Symfonia wielkiego miasta

Jeśli coś miałoby ilustrować wielkomiejski szum, to właśnie muzyka bohaterów tego filmu. Choć przecież trudno byłoby to, co komponują, nazwać muzyką ilustracyjną.
Tokio. Chaos codzienności, przecinające się trajektorie milionów pasażerów metra. Kolorowe wysypiska śmieci, zniszczone magazyny, tunele niejasnego przeznaczenia. Na takim tle tworzą dźwięki ekstrawaganccy artyści-bohaterowie "I tak nie zależy nam na muzyce". Jeśli coś miałoby ilustrować wielkomiejski szum, to właśnie ich dzieło. Choć przecież trudno byłoby to, co komponują, nazwać muzyką ilustracyjną. Niektórzy będą mieli pewnie nawet problem z nazwaniem ich twórczości muzyką.

W filmie usłyszymy przede wszystkim mocno pokręcone dźwięki: powstające z szurania wiolonczelą po betonie, szarpania struny wyciągniętej ze sterty pozornie nieużytecznych przedmiotów. Ale w skład tego hiperabstrakcyjnego utworu wchodzą również odgłosy bliższe naturze  – jeden z artystów rejestruje i odtwarza wzmocnione bicie swojego serca. Obrazy muzykowania zostały uzupełnione o rozmowy twórców o muzyce w ogóle. Wpisują ją w swoją filozofię buntu, odwrotu od małej stabilizacji, komercjalizacji życia. Omawiają też szczegóły techniczne, pozornie nieistotne, takie jak różnice pomiędzy dwoma podobnymi modelami syntezatorów. Ale nawet wówczas ich rozmowa wciąga, przypomina obserwowanie zachowania istot z trochę odmiennej planety. To wrażenie pogłębia sposób, w jaki bohaterowie zostali sfilmowani: zgromadzeni przy stole w jakimś ciasnym, ciemnym pomieszczeniu sprawiają wrażenie tajnej komórki, która walcząc muzyką, ma zamiar obalić system. Komu jak komu, ale im na pewno zależy na muzyce, choć pojmują ją zupełnie inaczej niż większość śmiertelników.

Widzimy też występy bohaterów na niszowych koncertach, jak tworzą scenę japońskiego undergroundu. W postindustrialnej atmosferze, w mroku, przed kilkoma zapamiętałymi słuchaczami, dają swój dziwaczny performance.

Zgrzyty, szurania, tarcia, piski. W szerokiej skali głośności. Ta pozorna kakofonia stopniowo, przede wszystkim dzięki montażowi, przeradza się w płynącą swoją ścieżką muzykę atonalną. Francuskim dokumentalistom, autorom I tak nie zależy nam na muzyce, udało się świetnie połączyć obraz i dźwięk. Z chaosu wydobyli tętno współczesnej metropolii. Na szczęście do zobrazowania nietypowych dźwięków nie wybrali najbardziej oklepanych zdjęć Japonii: tokijskiego metra, ulicznych neonów. Te pojawiają się w filmie sporadycznie. Inne wydają się pochodzić raczej ze Snów Kurosawy. Jak fantastyczna, absurdalna sekwencja gry na opustoszałej zimnej plaży z dziewczyną w srebrnym kombinezonie. Jest neopunkowo, japońsko i ekstrawagancko w dobrym stylu.

Ten film na pewno nie uwodzi od pierwszego wejrzenia (czy raczej pierwszego wysłuchania). Za to cierpliwych zahipnotyzuje swoim unikalnym klimatem.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones