Recenzja filmu

Conan Barbarzyńca (1982)
John Milius
Arnold Schwarzenegger
James Earl Jones

To hee-air der lamentation of der wimmen

Arnold Alois jako aktor kwalifikuje się mniej więcej tam, gdzie ekspresja Stevena Seagala, uroda Steve'a Buscemiego i talent reżyserski Bolla – w niepoznawalnej nicości. Alois nie umie grać, ma
Arnold Alois jako aktor kwalifikuje się mniej więcej tam, gdzie ekspresja Stevena Seagala, uroda Steve'a Buscemiego i talent reżyserski Bolla – w niepoznawalnej nicości. Alois nie umie grać, ma fatalną mimikę, mimo 30 lat przeżytych w USA nie nauczył się mówić bez austriackiego akcentu. Niezłe filmy z jego udziałem (jak "Total Recall") byłyby o niebo lepsze, gdyby w nich nie grał, pozostałe, typu "Junior" czy "Jingle all the way", są przypadkami beznadziejnymi. Ale mogę mu to wybaczyć. Alois jest austriackim kulturystą, z organizmem przeżartym sterydami, ma poczucie humoru zabawne chyba tylko dla ludzi żywiących się Apfelstrudlami, a na starość postanowił pobawić się w polityka. To również mogę mu wybaczyć. Nie mogę mu natomiast wybaczyć republikańskich sympatii – sorry, Arnie, Ku-Kulx-Klanowa mentalność zwyczajnie mi nie odpowiada, a o Bushach, McCainach i "youbetcha" mam niskie mniemanie. Jednak nawet taki aktor jak Arnold Alois Schwarzenegger może doskonale pasować do jakiejś roli. Arnold pasował aż do dwóch: Terminatora i Conana. Szkoda, że po tych występach nie zmarł w jakimś spektakularnym wypadku na siłowni. "Jeden z najlepszych filmów fantasy", "Muzyka jest istnym arcydziełem", "Doskonała rola Schwarzeneggera" – te trzy opinie sprawiły, że postanowiłem poświęcić filmowi "Conan the Barbarian" mój czas. Ostatnie zdanie okazało się prawdziwe – Conan w wykonaniu Aloisa jest twardym, durnym, wielkim, małomównym, obdarzonym ciężkim akcentem osiłkiem. Z repertuaru aktorskiego Conan wymaga pokazania: wściekłości, bólu, satysfakcji. Tak więc Alois rzeczywiście odwalił kawał dobrej roboty, wcielając się barbarzyńskiego herosa, i naprawdę trudno sobie wyobrazić jakiegoś prawdziwego aktora w tej roli. Co do muzyki, natomiast... Cóż, podczas oglądania filmu odniosłem wrażenie, że jest jej za dużo i nie zawsze pasuje do wydarzeń na ekranie, ale po zastanowieniu, doszedłem do wniosku, że to wina dialogów – wszystkie kwestie można zmieścić na kartce A5, więc gdyby nie nadmiar muzyki, podczas seansu panowałaby cisza... Przerywana jedynie moim chrapaniem, ale o tym później. Dowiedziałem się też, że producent filmu chciał, aby podkład muzyczny był popowy, pasujący do lat osiemdziesiątych – gdy zapoznałem się z tą rewelacją, zastanowiłem się, jak wypadłby Conan z muzyką Jacksona i Madonny, po czym doszedłem do wniosku, że ta, która ostatecznie znalazła się w filmie nie jest tak kiepska, jak z początku mi się wydawało. Historia Conana jest standardowa: jako dziecko traci rodziców, zabitych przez wężowy kult pod dowództwem Lorda Vadera, sam staje się niewolnikiem, przez dwadzieścia lat napędza niesłużący niczemu kierat na pustyni, wskutek tego rozwija muskulaturę (a jakimś cudem unika skrzywienia zawodowego, polegającego na tym, że potrafiłby chodzić tylko w kółko, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara), zostaje gladiatorem, wygłasza najwspanialszą - obok „Get to da choppa!” - kwestię w historii kina, której fragment stał się tytułem tej recenzji, a w nagrodę zostaje oswobodzony. Różnicą między niewolnictwem a wolnością okazuje się brak dachu nad głową, wiktu, rozrywki i podsyłanych przez właściciela prostytutek. Zmuszony przez niesprzyjające okoliczności Conan staje się złodziejem – podprowadza klejnot z wężowej świątyni, przy okazji narażając się człowiekowi, który zamordował rodziców małego Conanka. Potem intryga w dość naturalny sposób rozwija się tak, aby Conan wykonał zleconą przez króla Von Sydowa pracę, doprowadził do śmierci swej towarzyszki, a na końcu zdekapitował Lorda Vadera, wieńcząc tym samym szczytne powołanie, jakim jest wywarcie słusznej zemsty. Największy kłopot z "Conanem" polega na tym, że dzieje się w nim w sumie niewiele, za to bardzo długo. Bohaterowie biegną, słońce wschodzi i zachodzi, okolica jest wysuszona, ponura i odpychającą, homoerotyka nieunikniona (naga muskulatura i skąpa przepaska biodrowa to obligatoryjny strój dla większości mężczyzn w świecie Conana), występują zbędne wątki, jak spotkanie z wiedźmą (lub demonicą, nie jestem pewien), która w myśl montypythonowskiej logiki okazała się zrobiona z drewna i spłonęła w kominku tuż przed osiągnięciem orgazmu. Do tego liczne niepotrzebne sceny, na przykład Conan długo ćwiczący z mieczem ruch, który jest zwykłym wyciąganiem ostrza z pochwy noszonej przy pasie – a przez resztę filmu Conan nosi miecz na plecach. A ciągnąca się w nieskończoność scena egzekucji matki małego Conaniątka? Że o przygotowywaniu zasadzek przed ostateczną potyczką nie wspomnę... Ogólnie chodzi mi o to, że musiałem zrobić sobie przerwę w seansie, żeby się rozbudzić – inaczej usnąłbym, na długo zanim Lord Vader zaczął strzelać z łuku wężami (sic!). Zanim skończę, przyczepię się do jeszcze jednego drobiazgu. Dialogów w filmie jest mało, momentami szwankuje ich spójność (na przykład, gdy Valeria pyta "Do you want to live forever?") – ale narrator mamrocze bez przeszkód. Pisałem to już nieraz, jednak nie powstrzyma mnie to przed powtórzeniem: głos narratora w filmie jest dowodem niekompetencji reżysera, który nie potrafił za pomocą obrazu i dialogów podołać ekspozycji. No dobrze, współwinny jest też scenarzysta. Mógłbym podsumować "Conan the Barbarian" krótko: najnudniejszy film dla wielbiącej spoconych kulturystów publiczności. Jednak byłoby to niesprawiedliwe. Jest to najnudniejszy film dla wielbiących męską muskulaturę widzów, w którym swoją życiową rolę zagrał Arnold Alois, wykorzystana muzyka jest pełna przepychu, aż to punktu, w którym można tylko zatkać uszy, uznając, że słychać zbyt wiele dźwięków naraz (a nieraz ma to miejsce, gdy bohaterowie bezszelestnie skradają się z jednej strony ekranu na drugą), a czasami można usłyszeć, jak James Earl Jones zapomina się i naprawdę mówi głosem Dartha Vadera. Konkluzja jest następująca: jeśli jeszcze kiedyś najdzie mnie ochota na film fantasy, prędzej obejrzę "The Lord of the G-Strings" niż jakikolwiek uznany klasyk gatunku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Conan Barbarzyńca" to niekwestionowany klasyk gatunku określanego mianem heroic fantasy. To także tytuł,... czytaj więcej
Wykreowana na kartach powieści Roberta Howarda postać Conana z Cymerii doczekała się w 1982 roku dziś już... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones