Recenzja filmu

Kochaj i tańcz (2009)
Bruce Parramore
Izabella Miko
Mateusz Damięcki

Taniec z gwiazdami

Przy polskiej produkcji "Dirty Dancing" to ramotka dla zgredów roniących sentymentalne łzy podczas słuchania "Time of my life".
Film Bruce'a Parramore'a ma tyle dziur i wybojów fabularnych, że nawet najzdolniejszy tancerz połamałby obie nogi, próbując postawić na nich choćby jeden formalnie poprawny krok. Jako autor scenariusza figuruje oficjalnie aktor Maciej Kowalewski, ale w jego tekst ingerowało też sześć innych osób. Ile z oryginalnego materiału przedostało się na ekran, a ile opuściło plan zdjęciowy tylnymi drzwiami? Podobne bzdety mogą interesować chyba tylko takiego smutnego okularnika jak ja, który parkietu unika na trzeźwo niczym diabeł wody święconej. Dzisiaj będę wyjątkowo mniej upierdliwy, bo "Kochaj i tańcz" to fajowski film, jeśli na czas seansu zostawicie włączone jedynie oczy i uszy. Reszta narządów może iść do innej sali kina na "Popiełuszkę" albo "Wyspę dinozaura". Pod względem formalnym dziełko Parramore'a to petarda najwyższej klasy. Kamera Bartka Prokopowicza zachowuje się, jakby właśnie zażyła LSD – obraz wiruje i kręci się, aby w końcu ekstatycznie rozmazać przed oczami widza. Operatorowi wtóruje montażysta, który wcześniej musiał obejrzeć wystarczająco dużo amerykańskich teledysków. Niektóre ujęcia trwają krócej niż sekundę, ale wizualny chaos znajduje się cały czas pod kontrolą. "Kochaj i tańcz" można bez żenady postawić w jednym rzędzie ze "Step Up". O "Dirty Dancing" nawet nie ma co wspominać – przy polskiej produkcji to ramotka dla zgredów roniących sentymentalne łzy podczas słuchania "Time of my life". Historia miłosna, służąca tu zaledwie jako przerywnik między kolejnymi numerami tanecznymi, to sztampa, ale zanim Damięcki i Miko na dobre pogrążą się w posyłaniu sobie cielęcych spojrzeń, daje się oglądać bez obrzydzenia. Brak pomysłu na pociągnięcie fabuły w ciekawsze rejony owocuje ostatecznie transformacją filmu w przydługi i męczący wideoklip. Nawet wtedy zdarzają się jednak niezłe momenty, jak chociażby scena tanga. Twórcy zadbali, aby ich produkt był przyswajalny dla widza w każdym wieku. Nikt tu nie przeklina, o seksie nie ma mowy, a jedyny pocałunek w usta pojawia się dopiero pod koniec filmu. Gdyby jakaś starsza pani uznała jednak bohaterów za niemoralnych (przecież tak grzesznie ocierają się o siebie w trakcie tańca), to w finale otrzymujemy jasną wskazówkę, że Najwyższy w niebiesiech również sprzyja młodym – na kościelny krzyż pada bowiem snop słonecznego światła. Niby to błyszcząca tandeta w elektronicznych rytmach, ale ogląda się ją, przytupując wesoło nóżką. Mogę być trzeci do pary?
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
TVN bardzo promował swój nowy taneczny przebój. Przecież nie mogła się bez niego obejść "najbardziej... czytaj więcej
"Kochaj i tańcz" to, o dziwo, opowieść o miłości i tańcu. Tyle że w czasie seansu, zastanawiasz, gdzie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones