Recenzja filmu

Niezłomny (2014)
Angelina Jolie
Jack O'Connell
Domhnall Gleeson

Sztampa nie do złamania

Miał być wzniosły, krzepiący film o człowieku z wyjątkową historią, a wyszedł wyjątkowo niestrawny gniot o papierowej wycinance, która jest człowiekiem tylko z wyglądu.
Amerykanie kochają kino wojenne i biograficzne. Walka jednostki o "wolność naszą i waszą" to temat całkowicie już w Hollywood oklepany, a większość podejmujących go filmów to obrazy wtórne i niczym się pośród innych nie wyróżniające. Wyreżyserowany przez Angelinę Jolie "Niezłomny" się z tego tłumu wybija, ale w zdecydowanie negatywnym sensie – to film nudny, niepotrzebnie patetyczny, męczący, momentami niezamierzenie śmieszny, a także – co jest w przypadku kina biograficznego największą zbrodnią – absolutnie nie mówiący nic ciekawego o głównym bohaterze (ani o kimkolwiek lub czymkolwiek innym). Naprawdę trzeba być niezłomnym, żeby dotrwać do końca seansu.

Zacznijmy jednak od tego, czym w zamyśle miał być "Niezłomny" - a miał być historią o ludzkiej wytrwałości wobec przeciwieństw losu, harcie ducha, odwadze, i tak dalej. Nośnikiem tych wszystkich wzniosłych treści jest prawdziwa historia Louisa Zamperiniego, amerykańskiego lekkoatlety włoskiego pochodzenia i uczestnika II wojny światowej, podczas której był przetrzymywany w japońskiej niewoli. Jego losy są naprawdę fascynujące i każdy etap jego życia - czy to dzieciństwo naznaczone prześladowaniami ze strony rówieśników, czy coraz to większe sukcesy w lekkoatletyce, uwieńczone udanym występem podczas olimpiady w Berlinie, czy to w końcu traumatyczne przeżycia wojenne – doskonale nadawałyby się na ciekawą filmową biografię. Scenariusz "Niezłomnego" (napisany m.in. przez braci Coen) stara się upchnąć do filmu wszystkie te momenty – i to właśnie jest jego największa słabość, bo zamiast skupić się na stworzeniu postaci z krwi i kości, skacze od wydarzenia do wydarzenia, zupełnie zapominając o tym, że bohater filmu powinien mieć jednak osobowość.

Główną osią filmu są wydarzenia z czasów wojny. Wiadomo, niezłomność najlepiej prezentuje się w bitewnych barwach. Lekkoatletyczna kariera i ciężkie dzieciństwo Zamperiniego są więc tylko flashbackami wepchniętymi gdzieś w środek pierwszoplanowej historii, a sens ich pokazywania jest mocno wątpliwy. Po każdej z tych scen myślałam sobie: "i co z tego?". Rozumiem, że Zamperini miał bardzo ciekawe życie, ale podejście typu "to są rzeczy, które się stały" nadaje się do filmu dokumentalnego, nie do fabularnego. Fabuła potrzebuje jakiejś spójnej historii, której tutaj ewidentnie brakuje. Scenarzyści (aż ciężko uwierzyć w ten udział Coenów, prawda?) chcieli zaprezentować jak najwięcej wydarzeń z życia bohatera, przez co paradoksalnie zupełnie tego bohatera zagubili. Zamperini nie ma tu praktycznie żadnej cechy osobowości i nic nie wyróżnia go spośród postaci drugoplanowych, które są dokładnie tak samo rozbudowane (no, oprócz tego, że nie wiemy, co tam ciekawego porabiali przed wojną). Skutek tego jest taki, że film zamiast poruszać widza zwyczajnie go nudzi – ciężko jest kibicować bohaterowi, o którym tak naprawdę nic nie wiemy.

Dodatkowym problemem jest okropna schematyczność fabuły. Sceny z dzieciństwa niebezpiecznie przypominają Forresta Gumpa i jego wprawki w długodystansowych biegach, a w ujęciach zawodów sportowych mocno skręcamy w stronę "Rydwanów Ognia". Sposób ukazania czasów wojennych też nie grzeszy oryginalnością. Banał goni banał, a największa kumulacja klisz niefortunnie przypada też na moment najbardziej przełomowy (nic nikomu nie zaspoileruję, jeśli powiem, że chodzi o podnoszenie belki). W zamyśle miała być to wzruszająca, inspirująca scena, ale sposób jej nakręcenia (zwłaszcza swoiście "jezusowe" aluzje) zainspirował mnie przede wszystkim do głośnego śmiechu. Poziom wzniosłości przetransportował wtedy "Niezłomnego" gdzieś daleko poza granice autoparodii.

Zazwyczaj staram się znaleźć w każdym filmie jakiś pozytyw, w tym jednak przypadku jest mi dosyć ciężko. Roger Deakins jest co prawda chwalony za zdjęcia (nominowane zresztą do Oscara), ale mnie one jakoś nie zachwyciły – sepia zestawiona z błękitem wody i nieba to dosyć oklepany temat, a takie ładne obrazki widziałam już nie raz, nie dwa. Chciałabym pochwalić Jacka O'Connella za jego występ, bo bardzo mu kibicuję, ale tak naprawdę chłopak nie bardzo miał tu co grać. Inni aktorzy tym bardziej nie mogli się wybić, a występ Takamasy Ishihary w roli złego Japończyka jest co najmniej karykaturalny. Nie wiem tak naprawdę, czy to bardziej wina nieudolnego scenariusza czy tego, że Angelina Jolie nie dała rady wykrzesać z tej historii i ze swoich aktorów nieco więcej pasji. Tak czy siak, zdolna obsada została całkowicie zmarnowana, a dobra opowieść została przemielona przez natłok klisz "prestiżowego", celującego w nagrody kina.

"Niezłomny" okazuje się więc porażką na całej linii, ładną wydmuszką nie niosącą ze sobą nic oprócz banalnego przesłania o wytrwałości. Oglądając film, czułam głównie nudę przeplataną tu i ówdzie momentami mocnego zażenowania. Miał być wzniosły, krzepiący film o człowieku z wyjątkową historią, a wyszedł wyjątkowo niestrawny gniot o papierowej wycinance, która jest człowiekiem tylko z wyglądu. Historia Zamperiniego zasługuje na dużo więcej. Miejmy nadzieję, że kiedyś poznamy ją w filmie, po którym nie poczujemy niesmaku.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Angelina Jolie to kolejna znana osoba, która po owocnej karierze aktorskiej postanowiła stanąć po drugiej... czytaj więcej
Kiedy Angelina ogłosiła, że oficjalnie rezygnuje z aktorstwa i postanawia stanąć po drugiej stronie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones