Recenzja filmu

Hercules (2014)
Brett Ratner
Dwayne Johnson
Ian McShane

Skała

Pewnie dla większości z nas pierwszym aktorem kojarzącym się z rolą Herkulesa jest Kevin Sorbo. Dwayne Johnson stanął zatem przed wyzwaniem konfrontacji z naszym sentymentalizmem i zarazem
Pewnie dla większości z nas pierwszym aktorem kojarzącym się z rolą Herkulesa jest Kevin Sorbo. Dwayne Johnson stanął zatem przed wyzwaniem konfrontacji z naszym sentymentalizmem i zarazem odbudowania postaci po, również tegorocznej, "Legendzie Herkulesa". Na szczęście, w zgodzie ze swym pseudonimem, udźwignął ten ciężar i stworzył postać nową, wytrzymującą porównania z tą z dzieciństwa, i zacierającą niesmak po Kellanie Lutzu.



The Rock idealnie pasuje do tytułowej roli choćby ze względu na jego aparycję. Co więcej stworzył postać nietuzinkową i kolejny raz pokazał, że na dużym ekranie radzi sobie z równym powodzeniem co w ringach WWE. Jego Herkules jest owiany tajemnicą. Tak naprawdę nie wiemy czy jest tylko bardzo silnym człowiekiem, czy jednak półbogiem. Zresztą to nieważne. Ważne, że postać ma swoją historię. Johnson wypada wiarygodnie w roli Herkulesa-najemnika. Nie jest rycerski. Po prostu robi swoje podtrzymując, wraz ze swymi kompanami, swoją legendę. Dodatkowo jest idealnym strategiem choć tylko na polu bitwy (osoby po seansie wiedzą co mam na myśli), potrafi wyszkolić zbieraninę pastuchów w profesjonalną, spartańską armię rodem z "300" w kilka dni (choć sam mówi, że potrzeba na to kilka miesięcy) i trzasnąć taką mowę ku pokrzepieniu, że nawet wroga armia mu się pokłoni. Wszystko to powoduje takie wrażenie, że nawet fani "Gry o tron" nie będą mieli mu za złe prezentacji z której wynika, że jeden dobry Lannister potrafi naraz zabić trzech Starków. Krótko mówiąc, Herkules w wykonaniu The Rocka jest tak dobry, że nawet głupoty można mu wybaczyć.

Johnson dostaje solidne wsparcie od swych kamratów. Bardzo dobrze wypada Ian McShane, który też dostarcza najlepszych żartów sytuacyjnych. W roli dzielnej Amazonki odnalazła się dobrze Ingrid Bolsø Berdal, a z kolei Aksel Hennie dzierży batutę dla najbardziej rozpoznawalnej postaci. Wśród towarzyszy tytułowego bohatera jedyną czarną owcą jest Reece Ritchie. Z początku jeszcze śmieszy, ale z każdą minutą denerwuje coraz bardziej. "Legenda Herkulesa", choć sama w sobie o wiele słabsza, dostarczyła też lepszy czarny charakter. John Hurt nie wytrzymuje w porównaniu ze Scottem Adkinsem. Irina Shayk natomiast dostała typową rolę na początek kariery. Widać ja kilka minut i w zasadzie nic nie mówi.



Od strony technicznej wypada pochwalić kostiumy. Prezentowały się naprawdę dobrze. Fernando Velázquez skomponował muzykę, która dobrze współgra z ekranowymi wydarzeniami, ale już po seansie szybko ulatuje z głowy. Z kolei styl reżyserii Bretta Ratnera miejscami przypomina Petera Jacksona (dużo statystów i ujęcia krajobrazowe). Efekty 3D także są dopracowane. Miejscami, wraz z efektem slow-motion,  naprawdę potęgują wrażenie.

"Hercules" to typowy blockbuster. Historia skomplikowana nie jest, pojawia się kilka dobrych żartów, występuje też ciekawy motyw związany ze słynnymi 12 pracami tytułowego bohatera. Z drugiej strony drażni miejscami ogranymi kliszami i po prostu głupimi rozwiązaniami fabularnymi. The Rock to jednak prawdziwa skała. Wytrzymuje swych wrogów i wpadki scenariuszowe. Dla głównego bohatera warto pójść do kina.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Długo czekał na swoją prawdziwą szansę w Hollywood popularny "The Rock", oj, długo. Począwszy od... czytaj więcej
Jestem z takiego pokolenia, że kiedy słyszę słowo "Herkules", od razu mam przed oczami postać Kevina... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones