Recenzja filmu

Creed: Narodziny legendy (2015)
Ryan Coogler
Michael B. Jordan
Sylvester Stallone

Spadkobierca legendy boksu!

Ryan Coogler postawił na własne umiejętności, sprawdzonego aktora – Michaela B. Jordana, a także nieco zapomnianego już, ale niezwykle doświadczonego i znającego od podszewki całą serię Sylvestra
"Creed" jest jednoznacznym zaprzeczeniem tezy, żesequel, remake lub spin-off nigdy wżyciu nie dorówna pierwowzorowi. Nowy film Ryana Cooglera – początkującego, alebardzo dobrze rokującego reżysera – uderza mocniej niż którykolwiek zciosów legendarnego Apollo Creeda… Zaraz, co ja mówię? Produkcja poprostu zwala znóg niczym najpotężniejszych lewy sierpowy „włoskiego ogiera” – Rocky’ego Balboy. Nie wierzycie? Właśnie tak czuje się widz poobejrzeniu produkcji rzeczonego twórcy; poprostu znokautowany. Reżysersko-aktorski duet Ryan Coogler-Michael B.Jordan ponownie zdał egzamin, atowarzyszący im Sylvester Stallone wroli ikonicznego Rocky’ego Balboy dodał obrazowi jedynie blasku iostatecznego szlifu, dzięki czemu "Creed" nie tylko dorównuje pierwowzorowi, on wwielu aspektach zdecydowanie przewyższa oryginał! Zbyt śmiałe stwierdzenie? Pouzasadnienie zapraszam dolektury poniższego tekstu!


"Creed" dzieje się kilkanaście lat poznanych widzom wydarzeniach zfilmu "Rocky Balboa". Wręce kinomanów zostaje oddany nowy bohater – syn Apollo Creeda, którywbrew przeciwnościom losu inieprzychylności rodziny decyduje się podążyć drogą ojca izostać zawodowym bokserem. Mimo żehistoria brzmi dość standardowo orazmało zachęcająco, toobraz zminuty naminutę staje się coraz bardziej interesujący. Prosta zpozoru fabuła okazuje się wielowątkową opowieścią rozgrywającą nakilku różnych płaszczyznach. Napierwszy rzut oka można dostrzec dwie wyraźnie zarysowane historie, wktórych nadrzędną rolę odgrywa motyw walki. Widzowie zatem zjednej strony obserwują zmagania utalentowanego, lecz pozbawionego jakiegokolwiek wsparcia Adonisa, któryzmuszony jest samotnie stawić czoła legendzie ojca, wcelu udowodnienia sobie, żejego życie nie jest jedynie przypadkiem; zwykłą, niezaplanowaną pomyłką. Zdrugiej natomiast kinomani przyglądają się Rocky’emu. Podstarzały bokser, któryjuż dawno odwiesił swoje rękawice, zmuszony jest stoczyć jeszcze jedną walkę znajcięższym dotej pory przeciwnikiem – wrogiem, któryodebrał mu ukochaną Adrian. Widzowie naprzemian śledzą wzloty iupadki bohaterów, widzą ich problemy, obawy izwątpienia. Ponadto warto tutaj wspomnieć, żetwórcy rzetelnie kontynuują wątki zpoprzedniczek, doskonale pamiętając każdy szczegół serii. Rozwinięta zostaje historia rodziny Apolla, poznajemy również kolejne fakty zżycia Rocky’ego ijego bliskich, awzwiązku ztym znajdziemy masę mniejszych lub większych odniesień dobokserskiej sagi – przykładami może być restauracja Adrian, dawna szkoła bokserska „włoskiego ogiera”, anawet powrót twórców dotrzeciego pojedynku Creeda inadmienionego pięściarza, aleza zamkniętymi drzwiami (dowiecie się nawet, kto wygrał!). Takich smaczków wobrazie jest naprawdę sporo.



Jednakże, pomimo licznych nawiązań imylących reklamach sugerujących kolejną odsłonę zmagań „włoskiego ogiera”, omawiany obraz toprzede wszystkim historia Adonisa. Twórcy wyraźnie zaznaczają tonie tylko wfabule produkcji, spychając Rocky’ego nadrugi plan, lecz również zapośrednictwem muzyki. Pamiętacie legendarne kawałki zserii "Rocky"? Usłyszycie je również w "Creedzie", lecz tylko wmomentach poświęconych Balbole. Dodatkowo znane utwory pojawiają się wfilmie jedynie wbardzo ściszonej tonacji przywodzącej namyśl szept lub dalekie echo, które momentalnie przywołują wspomnienia ipowodują chwilę nostalgii. Jednakże wwiększości obraz wypełniony jest zupełnie nowymi kawałkami, idealnie budującymi klimat amerykańskiej dzielnicy zdominowanej przez czarnoskórych mieszkańców. Czarna muzyka dobrze pasuje dogłównego bohatera, jak icałego obrazu, nadając mu specyficznej atmosfery.



"Creed" zatem ukazuje zderzenie dwóch kontrastujących zesobą osobowości iświatów. Jedną znich jest Adonis, drugą Rocky. Pomimo pozornych różnic iogromnej przepaści wiekowej, którajest swoją drogą niezłym pretekstem dla twórców dowprowadzenia wielu humorystycznych akcentów doich bokserskiego widowiska, tobohaterowie są podwieloma względami bardzo dosiebie podobni. Rocky Balboa iAdonis Creed doskonale się uzupełniają, napędzają siebie nawzajem, stanowią dwie strony jednej monety. Wzajemna relacja obu panów, niewątpliwa chemia pomiędzy aktorami, stanowi trzon całego film. Todzięki niej jesteśmy świadkami wielu zabawnych iwzruszających momentów, które dodają tejhistorii kolorytu iemocjonalnego wydźwięku. Ich spotkanie zmienia życie obu, jeden zyskuje namiastkę prawdziwego ojca, któregonigdy nie miał, drugi otrzymuje powód dowalki zchorobą idalszego życia poutracie bliskich. Innymi słowy, toco próbowano dość nieudolnie przedstawić wpiątej części serii, czyli relację pomiędzy trenerem iuczniem, udało się bezproblemowo ukazać w "Creedzie".



Nowa produkcja Cooglera niesie zesobą ważny przekaz orazpodkreśla istotne dla człowieka wartości. "Creed"toprzede wszystkim piękny iwzruszający film oprzemijaniu, godzeniu się zprzeszłością, aco najważniejsze odnajdywaniu nanowo sensu życia ikolejnego celu dorealizacji. Twórcy naprzykładzie Rocky’ego próbują nam uświadomić, żenawet wtedy, gdynasza sława przeminie, najbliżsi odejdą, anajlepsze lata wydają się już daleko zanami, tociągle możemy odnaleźć szczęście, spełnienie imimo przeciwności losu zpowodzeniem urzeczywistniać swoje marzenia. "Creed" jest również hymnem pochwalnym boksu. Sport ten przedstawiony jest wfilmie jako droga życia, pasja, którejzarówno Adonis, jak iRocky oddali całe swoje serca. Ponadto wprodukcji znajduje się świetna refleksja natemat boksu iżycia, którastanowi wspaniałe podsumowanie całej dotychczasowej serii. Pada tutaj stwierdzenie, żenajwiększym oponentem każdego człowieka jest on sam, czyli jego wady, słabości, strach iobawy. Toone wiążą nam ręce, czasem paraliżują przedpodjęciem wyzwania lub właściwej decyzji. Nie zabrakło również podkreślenia wartości rodziny, przyjaźni orazsubtelnie wprowadzonego motywu sportowego dziedzictwa.



Niewątpliwą zaletą filmu "Creed" jest niemal wybitne aktorstwo. Napierwszy planie dominuje Michael B.Jordan wroli tytułowego bohatera, którypo udziale wkoszmarnym reboocie "Fantastycznej Czwórki"– obraz mógł raz nazawsze przekreślić karierę niewątpliwie utalentowanego Kalifornijczyka – odrodził się niczym feniks zpopiołów. Wykreowana przez niego postać topod wieloma względami lustrzane odbicie ojca inie chodzi tutaj jedynie opodobieństwo wizualne. Adonis jest równie ambitny izdeterminowany, co Apollo. Wjego oczach widać podobny błysk, atakże pasję orazoddanie boksowi. Jest pewny siebie, czasem zbyt arogancki, lecz toczłowiek ozłotym sercu, któryciężką pracą zdobył sobie szacunek, miłość orazpopularność. Michael B.Jordan poprostu lepiej nie mógł zagrać tejpostaci. Mimo żebyłem pełen wątpliwości podczas ogłaszania ostatecznej obsady obrazu iangażu wspomnianego aktora doroli syna legendarnego Creeda, topo zakończonej projekcji nie potrafię sobie wyobrazić nikogo innego, kto wtak przekonujący sposób odegrałby nadmienionego bohatera. Podczas seansu miałem wrażenie, żeMichael B.Jordan nie stara się wcielić wAdonisa, on poprostu był nasrebrnym ekranie potomkiem genialnego czarnoskórego boksera zAmeryki. Niewyobrażalny wyczyn. Naekranie dzielnie towarzyszy mu gwiazda kina akcji, czyli Sylvester Stallone wroli swojego życia, którą jest Rocky Balboa. Trzeba przyznać, żedoświadczony aktor zaliczył w "Creedzie" jeden znajlepszych, jeśli nie nawet najlepszy występ wcałej swojej dotychczasowej karierze. Sly całkowicie zdominował drugi plan. Wroli trenera imentalnego mentora syna swojego dawnego przeciwnika, apotem najlepszego przyjaciela spisuje się zaskakująco dobrze. Stallone gra minimalistycznie, wodpowiedni sposób dozując przekazywane przez niego emocje. Wykreowany przez niego bohater toten sam uroczy isympatyczny facet zpoprzednich części, którypomimo przykrych doświadczeń, codziennych trosk irezygnacji zboksu stara się czerpać zżycia tyle radości, ile tylko zdoła. Uważam, żerazem zMichaelem B.Jordanem stworzył godny zapamiętania ekranowy duet, któryprzez długi czas będzie dla ludzi wzorem męskiej przyjaźni, szacunku orazoddania. Ponadto Sly udowodnił, iż nominacja dozłotej statuetki wjego wypadku nigdy nie była pomyłką zestrony akademii, którajeśli tym razem pominie rolę aktora w "Creedzie" podczas wręczania Oscarów, wykaże się brakiem kompetencji orazzwyczajną niechęcią dogwiazdy kina akcji lat 80.



Wisienką natorcie są wręcz oszałamiające sekwencje walk napięści. Wtych kilku nielicznych, alejakże dobrze zmontowanych iwidowiskowych scenach, Ryan Coogler popisuje się niebywałym kunsztem reżyserskim. Popierwsze pojedynki cieszą się naprawdę świetną dynamiką, apo drugie twórca nigdy nie traci nadnimi kontroli. Coogler dokładnie wie, co, kiedy iwjaki sposób pragnie widzom przedstawić. Brak tutaj jakiegokolwiek chaosu, anawet dozy przypadkowości – przejścia pomiędzy kadrami są płynne ispójne, achoreografie pojedynków przećwiczone zesto razy. Jednakże tonie wszystko, naco możecie liczyć. Ogromnej widowiskowości dodają filmowi gwałtowne zbliżenia natwarze bohaterów lub wyprowadzane przez nich ciosy, atakże równie nagłe oddalania kamery, którawjednej chwili obejmuje cały ring, pozwalając kinomanom zobaczyć zzupełnie innej perspektywy dziejące się nanim wydarzenia. Ponadto reżyser umiejętnie spowalnia niektóre fragmenty walk tak, aby widz mógł się wpełni cieszyć jej najważniejszymi momentami. Wystarczy tutaj przywołać scenę nokautu młodego Creeda, którarobi piorunujące wrażenie. Trzeba toprzyznać, tak emocjonujących izapierających dech wpiersiach pojedynków próżno szukać wpoprzednich częściach "Rocky’ego".


Ryan Cooglerdowyreżyserowania zapadającego wpamięć spektaklu oludzkich emocjach, uczuciach, pragnieniach, snach imarzeniach, amówiąc najogólniej życiu, nie potrzebował ogromnego budżetu ibędących natopie aktorów, którychtwarze codzienne spoglądają naklientów przeróżnych sklepów zokładek popularnych magazynów. Twórca postawił nawłasne umiejętności, sprawdzonego aktora –Michaela B.Jordana, atakże nieco zapomnianego już, aleniezwykle doświadczonego iznającego odpodszewki całą serięSylvestra Stallonea. Dzięki temu stworzył ponadczasowe dzieło, które złotymi literami wpisze się zarówno whistorię "Rocky’ego", jak icałej kinematografii, dając ponadto – zdużym prawdopodobieństwem – początek nowej serii opowiadającej olosach syna legendarnego Appolla Creeda!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dla rzeszy kinomanów słynny Sylvester Stallone jest synonimem dwóch ról, mianowicie Johna Rambo i... czytaj więcej
Wydawać by się mogło, że wyciąganie Rocky'ego z piwnicy nie ma już najmniejszego sensu. Sylvester... czytaj więcej
Seria "Rocky" przeszła do historii kina. Kto nie zna dokładnie opowieści o najsławniejszym fikcyjnym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones