Recenzja filmu

Hotel Marigold (2011)
John Madden
Judi Dench
Bill Nighy

Starość też radość

Prócz śmiechu czeka nas także przynajmniej jedna scena prawdziwego wzruszenia. Plus aktorska maestria w najlepszym wydaniu.
Wspaniali aktorzy od dekad są jednym z najlepszych towarów eksportowych Wielkiej Brytanii. Bez nich Hollywood byłoby wyludnione, a nasze kino – dużo uboższe. Kto ogląda angielskie seriale, wie, że w tych produkcjach nawet trzecioplanowi aktorzy prezentują niezwykły poziom profesjonalizmu. O tym, jak wygląda aktorska ekstraklasa Wielkiej Brytanii, przekonuje "Marigold Hotel". Film Johna Maddena żyje wyłącznie dzięki świetnej obsadzie. Wielkie aktorskie kreacje pozwalają nam pokonać fabularne mielizny i przyćmiewają mankamenty reżyserii.  

Rzadko zdarzają się obrazy tak mocno spoczywające na barkach aktorskich gwiazd. Nieczęsto też trafia się taka obsada. Producentom udało się bowiem ściągnąć przed kamerę grupę znakomitych rzemieślników, którzy aktorskie szlify zbierali przez całe dekady.  Wśród seniorskich gwiazd spotykamy zatem znaną z "Harry’ego Pottera" Maggie Smith, która wciela się w nieco podejrzliwą zrzędę na wózku inwalidzkim, i Toma Wilkinsona  jako ciut kostycznego emerytowanego sędziego. Jest Celia Imrie ("Poznasz przystojnego bruneta") grająca starzejącą się kobietę chcącą spotkać w życiu kogoś bliskiego, zrzędliwa Penelope Wilton i Ronald Pickup jako rozerotyzowany osiemdziesięciolatek. Wisienką na aktorskim torcie są zaś Judi Dench jako starsza pani, która niedawno pochowała męża, oraz Bill Nighy wcielający się w uroczego mężczyznę z poczuciem humoru. Poznajemy ich, gdy wyruszają w wielką podróż. Uwiedzeni reklamowym folderem lecą do Indii, by tu zamieszkać w "najlepszym egzotycznym hotelu Marigold". Tyle tylko, że po przybyciu na miejsce zdjęcia pięknego miejsca okazują się "wizją przyszłości", a zarządzający nieco ruderowatym miejscem chłopak (Dev Patel) tylko dzięki osobistemu urokowi utrzymuje na miejscu rozczarowanych gości.

Opowiadana przez Maddena historia starych Brytyjczyków w życiowej podróży zgrabnie łączy śmieszność z dramatem, balansując między psychologicznym banałem, fabularną przewidywalnością i komediową zwiewnością. Niestety, nie czekają nas tutaj żadne fabularne atrakcje: reżyser "Zakochanego Szekspira" nie wychyla nosa poza wygodne schematy. W jego filmie dzieje się wszystko, co dziać się musi. Kto szuka miłości, znajdzie ją, kto potrzebuje rozliczyć się z przeszłością, skonfrontuje się z nią na pewno, a jeśli ktoś czeka na wewnętrzną przemianę, hinduskie powietrze pomoże mu dokonać prawdziwej transformacji.

Madden tworzy bowiem opowieść równie banalną co "Jedz, módl się, kochaj" Ryana Murphy’ego. Tyle że dla oldboyów. Wpada też w te same pułapki – opisując egzotyczną podróż, zbyt ochoczo sięga do orientalnego kiczu, portretuje biedotę ulicy, zatłoczone stare autobusy, gruzowiska, brud i urokliwe świątynie.  Ikonograficzny banał równoważy na szczęście poczuciem humoru i wrażliwością. Bo choć reżyser "Hotelu…" nie pręży muskułów komedianta, jego film okazuje się całkiem zabawny, a prócz śmiechu czeka nas także przynajmniej jedna scena prawdziwego wzruszenia. Plus aktorska maestria w najlepszym wydaniu.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones