Recenzja filmu

Transformers: Ostatni Rycerz (2017)
Michael Bay
Elżbieta Kopocińska
Mark Wahlberg
Anthony Hopkins

Sodoma i Gomora

Pomijając oczywiście takie absoluty jak beznadziejny scenariusz, gra aktorska, historia czy na dobrą sprawę cokolwiek - jest to najbardziej leniwie stworzona produkcja, jaką miałem okazję
Większość moich znajomych wie, jaką nienawiścią darzę "Legion Samobójców" i jak bardzo ten seans zdruzgotał mnie swoim wątpliwym poziomem. Na horyzoncie pojawił się jednak nowy pretendent do tytułu króla najgorszego kina i jest nim właśnie najnowsza odsłona serii Transformers. Oczywiście, nie jest to niespodzianka i raczej każdy się tego spodziewał, jednak pomimo niskich oczekiwań, produkcja ta i tak znalazła sposób, aby mnie zawieść. Pomijając oczywiście takie absoluty jak beznadziejny scenariusz, gra aktorska, historia, czy na dobrą sprawę cokolwiek - jest to najbardziej leniwie stworzona produkcja, jaką miałem okazję oglądać. I naprawdę lubię Baya, z wyjątkiem tej serii zazwyczaj dobrze się bawię na właściwie każdym jego filmie. Tutaj jednak zabawa i dobrze spędzony czas to pojęcia abstrakcyjne.

Zacznijmy od tego, że Michael Bay już nawet nie mógł wytrzymać, żeby całe logo Paramount zleciało w spokoju przed rozpoczęciem filmu. Już zza niego lecą w nas kule ognia i zaczyna się rzeź. W sumie te pierwsze sceny najlepiej podsumowują całość. Oglądamy coś, co zdecydowanie się dzieje, ale nie wiemy dlaczego. Nie wiemy kto do kogo strzela, czemu coś wybucha, kto jest gdzie, względem innych. Po prostu tego nie wiemy, stąd też kompletnie nas to nie obchodzi. I tak wygląda każda sekwencja akcji w tym filmie. Jest nieangażująca, topornie nakręcona i przede wszystkim chaotyczna.

Fabuła nigdy nikogo w tych filmach nie interesowała, dlatego twórcy postanowili nas zalać dziesiątkami dialogów ekspozycyjnych, wyjaśniających, o co chodzi z nowym artefaktem. Tak, kolejny artefakt, o którym nikt nigdy nie słyszał, ale nagle każdy chce go mieć. I po raz kolejny jest on w jakiś sposób związany z naszym protagonistą, aby ludzkie postacie miały jakiś wpływ na międzygalaktyczną wojnę zaawansowanych technologicznie robotów. Absolutnie nie mam problemu z tym, że scenariusz czy fabuła jest prosta albo nawet głupia. Jeśli jednak "lepiej siedzieć cicho i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości" to ten film rozwiał je bezapelacyjnie. To jest po prostu jawny festiwal absurdu. I oczywiście pod koniec Bumblebee jakimś magicznym cudem nagle odzyskał swój głos, co było już jedynie wisienką na torcie nonsensu.

Nadawanie robotom z kosmosu ewidentnych cech ludzkich z pozoru wydaje się kompletnie idiotyczne, ostatecznie mogło to jednak zadziałać. I wręcz zadziwiające jest, że nie poszli bardziej w tym kierunku, dodałoby to z pewnością trochę charyzmy i różnorodności. Niestety oprócz interesujących nazw, zarówno Decepticony, jak i Autoboty to pustaki. W jednej scenie dostaliśmy nawet namiastkę czegoś, co można by było określić jako "fajne". Megatron wdał się w jakieś negocjacje z rządem, aby ci uwolnili część członków jego bandy, których nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak w ogóle złapali w pierwszej kolejności. Dostajemy wtedy montaże przedstawiające tych największych zakapiorów. Krótkie scenki, freeze frame i tłusty napis z ich ksywą. I w tym momencie przedstawiają nam najciekawiej wyglądającego robota (z głową przypominającą predatora), jakiego dane nam było zobaczyć przez wszystkie części. Myślę sobie, cholera, dajcie mi tego gościa do walki, ufam mu, że dostarczy mi rozrywki. To był ostatni raz, kiedy go widzieliśmy. Zamiast niego był jakiś inny debilny decepticon, który rabował banki, ponieważ jasne, czemu nie.

Nie ma absolutnie żadnego powodu, aby to wszystko trwało aż 2,5 godziny. Nigdy nie sądziłem, że ukochane przeze mnie kino stanie się więzieniem i klaustrofobiczną salą tortur. Wznosząc modły, aby to wszystko się skończyło, przypominam sobie o scenach ze zwiastuna, których jeszcze w filmie nie było i już wtedy wiedziałem, że to się tak szybko nie skończy. Dobrze, że przynajmniej jest wyrafinowany humor, wygrzebany z dna beczki żartów Michaela i poskładany z niezatwierdzonych linijek scenariuszy poprzednich części. Innowacyjne gadżety naszych metalowych łobuzów takie jak energetyczna kula, która spowalnia czas z pewnością dodały sekwencjom akcji wigoru. I logiki. Plejada najsłynniejszych rządowych organizacji takich jak NSA, CIA czy MI6 składają się na rasowy thriller polityczny z elementami sci-fi.

Tak naprawdę jedynym powodem, aby nie ocenić tej produkcji na 1 czy też na 0, jest fakt, że roboty wyglądają dobrze. Zrobiły na mnie wrażenie w pierwszej części i dalej robią. Wyglądają po prostu rewelacyjnie. Na tyle dobrze, że chciałoby się je obejrzeć w innych okolicznościach, np. w dobrej produkcji filmowej.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ach, "Transformers". Kiedy 10 lat temu kosmiczne roboty mające swój początek w niewinnych zabawkach... czytaj więcej
Chociaż na przestrzeni ostatnich lat kilku utalentowanych reżyserów stworzyło naprawdę zacne... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones