Stary, ale yakuza

"Ryuzo i siedmiu najemników" to w istocie opowieść o przemijaniu. Yakuza okazuje się reliktem przeszłości; miejsce dawnych przestępców zajęli cyniczni korpo-gangsterzy. W zestawieniu z nową
Poza granicami swojego kraju Takeshi Kitano znany jest przede wszystkim jako twórca zamyślonych dramatów w rodzaju "Lalek". Ewentualnie kojarzy się go z emploi japońskiego mafioza z "Brother" czy "Johnny'ego Mnemonica" albo z policyjnymi dramatami w stylu "Hana-bi". Nie zapominajmy jednak, że "u siebie" twórca jest również komikiem, prezenterem i osobowością telewizyjną. Japońska komedia to jednak towar, który nie sprzedaje się na świecie tak dobrze jak japońska kontemplacja czy japońska przemoc. Internet jest niby pełen nagrań z tamtejszej telewizji, które wystawiają na próbę zachodnie poczucie humoru (oraz dobrego smaku). Ale w naszym kręgu kulturowym pozostają one zaledwie anegdotami, w najlepszym wypadku memami. Dlatego "Ryuzo i siedmiu najemników" – choć w Kraju Kwitnącej Wiśni był przebojem kasowym – to zdecydowanie Kitano nieeksportowy.

Kto preferuje subtelny humor – nie ma tu czego szukać. Kitano woli slapstick, czarną komedię, "grube" żarty. Jest puszczanie bąków, jest cross-dressing, jest bezczeszczenie zwłok. Jest ośmioro bohaterów jakby żywcem wyciągniętych z kreskówki: każdy z jakąś wyolbrzymioną do karykaturalnych rozmiarów charakterystyczną cechą. O reżyserskiej randze Kitano świadczy jednak fakt, że w całym tym farsowym gąszczu potrafi on znaleźć też miejsce na rzetelny portret głównego bohatera. A nawet na cień refleksji.

W tym pierwszym pomaga oczywiście to, że w tytułowego Ryuzo wciela się nie lada aktor – znany m.in. z "Imperium zmysłów" i "Imperium namiętności" Tatsuya Fuji. Emerytowanego gangstera gra on w taki sposób, że pod komediową maską nie gubi człowieka. Ryuzo kiedyś ściągał haracze, brał udział w strzelaninach i był postrachem okolicy, dziś spędza czas na opiekowaniu się domem swojego syna, grze w Pachinko oraz rozpamiętywaniu minionych czasów. Po burzliwej przeszłości zostały mu tylko złowrogie tatuaże i dwa kikuty obciętych palców. Ale – jako z pozoru niegroźny staruszek – znajduje się nagle na celowniku szajki lokalnych oszustów, którzy zajmują się wyłudzaniem pieniędzy od seniorów. I kosa trafia na kamień. Ryuzo postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Zwołuje starych kolegów z zamiarem przywrócenia rządów yakuzy na dzielni.

"Ryuzo i siedmiu najemników" to w istocie opowieść o przemijaniu. Yakuza okazuje się reliktem przeszłości; miejsce dawnych przestępców zajęli cyniczni korpo-gangsterzy. W zestawieniu z nową generacją kryminalistów Ryuzo wyrasta na ostoję wartości. Choć tytułowi "najemnicy" wracają do przestępczego fachu, a każdy z nich ma na koncie niejeden grzech (w jednej ze scen nawet licytują się na występki), reżyser pokazuje ich jako ciepłych dziadków o dobrych sercach. W zasadzie nie robią nikomu krzywdy (chyba że swoim "naprawdę złym" przeciwnikom). Gdzieś na marginesie wybrzmiewa tu też metakomentarz do pokoleniowej zmiany w kinematografii Japonii. Kitano inscenizuje retrospekcje z gangsterskiej przeszłości bohaterów na pastisze klasycznych gatunków kina japońskiego, na czarno-białe scenki w stylu jidaigeki albo kryminałów o Yakuzie. Na filmy, których już nie ma. Ta nostalgia się udziela i koniec końców zbawia "Ryuzo…". Pozwala bowiem przymknąć oko na miejscami pretekstowy scenariusz, na meandrującą fabułę i na szereg chybionych żartów. Po seansie zapamiętujemy wdzięczny hołd dla przeszłości i ciepłą refleksję nad końcem pewnej epoki.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones