się do tego, czy posiadający fotograficzną, bezbłędną pamięć robot zdoła naprawić wadliwą pamięć Franka.

Z całą pewnością nie jest to film spektakularny, ani też na tyle dobrze napisany by wyciskać łzy, czy skłaniać do jakichś głębszych rozważań o życiu i śmierci, jednak działa o tyle poprawnie, by widz uwierzył, że wcale nie miał taki być. To po prostu urokliwa opowieść, którą ogląda się z przyjemnością i nerwowym tikiem kącików ust. To jeden z tych filmów, na które trafia się przypadkiem w telewizji po północy, kiedy to szuka się jakiegoś badziewia do usypiania, a natrafia się na perełkę, która całkowicie nas rozbudza. Z racji tego, że większość akcji rozgrywa się wśród domowych pieleszy, a sama narracja jest zrównoważona jak chłopiec, który zobaczył pierwszy komputer na swojej osiemnastce, klimat filmu zdaje się emanować swoistym ciepłem, co tylko podkreśla manierę całości. Najwięcej przyjemności dostarcza oczywiście obserwowanie rozwijającej się przyjaźni między człowiekiem a robotem, a wątki służące przedstawieniu jej są pomysłowe i nieprzekombinowane, co zawsze jest zagrożeniem w filmach niszowych. Ważną postacią jest sam tytułowy robot, wizualnie przypominający skrzyżowanie Stiga z Top Gear z mokrą wizją Hasbro na temat Neila Armstronga – sposób, w jaki porusza się i mówi, dopisuje odpowiednie nuty na pięciolinii kompozycji filmu, a więc wszystko jest na swoim miejscu i wszystko gra bez fałszów. Na oklaski zasługuje również muzyka, która bywa dość nietuzinkowa, jednak komponuje się z obrazami tak ściśle, że rozdzielenie ich wymagałoby interwencji chirurgicznej i kto wie, czy pacjent nie stałby się warzywem. Soundtrack jest integralną częścią całości i ma konkretną funkcję pobudzania emocji, a te bardzo ciężko jest szturchnąć w naturalny sposób; nie wierzę w smutne piosenki oparte na łzawych akordach – to, co budzi w człowieku prawdziwą melancholię, to coś, co ma w sobie odrobinę ckliwości i radości. I dokładnie to można znaleźć w "Robot and Frank".

O ile porównanie człowieka do samochodu może być mało romantyczne i podniosłe, to jednak ma całkiem solidne podstawy. Nasze części psują się, czy to przez "wadę fabryczną", czy "zmęczenie materiału". Niezależnie od tego, czy oczekujemy pomocy, czy też jesteśmy zbyt dumni, by o nią prosić, potrzebujemy jej, by móc ruszyć dalej. Zawsze przyda nam się pomoc drogowa, pod jakąkolwiek postacią by występowała. A jeśli to wciąż kogoś nie przekonuje, to po film warto sięgnąć choćby dla jednego z bohaterów, który wygląda jak spłaszczony J.J.Abrams, a to zawsze warto zobaczyć.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Filmy przerabiające temat dojrzałego wieku dość często zmierzają w kierunku sentymentalności i smutku.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones