Recenzja filmu

Mondomanila (2010)
Khavn
Timothy Castillo
Marife Necesito

Slumsy zalane błotem

"Mondomanila" jest exploitation wyższego stopnia. Eksploatuje biedę, ale równocześnie obnaża fakt, że to robi.
Filipińczyk Khavn de la Cruz swoją twórczą energią mógłby obdzielić pięciu innych nowohoryzontowych reżyserów, u których niestety zbyt często za "szlachetnym minimalizmem" kryje się zgoła co innego. "Mondomanila" to torpeda. Niektórych na pewno urazi i zniesmaczy, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że to nietuzinkowe, brawurowe kino. Obrazoburcze i szokujące. Ale nie jest to prowokacja dokonana dla samej prowokacji, reżyserski kaprys. Groteskowa przesada filmu trafia do widza silniej, niż trafiłaby setka poważnych zaangażowanych dokumentów mówiących o przytłaczającej nędzy panującej w slumsach Manili. Przy tym przerażającym i przerażająco zabawnym obrazie "Miasto Boga" będzie wydawać się bajeczką na dobranoc. Jeśli szukać podobnego spojrzenia na wykluczonych, to raczej u Andrade czy Passoliniego.

Film rozpoczynają nakręcone amatorsko ujęcia miasta w trakcie powodzi. Wszystko jest zalane błotnistą wodą, na tratwach dziwnej konstrukcji utrzymują się resztki czyjegoś dobytku. Dachy samochodów ledwo wystają sponad powierzchni. Przez te widoki nie da się następującej później narracji umieścić bezpiecznie w sferze wydumanej fikcji i twórczej fantazji. Choć aż się o to prosi. Bo to, co widzimy dalej, to doprowadzone do granic absurdu obrzydliwości. Będzie tu między innymi zbliżenie na rozbite jajko z dość już rozwiniętym płodem, szczur na grillu, seks ze zwierzętami, seks z dziećmi. Wszystko pokazane w szybkim, atrakcyjnym rytmie.

Głównym bohaterem historii jest Tony D., na oko dwunastolatek. Nosi koszulkę z napisem Baby Jesus (a jego matka nazywa się Maria). Wprowadza nas kilkoma elokwentnymi monologami w swoją rzeczywistość. Według jego słów, ludzi w slumsach zajmuje głównie  pieprzenie i jedzenie. Oczywiście nie w sposób, który reszta świata uznaje za "cywilizowany". A on, Tony, nie zgadza się, by politycy mądrzyli się na temat tego, co on ma robić, bo nigdy jemu i jego podobnym i tak nie pomagają. To, co mówi, potwierdzą kolejne, teledyskowe sekwencje. Poznamy w nich pozostałych bohaterów tego dramatu, tragikomedii i musicalu w jednym. W stylu niczym z hiphopowych teledysków pojawiają się najróżniejsze kreatury: karzeł – najlepszy kumpel Tony'ego, matka chłopca, która pierze rzeczy w kałuży, zdeformowany breakdance'owiec, stręczyciel małych chłopców. A to tylko początek.

Potem jeszcze wielokrotnie będzie zmieniał się zarówno styl, jak i ton opowieści. Odporni doczekają nawet sceny niczym z kina gore i parodii azjatyckiego teledysku karaoke w neonowych kolorach. W tym wizualnym szaleństwie nie ginie historia, z premedytacją uproszczona, wykorzystująca klisze postaci. Film z impresji na temat życia na ulicy w pewnym momencie przekształca się w opowieść o zemście, w której postacią złą okazuje się biały wygłaszający bez żenady najgorsze rasistowskie obelgi wobec Filipińczyków. Choć Tony nie stanowi od początku wzorca do naśladowania, oczywiste jest, że i tak stajemy po jego stronie.

"Mondomanila" jest exploitation wyższego stopnia. Eksploatuje biedę, ale równocześnie obnaża fakt, że to robi. I uświadamia, jak łatwe jest nasze współczucie płynące z wygodnego kinowego fotela wobec biednych tego świata.       
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones