Recenzja wyd. DVD filmu

Syberiada (1979)
Andriej Konczałowski
Witalij Sołomin
Pavel Kadochnikov

Syberiada, czyli ostatni zajazd na Syberii

Aż trudno uwierzyć, że dzieło to - tak przecież kontrowersyjne już wtedy - przeszło cenzurę. Przecież to miecz obosieczny - jest to zarówno hymn dla komunizmu, socjalistycznej myśli technicznej
UWAGA, SPOILERY! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

W dobie niesłabnącej rusofobii i wyliczania, kto był przed 1989 rokiem "czerwonym", a kto nie, ciężko jest zachwycać się produktem radzieckim. Gdy jeszcze do tego dodamy, że jest to produkt częściowo propagujący potęgę Związku Radzieckiego, komunizmu i sowieckiego militaryzmu, to biada temu, kto śmie uznać taki film za coś wybitnego. Ja jednak stanę po stronie osób, które uznają "Syberiadę" Andrieja Konczałowskiego za arcydzieło światowej kinematografii. Może dlatego, że dobry obraz sam się broni. Niby większość zna dobrze historię, niby to film wysoko postawionych wówczas w państwie filmowców, lecz nie sposób nie zauważyć, że przez Polaków darzony jest estymą ponad podziałami. W polskich warunkach już to oznacza, że mamy do czynienia z czymś - co najmniej - niebanalnym.

Chcąc zasiąść przed ekran, by oglądnąć "Syberiadę" musimy uzbroić się w dwie wartości - czas i odpowiedni nastrój. Film jest o godzinę dłuższy od "Przeminęło z wiatrem", a - w przeciwieństwie do niego - jest też spokojniejszy, z ledwie zakreśloną akcją i narracją, gdzie dużo się dzieje, ale jest to tak oddalone od pośpiechu jak życie we wsi Jełań na Syberii. Dzieło jest podzielone na dwie części, które rozdarte są na pomniejsze historie. Warto zdecydowanie "spotkać się" z "Syberiadą" podczas jednego wieczoru niż reglamentować sobie obraz, choć reżyser umiejętnie sam porozdzielał film na odcinki. Skromnym zdaniem autora tej recenzji: jeśli pochłonie nas pierwsza część, to ciężko będzie zrobić sobie przerwę. Trudno o taką przerwę nawet w onirycznym, naturalistycznym i anty-narracyjnym "Szatańskim tanguBéli Tarra, gdzie mamy do czynienia z prawie ośmioma godzinami seansu, tak więc - jeśli tylko mamy czas - powinno nam się udać z "Syberiadą" tym bardziej. 

Nie jestem zwolennikiem streszczania filmu w recenzji, aczkolwiek o kilku sprawach należy wspomnieć. W części pierwszej poznajemy wspomnianą wieś Jełań. Żyją tu tylko dwa rody - biedni Ustiużanie i bogaci Sołominowie. Afanasy Ustiużanin postradał zmysły i niczym Kaziuk z "Siekierezady" rąbie wszystko, co stoi mu na drodze. W tym wypadku na drodze do Gwiazdy Polarnej. I już tutaj wiemy, że nie mamy do czynienia ze zwykłą opowieścią. Część pierwsza kończy się tak jak kończy się okres caratu i zaczyna rewolucja socjalistyczna. Przez większą część filmu będziemy towarzyszyć (towarzyszom, nomen omen) Koli i Aleksiejowi - odpowiednio: synowi i wnukowi Afanasego. Od teraz Jełań i okoliczna tajga będą polem walk pomiędzy tradycją osiadłej tu społeczności, a technokratyzmem i bezdusznością socjalizmu, który spieszył z "ucywilizowaniem" tej części kraju, jednocześnie pragnąc wyeksploatować ją z naturalnych złóż, bez względu na cenę. Ideologia napotka się z ludowymi przesądami autochtonów, bardzo podobnymi do tych, które ukazano w "Konopielce", a lekarstwem na to - i wzorem dla gminu - ma być postawa powracającego po latach przodownika. Ustiużanie mają ten ciekawy dar, że gdy nadchodzi czas bycia gierojem, oni wybierają ostatecznie rewolucję ponad miłość. A rewolucja łatwo zamienia się w wojnę. Zapadające w pamięć sceny walk mają w sobie zarówno coś z przerażającego tańca śmierci w "Idź i patrz" jak i trochę emocjonalnych chwytów podobnych do późniejszego "Szeregowca Ryana". Powojenne losy, to już czysta walka klas i kłótnia postępu z zabobonem. Dochodzi też do rozterek moralnych wysoko postawionych towarzyszy: u niektórych jednostek odzywa się nietolerowany przez partię partykularyzm. W konsekwencji smutnych zdarzeń natkniemy się na niepozorną z początku scenę z obrad plenum partyjnego, która w swym wydźwięku przypomina finał serialu "Dom", gdzie Andrzej Talar ogłuszony śmiercią żony idzie przez szpitalny korytarz pełen pacjentów, wiwatujących z powodu podpisania porozumień sierpniowych w 1980 roku. Ostatnia scena "Syberiady" zasługuje na miano grande finale - jest arcygenialnym podsumowaniem filmu, zarówno fabularnie jak i gatunkowo, bo "Syberiada" od początku nieśmiało zahacza o niesamowite opowieści, rodem z ludowych wierzeń.

Andriej Konczałowski tym filmem osiągnął apogeum swojej twórczości. Jego wysoka pozycja w radzieckiej kinematografii połączona z demokratycznymi zapędami, skutkować miała artystyczną emigracją do USA lecz - podobnie jak Ustiużanom - najlepiej mu jednak było w jego rodzinnych stronach. Sposób w jaki artysta balansował pomiędzy partią a rozsądkiem można z kolei zobaczyć w postaci Filipa Sołomina. Wspominając o obsadzie, trzeba przyklasnąć znakomitemu wyborowi, jakim było umieszczenie fenomenalnego aktora i reżysera, a prywatnie brata Konczałowskiego - Nikity Michałkowa - w roli Aleksieja. Nagrodzony później Oscarem za "Spalonych słońcem" Michałkow kradnie każdą scenę, w której się pojawia, a jego twarz sprawia wrażenie jakby była dodatkowym aktorem - prawdziwe mistrzostwo ekspresji. Duża też w tym zasługa zdjęć autorstwa Levana Paatashvilego. Zdjęcia, z impresjonistyczną nutą, są idealnie wykadrowane, przez co skupiamy się na tym, na czym powinniśmy; dodatkowo pejzaże dzikiej przyrody onieśmielają. Pamiętna scena z omamami na bagnach śmiało mogłaby pojawić się w jakimś artystycznym horrorze klasy "Nosferatu wampir" Herzoga. W pomysłowy sposób wpasowano też kroniki filmowe - podstawowe narzędzie propagandy "najważniejszej ze sztuk" (za Leninem). Patent ten reżyser i scenarzysta zastosował też w późniejszym filmie "Wewnętrzny krąg", o nadwornym kinematografie Stalina. Całość wizji twórczej dopełnia nowatorska muzyka Eduarda Artemeva, która - choć świetnie pasuje do całości - to sprawia wrażenie, że gdzieś już taki zamysł kontrastu pomiędzy dźwiękiem, a tematem w filmie społeczno-politycznym został wykorzystany, a mam tu na myśli "Człowieka z marmuru", który w tym aspekcie sam przecież kopiował amerykańskie kino lat 70.

Aż trudno uwierzyć, że dzieło to - tak przecież kontrowersyjne już wtedy - przeszło cenzurę. Przecież to miecz obosieczny - jest to zarówno hymn dla komunizmu, socjalistycznej myśli technicznej czy idei rewolucyjnej, ale i olbrzymia krytyka ustroju; ustroju nie liczącego się z jednostką, z całymi społecznościami czy z naturą. Z nikim i z niczym. Nowoczesność myśli i technologii nie jest tu ukazana z perspektywy sukcesu. Owszem: gdzie rewolucja i przemysł mają dojść, tam dojdą i po trupach, ale są to pyrrusowe zwycięstwa, okraszone dużą dozą goryczy. Cała historia ZSRR taka właśnie jest - rewolucja i zwycięstwo nad nazizmem, a przede wszystkim utrzymywanie pokoju, kosztowały przecież życie dziesiątki milionów istnień. Wykorzystywanie złóż doprowadziło do zamierania Jeziora Bajkał i rzek w środkowej Azji, już nie wspominając o przesiedleniach całych społeczności, zamkniętych wojskowych zonach, katastrofach jądrowych i miastach bez jednego drzewa. "Syberiada" jest epopeją losów przeciętnych Rosjan, którzy - choć tysiące kilometrów od Moskwy czy Petersburga - nie są w stanie uwolnić się od wydarzeń, które ich bezpośrednio nie dotyczą. Konczałowski nie musiał się uciekać do retoryki rodem z "kina moralnego niepokoju"; zrobił to na tyle pokrętnie i na tyle delikatnie, by było to zarazem proste i dosadne.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones