Recenzja filmu

Gunman: Odkupienie (2015)
Pierre Morel
Sean Penn
Jasmine Trinca

Starcza szkoła

Punkt wyjścia, choć bezwstydnie sztampowy, zapowiada srogą rozwałkę. Pozornie wszystko jest tu na swoim miejscu: zmęczony sobą bohater o miękkim sercu i twardych piąchach, atrakcyjne plenery
Seana Penna dosięgnął najwyraźniej "wiek męski, wiek klęski". Zamiast jednak sprawić sobie nowy model bugatti, komplet płyt Fleet Foxes albo chociaż egzemplarz "Jak dobrze wyglądać po 40" pióra polskiego Benjamina Buttona, świetny aktor postanowił wskoczyć w buty gwiazdy kina akcji. Asystuje mu reżyser Pierre Morel, który kilka lat wcześniej w "Uprowadzonej" uczynił Liama Neesona  następnym Charlesem Bronsonem. "Gunman" nie ma, niestety, zalet tamtego filmu – wysokiej stawki emocjonalnej oraz tandetnego wdzięku sensacyjniaków z epoki VHS. Przede wszystkim brakuje w nim bohatera w typie Neesona – obdarzonego wewnętrznym ciepłem everymana, który doprowadzony do ostateczności zamienia się w czołg.



Znudzony Penn od pierwszej sceny obnosi się z miną, jakby z tyłu głowy zaszyto mu kilogram trotylu. Ze zmarszczonym czołem i zaciśniętą szczęką wciela się w Jima Terriera – zimnokrwistego killera na usługach tajemniczego przedsiębiorstwa. Goszcząc w Kongu, mężczyzna dostaje zlecenie na jednego z tamtejszych oficjeli. Choć brudna robota wiąże się z ucieczką kraju i porzuceniem ukochanej kobiety, Terrier – jak na fachurę przystało – bez słowa sprzeciwu robi swoje. Spotkany po latach wciąż nie może sobie jednak poradzić z upiorami przeszłości, które dopadają go pod postacią nawracających migren. W ramach zadośćuczynienia za grzechy bohater pomaga więc kopać studnie w afrykańskiej dziczy. Fascynujące prace melioracyjne przerywa w samą porę pojawienie się watahy zbirów uzbrojonych w kałachy i maczety. Terrier zrzuca wór pokutny, przerabia wrogów na pokarm dla rybek i rusza w rajd po Europie, aby wytropić i zneutralizować źródło zagrożenia.

Punkt wyjścia, choć bezwstydnie sztampowy, zapowiada srogą rozwałkę. Pozornie wszystko jest tu na swoim miejscu: zmęczony sobą bohater o miękkim sercu i twardych piąchach, atrakcyjne plenery (Kapsztad, Londyn, Barcelona), wreszcie przemoc i seks, na które nie nałożono kagańca w postaci "dziecięcej" kategorii wiekowej PG-13. "Gunmana" ogląda się jednak na zimno, bez większej przyjemności. Tempo filmu jest ślamazarne, sceny akcji (poza krwawą chryją w hiszpańskiej willi) – pozbawione ikry, zaś nieobecny przez dwie trzecie seansu szwarccharakter – wycięty z najtańszego szablonu. Zupełnie zbędny, a przy tym fałszywy wydaje się także lament twórców nad katastrofalną kondycją Czarnego Lądu oraz zbrodniczymi knowaniami korporacji.



W jednej ze scen półnagi Penn w slow motion poskramia na desce surfingowej spienione fale oceanu. Wyjęty żywcem z reklamy Old Spice'a obrazek to poniekąd wizytówka filmu Morela. "Gunmana" nakręcono bowiem tylko po to, by 55-letni narcyz mógł się popisać muskułami wielkości dojrzałych melonów i sześciopakiem na brzuchu. I pomyśleć, że dla roli w tej słabiźnie aktor zrezygnował z udziału w oscarowym "Birdmanie". Z drugiej strony – kto bogatemu zabroni?
1 10
Moja ocena:
4
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones