Recenzja filmu

Kod nieśmiertelności (2011)
Duncan Jones
Jake Gyllenhaal
Michelle Monaghan

Rzeczywista symulacja

"Moon" był jednym z najbłyskotliwszych debiutów ostatnich lat. Duncan Jones stworzył pełnokrwiste, zadające trudne pytania sci-fi, które odwoływało się do najlepszych tradycji gatunku. Często
"Moon" był jednym z najbłyskotliwszych debiutów ostatnich lat. Duncan Jones stworzył pełnokrwiste, zadające trudne pytania sci-fi, które odwoływało się do najlepszych tradycji gatunku. Często bywa jednak tak, że pierwszy, znakomity film, jest jedynie "wypadkiem przy pracy", dlatego też drugi obraz pełni funkcje potwierdzenia umiejętności danego twórcy. Po "Kodzie nieśmiertelności" z radością muszę przyznać, że "Moon" nie było dziełem przypadku.

Kapitan Colter Stevens (bardzo solidny Gyllenhaal) budzi się w pociągu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nie wie, gdzie jest i jak się tam znalazł. Obcy ludzie zwracają się do niego nie jego imieniem, a on sam widzi w lustrze innego mężczyznę. Pociąg wybucha, a bohater budzi się w ciemnej kapsule, po czym dowiaduje się, że bierze udział w programie "Kod nieśmiertelności", który pozwala wcielić się w innego człowieka na osiem minut przed jego śmiercią. Stevens ponownie wraca do pociągu w celu znalezienia zamachowca, który podłożył bombę. Wszystko jest jednak znacznie bardziej skomplikowane.

Historia przedstawiona w filmie spełnia kryteria, które w mojej opinii, są w tym gatunku najważniejsze - pod płaszczem prostego pomysłu, skrywa wielopłaszczyznowe idee. Reżyser ponownie sięga do klasyki i tak jak w przypadku "Moon" zadaje fundamentalne dla ludzkości pytania. "Kod nieśmiertelności" to rozprawa na temat tego, czym właściwie jest to, co nazywamy rzeczywistością. Może to, czego jesteśmy tak pewni, jest tylko symulacją albo snem? Stevens zostaje wrzucony do świata, który jest podobno tylko pozorny, ale dla ludzi w nim żyjących to on jest tym właściwym. Bohater zaczyna gubić się miedzy prawdą a iluzją, a granica między nimi jest coraz mniej wyraźna.

Jones poprowadził narracje wzorcowo - napięcie stopniowo rośnie, a widz czuje się tak samo niepewnie jak protagonista. Miejscami obraz przywołuje (to największy komplement, jaki mogę napisać) "12 małp" Terry’ego Gilliama, a jego pierwsza połowa jest wręcz perfekcyjna. Niestety, gdy wszystkie karty zostają odkryte, film traci impet i zamienia się w typową, "hollyłódzką" bajkę z happy endem. Wątek miłosny między głównym bohaterem a napotkaną w pociągu dziewczyną zaczyna górować, a widownia zostaje zalana, miejscami niestrawną, dawką moralizatorstwa. W gruncie rzeczy, sam nie potrafię powiedzieć, jakie zamknięcie tej historii byłoby najlepsze, jednak to, co widziałem, kłóci się z pesymistyczną i trudną wizją reżysera. Wielka szkoda.

Na szczęście "Kod nieśmiertelności" jest na tyle dobrym filmem, że nawet przesłodzony, i zwyczajnie słaby, finał nie jest wstanie go zepsuć. Duncan Jones udowodnił, że jest twórcą najwyższej klasy i jednym z największych, wschodzących talentów kina. Pozostaje mi tylko wypatrywać kolejnego projektu, tym razem jednak z godnym całości finałem...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pierwsze wnioski, jakie Duncan Jones powinien wyciągnąć z procesu tworzenia swojego drugiego w karierze... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones