Recenzja filmu

Słoń (2003)
Gus Van Sant
Alex Frost
Eric Deulen

Spokój w śmierci

Kiedy Gus van Sant po raz pierwszy pokazał "Słonia" publiczności, z pewnością miał przed sobą zadanie podobne do tego, któremu sprostał kilkadziesiąt lat wcześniej Orson Welles. Postanowił bowiem
Kiedy Gus van Sant po raz pierwszy pokazał "Słonia" publiczności, z pewnością miał przed sobą zadanie podobne do tego, któremu sprostał kilkadziesiąt lat wcześniej Orson Welles. Postanowił bowiem poruszyć jeden z najbardziej unikanych tematów współczesnej Ameryki, temat tabu, o którym nie lubi się mówić, nie chce się mówić – a zdecydowanie mówienie o nim jest potrzebne. Postanowił pokazać go w sposób zupełnie inny, niż byśmy my, widzowie XXI wieku, tego chcieli. Niż byśmy oczekiwali. Niż byśmy potrzebowali. Nie będzie więc pościgów, szybkiego montażu, sensacyjnej akcji. Będzie spokojny, stonowany obraz pewnej amerykańskiej szkoły. A raczej jej uczniów. Na początku poznajemy więc Johna, jego problemy z ojcem, telefon do brata i w końcu modlitwę w pustej sali lekcyjnej. Eliego, który zafascynowany fotografią namawia przypadkowo spotkanych ludzi do pozowania do zdjęć. Nate'a – szkolnego przystojniaka, zakochanego na zabój w swojej dziewczynie – Carrie. Trzy szkolne przyjaciółki plotkujące jak co dzień o sprawach najbanalniejszych. Oni wszyscy przyszli dziś do szkoły ze swoimi małymi problemami – spędzą ten kolejny dzień wypełniony lekcjami obciążeni myślami o ojcu alkoholiku, możliwej ciąży, bulimii. Wierzą, że po południu wrócą z powrotem do domu, a od jutra wszystko zacznie się od początku. I że muszą po prostu przetrwać te kilka godzin lekcyjnych. Ich szkolni koledzy – Alex i Eric – mają jednak inny pomysł na te godziny. I inne rozwiązanie swoich problemów. Przynoszą do szkoły broń. "Słoń" jest dziewiętnastym niezależnym projektem filmowym Gusa van Santa, jednocześnie uznawanym za ten najbardziej dojrzały. Został doceniony przede wszystkim na Festiwalu Filmowym w Cannes (2003), gdzie zdobył Złotą Palmę i nagrodę za najlepszą reżyserię. Był również nominowany do Cezara w kategorii najlepszy film obcojęzyczny. Przez wielu jest uznawany za arcydzieło, krok milowy w twórczości van Santa i – co najważniejsze – w temacie strzelaniny w Columbine, o której opowiada. A co jest w tym skromnym projekcie takiego, że – jak pisze The Rolling Stone Review – "urzeka, zniewala, szokuje"? Co odróżnia go od innych filmów poruszających temat przemocy wśród młodzieży? Chłopak wchodzi do szkoły. Ale nie wiemy jakiej, nie widzimy jakiej. Ostrość jest skierowana tylko na niego, wszystko pozostałe jest tłem. Ważny jest tu ON. Człowiek. I jego przyjaciele. Ale przez większość czasu nasz człowiek jest sam – chodzi po szkolnych korytarzach, ale te są jakby opustoszałe. Nie ma innych uczniów – czy nie są ważni? Czy ich po prostu nie zauważamy? Dlatego przyglądamy się każdej postaci po kolei, dokładnie, uważnie. Poznajemy jej zainteresowania, problemy, lęki. Reżyser poświęca każdemu osobny kawałek filmowego czasu. Bo to oni są ważni w tej historii. Ważne jest, żebyśmy ich nie przegapili. Tak jak kiedyś dyrektor szkoły przegapił Alexa. Dlatego mijamy kolejne szkolne sale, anonimowych ludzi, których widzimy tylko przez ułamek sekundy i dostrzegamy, że coś tu jest nie tak, że oglądamy właśnie zupełnie inny obraz amerykańskiej szkoły – nie ma tłumów, krzyków, śmiechów. Jest cicho. W spokojnym obrazie wyczuwamy niepokój. W każdym pojedynczym dźwięku fortepianu – grozę. Nieuchronność towarzyszy każdej sekundzie. Więc czekamy. Czekamy na coś, co wiemy, że musi się wydarzyć. Bo już kiedyś się stało. Bo wszyscy wiemy. Czekamy na pierwszy strzał, na to wielkie wydarzenie. Mocne. Szokujące. Ale umiera pierwszy człowiek i nic się nie zmienia. Umiera drugi człowiek. Cisza panująca w szkole tylko się pogłębia. Nikt nie krzyczy, nikt nie płacze – w tej makabrycznej scenie morderstw można odnaleźć jakiś paranoiczny spokój. Ciszę. Pustkę. Tak, jakby chwilami kamera rejestrowała więcej życia niż śmierci. Widzimy uciekających przez okno – chłopca, który odnajduje swojego ojca, uratowanych ludzi wybiegających ze szkoły. Ale nie widzimy wielu zabitych. Słyszymy tylko strzały. Nie ma ciał na korytarzach. Plam krwi. Jest tylko ogromna przestrzeń. Gus van Sant nie próbuje tłumaczyć morderców. Nie próbuje ich nawet oskarżać. Dlaczego? Dlaczego nie wykorzystał tak poruszającej historii – jakby się mogło wydawać - do końca? Dlaczego nie zszokował? Dlaczego tak mało tu tego realnego okrucieństwa? Odczuwalnej zbrodni? Ta cisza jest tą odpowiedzią. Historia sama w sobie jest straszna, jest okrutna. Chyba czas przestać ją poznawać, a zacząć starać się zrozumieć. W buddyjskiej przypowieści trzech ślepców starało się wybadać, jak naprawdę wygląda słoń. Przez dotyk. Jednemu ucho słonia przypominało liść kapusty, drugi uznał ogon słonia za węża, natomiast ostatni ze ślepców nogę zwierzęcia przyrównał do pnia drzewa. Każdy z nich miał po części rację, ale miał też tylko kawałek tej wiedzy. I nie potrafił z tego kawałka stworzyć całości obrazu zwierzęcia. My też nie potrafimy wyjaśnić tego, co stało się w Columbine. Nasze pytania pozostają zawieszone w pustce jak to niebo kończące i rozpoczynające cały film. Wszystkie elementy "Słonia" łączy jedno – ludzie. To oni są kluczem tej historii – przez nich poznajemy filmowy świat, szkolną przestrzeń, ich życie. I ich śmierć. Nathan umrze razem ze swoją dziewczyną w chłodni. Razem z kilogramami zwierzęcego mięsa. Jak zwierzęta. Zabity przez kogoś, kto przez tę krótką chwilę chciał panować nad życiem i śmiercią. Kto nie zachowywał się jak człowiek, nie myślał jak człowiek, nie był człowiekiem. Pozornie. Bo oprócz tego mięsa, każdy z nas ma również duszę. Nikt nie wie, jaką miał Alex. I czy przypadkiem nie była tak pusta, jak te szkolne korytarze. Nie wiemy. Ale tak dużo nie wiemy. I bardzo często nie chcemy – film van Santa stawia również inne pytanie niż to o sens zła – czy trzeba dopiero nakierować ostrość na danego człowieka, poświęcić mu całą sekwencję i kadr, żebyśmy go dostrzegli? Van Sant bardzo oszczędnie korzysta ze środków narracji filmowej. Dużo w "Słoniu" ujęć długich, spokojnych – to pokazujących błękitne niebo i powoli płynące chmury, to znów wracających do szkoły, pustych sal i korytarzy. Tu nie ma szybkiego montażu, niepotrzebnych cieć, przypadkowych ujęć. Musimy wpasować się w rytm tej historii, podążyć jej powolnym tropem. Tak żeby jak najwięcej dostrzec. Surowe wnętrza i subtelną pracę kamery bardzo rzadko wspomaga muzyka. A gdy już się pojawi, to jest oszczędna, przejmująca jak pojedyncze dźwięki fortepianu. Tu cisza nie jest wypełniana niepotrzebnymi melodiami. A dźwięki nie wypełniają ciszy. Tak jak obraz, tło muzyczne musi być surowe, zimne, bez emocji. Bo tylko w ten sposób reżyser mógł stworzyć obraz tak sugestywny. Ten efekt pomogli mu uzyskać niewątpliwie aktorzy odgrywający role uczniów szkoły. Bez wykształcenia aktorskiego, jakiegokolwiek doświadczenia filmowego doskonale wpasują się w ten naturalistyczny, realny świat. Będą prawdziwi aż do bólu; młodzi, zbuntowani, niepotrafiący sobie poradzić. Każda sekunda ich przebywania na ekranie będzie wymowna. W ich kreacjach nie ma nic sztucznego, gwiazdorskiego, teatralnego. Są to bohaterowie tacy jak my – o których się boimy, którym współczujemy i z którymi czujemy. Są to doskonałe debiuty aktorskie. A ten, jakby nie było ryzykowny zabieg rezygnacji z profesjonalistów, był jednym z najlepszych pomysłów van Santa wykorzystanym w tym filmie. Bo tylko razem te wszystkie środki będą mogły mieć tak dużą siłę wyrazu. Tak duży ładunek emocjonalny. Bo chyba o to chodziło w "Słoniu" – stworzyć mały traktat filozoficzny o tym, co się stało w Columbine. Zanalizować psychologię tych, którzy dokonali zbrodni i tych, którzy na tę zbrodnię nieświadomie zezwolili. Pokazać przyczyny i skutki. Zadać pytania, ale nie udzielić odpowiedzi. Opowiadać, ale nic nie narzucać. Van Sant w żadnym stopniu nie przekracza granic, które mogłyby zaburzyć nasze współodczuwanie filmu. Dba o to, żebyśmy przeżyli jak najwięcej, a wykorzystuje do tego minimum środków. Chce nam coś powiedzieć i robi wszystko, żebyśmy słuchali. Próbuje również nauczyć nas słuchać. Tak, żebyśmy wyszli po projekcji wyczuleni na pewne sprawy, z otwartymi oczami, gotowi dostrzegać. Cały czas pamiętając ten niepokój towarzyszący nam przez 81 minut. Niepokój bez zbędnego hałasu i krzyku. Genialne, prawda?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Masakra w Columbine High School, gdzie w 1999 roku dwóch nastoletnich chłopaków zabiło 13 osób (12... czytaj więcej
Film Gusa Van Santa opisuje prawdziwe wydarzenia, które miały miejsce 20 kwietnia 1999 roku w... czytaj więcej
Muszę przyznać, że osobiście preferuję filmy nieco "operowe". Obrazy te to dzieła, w których efektowne... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones