Recenzja filmu

Drzewo życia (2011)
Terrence Malick
Brad Pitt
Sean Penn

Sens życia według Malicka

Liczba życiowych wątków i problemów podjętych przez Malicka w "Drzewie życia" poraża, ale najbardziej satysfakcjonuje fakt, że wyszło mu to wręcz genialnie. "Drzewo życia" jest kwintesencją jego
Liczba życiowych wątków i problemów podjętych przez Malicka w "Drzewie życia" poraża, ale najbardziej satysfakcjonuje fakt, że wyszło mu to wręcz genialnie. "Drzewo życia" jest kwintesencją jego twórczości, dzieło obowiązkowe dla każdego kinomana, który potrafi poznać maestrię i kunszt kinematograficzny.

Kiedyś spotkałem się ze stwierdzeniem, że Terrence Malick nie tworzy filmów, lecz buduje katedry. Piękne, spirytualistyczne doświadczenia, które umożliwiają widzowi zgłębić naturę występujących postaci bardziej niż zwykle, ale przede wszystkim zgłębić się w istotę człowieczeństwa. Dzieło reżysera "Cienkiej czerwonej linii" zaczyna się od wiadomości o śmierci najmłodszego syna państwa O’Brien i później koncentruje na każdym członku rodziny, ale również istota boskich działań jest jednym z najważniejszych motywów w filmie - ukazanie początku istnienia życia tchniętego przez samego Boga i wielkie niewiadome, jakimi są podejmowane przez Niego decyzje.



Głównym problemem bohaterów "Drzewa życia" jest poradzenie sobie z wyżej wspomnianą, tragiczną wiadomością. Już z samego początku resztą rodziny targa smutek i poczucie winy. Ważnym elementem jest również pustka odczuwana przez dorosłego Jacka, który rozpamiętuje wszystkie ważne momenty swojego dzieciństwa, w których, wraz z bratem, odkrywał nowe rzeczy oraz pod czujnym okiem ojca i matki uczył się życia w zgodzie z prawdą, wiarą i naturą. Relacje w rodzinie O’Brien są napięte: apodyktyczny ojciec, cierpliwa matka oraz rozrabiające dzieci nierzadko kłócą się, czasami zmuszając ich do popełnienia czynów, których po chwili żałują. Film nie wymagał wiele od aktorów, których role w czasie kręcenia były po części improwizowane, co u Malicka jest ostatnio normą. Kreacje Chastain, Pitta oraz Penna i młodego McCrackena nie są zwalające z nóg, lecz idealnie odzwierciedlają co dzieje się wewnątrz granych przez nich postaci. Mnogość wyrażanych przez nich emocji i uczuć nie sposób wyliczyć.



Styl Malicka jest już znany na całym świecie. Jego filmy opływają w obfitość pytań retorycznych skierowanych do siebie samego, najbliższych i w końcu Boga. Nie wszystkim owa stylizacja może przypaść do gustu, lecz trzeba przyznać, że piękno w powolny sposób wydobywa się z ekranu, napełniając widzów ciepłem. Nie obyłoby się to bez wspaniałej pracy Emmanuela Lubezkiego (nominowanego za ten film do Oscara), którego ujęcia aż nakazują refleksję nad życiem, skupiając się na ważnej mimice czy przepięknych tworach natury.

Klimat filmu jest wyczuwalny od pierwszych sekund. Styl odziedziczony po "Cienkiej czerwonej linii" i "Podróży do Nowej Ziemi" idealnie współgra z prezentowanym obrazem oraz muzyką spod batuty Alexandre'a Desplata. Choć kompozycja Francuza jest stonowana i nie prezentuje żadnych fajerwerków, a w kluczowych momentach zastąpiona jest pięknymi utworami innych twórców (w tym "Lacrimosą" Zbigniewa Preisnera), to całość jest bardzo dobrze wyważona, tworząc poczucia nostalgii, smutku, szczęścia i błogości.

Wszystkie sceny są wyreżyserowane wedle woli Malicka, a z pomocą przychodzi mu genialny Lubezki. Skupienie Amerykanina na uczuciach nie jest nowinką w jego filmach, lecz w "Drzewie życia" ten zamysł powiewa błogą świeżością, być może dzięki wiosennej otoczce, która wręcz pobudza nasze zmysły.



Już wcześniej wspomniałem sekwencję początku życia, o której można by pomyśleć, że nie pasuje do filmu. Nie można się bardziej pomylić. Przepiękne widoki rozszerzającego się kosmosu, oddalających galaktyk i formujących się planet znakomicie wpasowują się w religijny klimat filmu. Późniejsze ukazanie tworzącej się natury, podziału komórek i nawet ery dinozaurów powoduje poczucie ogromnej skali życia, którego jesteśmy częścią na Ziemi.

Malick nie idzie na łatwiznę w żadnym momencie filmu, nie jest to film lekki i przyjemny dla widza, ale gdy już się zagłębić w otchłań pytań retorycznych i portretów natury, można wtedy wyłowić sedno filmu: lekką i przyjemną prawdę o sensie życia. Trzeba je przeżyć takie, jakie jest, pozwolić i rozkoszować się każdą chwilą, żyć w zgodzie z Bogiem i Naturą, a złe uczucia po prostu rzucić w niepamięć.


Malick po raz drugi skradł moje serce, wcześniej "Cienką czerwoną linią" i jej cudowną narracją z muzyką Zimmera oraz zdjęciami Johna Tolla. Teraz, mając do dyspozycji kolejnych mistrzów w swoich fachu, reżyser w pełni zrealizował swój plan, zaprezentował nowe problemy, racje oraz z większą czułością i szacunkiem do Świata przeniósł je na srebrny ekran, gdzie jako widz możemy odkryć ukryty sens życia. "Drzewo życia" jest filmem pięknym, artystycznym i wymagającym skupienia i wrażliwości. Jest niczym katedra, a w niej bohaterowie wypowiadają swoje kwestie, które z czystym sumieniem mogę nazwać poezją.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowszy film Terrence'a Malicka opowiada między innymi o młodości Jacka, amerykańskiego chłopca, która... czytaj więcej
W XXI wieku istota ludzka postanowiła się zapomnieć, dostosowując się do zasad wytworzonych tu i teraz, w... czytaj więcej
Nakręcone zostały "dzieła", które mogą porazić swoją beznadziejnością. Istnieją filmy wyprodukowane tylko... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones