Skrzynia umarlaka

Niby jest kolorowo, zapomnijcie jednak o płynnej animacji, rozbrajającym dizajnie czy pomysłowych rozwiązaniach wizualnych. Postacie są sztywne, wyizolowane z przestrzeni, momentami jakby
Ja rozumiem: dziecko to niekoniecznie wymagający odbiorca. Wystarczy posadzić takiego pięciolatka przed hipnotyzującym ekranem, na którym jest kolorowo, coś się rusza, od czasu do czasu ktoś upadnie – i półtorej godziny z głowy. Oto nisza, w jaką celują twórcy "Dzielnej syrenki i Piratów z Kraboidów". Szkopuł w tym, że kinowa oferta animacji dla najmłodszych jest naprawdę bardzo szeroka. Na ekranach nie brakuje arcydzieł ("W głowie się nie mieści") i filmów bardzo, bardzo dobrych ("Zwierzogród"), są też liczne rzetelne produkcyjniaki (ostatnio na przykład "Barbie: Gwiezdna przygoda"). Konkurencja jest więc naprawdę zabójcza. Kto mógłby więc ewentualnie rozważyć wybranie się do kina na przygody "Syrenki"? Chyba tylko rodzicie prawdziwych szkrabów. "Piraci z Kraboidów" to bowiem produkcja dla naprawdę naj-najmłodszych widzów. Takich bez cierpliwości do skomplikowanych fabularno-charakterologicznych konstrukcji Pixara czy bez nosa do popkulturowych nawiązań DreamWorks. No i bez oczekiwań.



Oryginalny tytuł filmu brzmi "Mei ren yu zhi hai dao lai xi" i jest to kolejna chińska produkcja w duchu goszczących niedawno na naszych ekranach "7 krasnoludkach i Królewnie Śnieżce – Nowych przygodach". Kto widział, ten będzie miał pewne wyobrażenie o poziomie, jaki reprezentuje "Dzielna syrenka". Realizacyjnie jesteśmy więc naprawdę dawno, dawno temu – jak to w baśni, ale niekoniecznie jak w filmie animowanym XXI wieku. Niby jest kolorowo, zapomnijcie jednak o płynnej animacji, rozbrajającym dizajnie czy pomysłowych rozwiązaniach wizualnych. Postacie są sztywne, wyizolowane z przestrzeni, momentami jakby niedoanimowane; w scenach zbiorowych uderza zaś ewidentne "kopiuj/wklej". Rozumiem, że nie każde studio dysponuje budżetami porównywalnymi z Disneyem. Ale animacja to na tyle twórcza dziedzina, że pozwala obejść ograniczenia, przekuć je w zasadę twórczą. Chińscy twórcy postawili jednak na obowiązującą od czasów "Toy Story" konwencję standardowej komputerowej animacji. Siłą rzeczy "Syrenka" startuje więc w tej samej kategorii, co jej bogatsza konkurencja. Cóż.

Fajerwerki grafiki mają swoją cenę, dobre pomysły jednak nic nie kosztują. Może więc chociaż "Dzielna Syrenka" broni się wciągającą fabułą? Niekoniecznie. Postacie pojawiają się ot tak – jakby twórcy uznali, że nie wymagają przedstawienia, jakbyśmy znali je z poprzednich części. Oczywiście, każdy z bohaterów – jak to w opowieści dla najmłodszych – reprezentuje łatwo rozpoznawalny typ: a to szlachetna syrenka, a to zły pirat. Razi jednak narracyjne niechlujstwo, fakt, że kolejne wątki są ze sobą powiązane na dobre słowo. Tytułowa syrenka ratuje córkę żeglarza, która podczas sztormu wpada do wody. Kiedy już odprowadzi zgubę do domu, jak gdyby nigdy nic okrętuje się na statku i wyrusza w rejs. W sprawę wplątują się jeszcze dwaj piraci, pewna psotna małpka i spotkany na tajemniczej wyspie… olbrzym (wyobraźcie sobie Shreka o umyśle dwulatka). Nijak nie chce ułożyć się to w przekonującą, angażującą całość.


Być może dlatego twórcy chwytają się najprostszego sposobu na zabawienie małoletniego widza: czyli slapsticku. W temacie bryluje przede wszystkim wspomniana małpka, która wciąż się skrada, ucieka, skacze i fika koziołki. Jak długo można jednak jechać na jednym pomyśle, na dodatek upośledzonym przez toporną animację? Ciągłe uciekanie się do żartów fizycznych ma tu urok równania do najmniejszego wspólnego mianownika, cynicznego żerowania na bezwarunkowym odruchu śmiechu na widok czyjegoś upadku. Dobry slapstick jest wtedy, kiedy zależy nam na jego ofiarach, kiedy ślizgający się na skórkach od banana bohaterowie są podmiotami, a nie przedmiotami kolejnych karamboli. Trudno jednak współczuć pozbawionym życia postaciom "Dzielnej syrenki". Dlatego jeśli jest w filmie jakikolwiek pozytyw, to chyba tylko próba pokazania, że zło i dobro nie są dożywotnimi stanami skupienia. Że nawet dzielny kapitan może kierować się uprzedzeniami, a zły pirat potrafi wykrzesać z siebie odruch przyzwoitości. Ładny morał, choć podany dość topornie. Zasada decorum zachowana.
1 10
Moja ocena:
1
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones