Recenzja filmu

Ace Attorney (2012)
Takashi Miike

Sprzeciw oddalony

Entuzjaści elektronicznego cyklu będą uśmiechać się od ucha do ucha niemal przez cały seans.
Adwokat Pheonix Wright to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, ostoja moralności w niemoralnym świecie. Chodzący paradoks: pierdołowaty, ale skuteczny, roztrzepany, ale zdyscyplinowany, głupi i mądry, szalony i genialny. W świecie przyszłości z filmu Takashiego Miikego, gdzie z powodu rosnącej fali przestępczości procesy sądowe zostały zredukowane do błyskawicznych starć obrońców i prokuratorów, ostatni sprawiedliwy otoczony przez bandę skorumpowanych showmanów. Trochę w jego przygodach estetyki anime, nieco parodii prawniczej retoryki, szczypta satyry na władzę sądowniczą. Wszystko spojone poetyką wydawanej przez Capcom serii gier przygodowych "Ace Attorney", których film Miikego jest ekranizacją. To bardzo dobra ekranizacja.

Entuzjaści elektronicznego cyklu będą uśmiechać się od ucha do ucha niemal przez cały seans. Począwszy od charakterystycznego designu bohaterów, przez licencjonowaną ścieżkę dźwiękową, po kapitalnie zwizualizowane pojedynki na sali sądowej, utwór jest jak relacja ze świadomości wieloletniego fana serii. Scenarzyści przykroili całość do kinowych ram, poprzesuwali wątki, pożonglowali fabularnymi akcentami, pozwolili sobie na niezbędne skróty. Efekt ich pracy naładowany jest taką wizualną energią i wydaje się wyrazem takiej frajdy ze snucia operowej historii, że ponad 130 minut, rozpisanych na dosłownie kilkanaście dużych scen, zleci jak z bicza strzelił.

W swoich parodystycznych zapędach twórcy sięgają do tradycji dramatu prawniczego i efektownie roztrzaskują kolejne narracyjne skamieliny. Pal licho odpustowe efekty specjalne i szalone pomysły inscenizacyjne, które nadają całości aurę narkotycznej jazdy (kapitalne są zwłaszcza sceny z wykorzystaniem "materiałów dowodowych" przeglądanych na wielkich holograficznych wyświetlaczach) - największym atutem filmu Miikego jest to, że autentycznie wciąga i do samego końca trzyma w napięciu (za pomocą kilku sprytnych wybiegów, autorzy scenariusza znaleźli sposób na utrzymanie w fotelu nawet tych, którzy znają gry na wylot). Fabularną intrygę zapleciono precyzyjnie i nie psują jej nawet rozmaici "bogowie z maszyny", którzy często i gęsto pomagają bohaterom. Są oni zresztą najbardziej absurdalnym elementem obrazu, w którym bezwzględny racjonalizm oraz spirytualizm w wersji "pop" idą ramię w ramię.

Etykietka "japońskiego dziwactwa", która zapewne przylgnęłaby do "Ace Attorney", gdyby tylko ktoś odważył się w Polsce kupić film do dystrybucji, nie oddaje ani skali szaleństwa Miikego, ani granic pomysłowości developerów gry. Po seansie można zacząć wierzyć w niepopularną teorię, iż nie ma gier, które nie nadają się do adaptacji – są tylko kiepscy adaptatorzy. Sprzeciw oddalony.
1 10
Moja ocena:
9
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones