Recenzja filmu

Gold (2016)
Stephen Gaghan
Matthew McConaughey
Édgar Ramírez

Tombak

Inspirowane niesamowitą autentyczną historią "Gold" ogląda się przez większość seansu na zimno, z nutą lekkiego zniecierpliwienia. Gdy w pewnym momencie Acosta stwierdza, że uczucie towarzyszące
Kenny Wells to Irving Rosenfeld z "American Hustle" oraz Herzogowski Fitzcarraldo w jednym. Po trosze krętacz, szaleniec i wizjoner. Dawno temu odziedziczył po ojcu firmę zajmującą się wydobyciem surowców naturalnych. Wystarczyło jednak parę błędnych decyzji, by nieźle prosperujący interes znalazł się na skraju bankructwa, a bohater przedzierzgnął się w niewylewającego za kołnierz, łysiejącego grubasa w sfatygowanym garniturze. Pewnej nocy zdesperowanemu biznesmenowi śni się indonezyjska dżungla skrywająca w swych trzewiach niezliczone pokłady bogactw. Natchniony Kenny wyrusza więc do Azji, by odnaleźć znajomego geologa Michaela Acostę (Edgar Ramirez), który pomoże mu zbudować w dziczy kopalnię. Aby urzeczywistnić marzenie, śmiałkowie będą jednak musieli zmierzyć się z roznoszącymi malarię moskitami, skorumpowaną lokalną sitwą, a także nieprzebierającą w środkach konkurencją. Jak mawiał klasyk: ze złotem jak z ogniem, i ciepło, i niebezpiecznie.


Odtwórcę głównej roli Matthew McConaugheya rozpiera energia. Jego napędzany ambicją, gniewem i tanim burbonem bohater galopuje przez ekran w tempie królika z reklamy Duracella, wypluwa z ust kaskady kłamstw i obietnic bez pokrycia, a pokaźny brzuch (wyhodowany przez aktora specjalnie na potrzeby filmu) traktuje niczym taran, którym pokonuje kolejne przeszkody. To dobra, choć nieco wtórna kreacja. Kenny łączy bowiem w sobie cechy postaci, które McConaughey zagrał wcześniej w "Witaj w klubie", "Wilku z Wall Street" czy "Magic Mike'u". Trzeba jednak uczciwie przyznać, że gdyby nie charyzma i talent gwiazdora, film Stephena Gaghana byłby całkowitym rozczarowaniem. Brakuje w nim bowiem nie tylko pełnokrwistych postaci drugoplanowych i wzorcowej dramaturgii, ale także spójnej myśli przewodniej. Mówiąc krótko: nie do końca wiadomo, czym właściwie "Gold" miało być.

Satyra na kapitalizm à la "Wilk z Wall Street" i opowieść o bolesnym wybudzeniu z amerykańskiego snu. Łotrzykowska komedia przygodowa i kino sensacyjne o wielkim przekręcie. Szorstka męska przyjaźń i zwarcie dwóch silnych charakterów. Prawdopodobnie bardziej doświadczony reżyser zdołałby przetopić wymienione składniki fabuły w filmowy metal szlachetny. Twórca "Syriany" miota się tymczasem na lewo i prawo, próbując trafić we właściwą tonację. W efekcie inspirowane niesamowitą autentyczną historią "Gold" ogląda się przez większość seansu na zimno, z nutą lekkiego zniecierpliwienia. Gdy w pewnym momencie Acosta stwierdza, że uczucie towarzyszące znalezieniu żyły złota można porównać do zażycia działki najlepszego towaru, do głowy przychodzi tylko jeden wniosek: Gaghan nie jest najlepszym dilerem.   


Na osłodę pozostaje fachowa robota pionu technicznego: rozpięte między pocztówkowością "Miami Vice" a lepkim brudem  dżungli zdjęcia Roberta Elswita, świetna stylizacja na lata 80., przebojowy soundtrack (New Order, Pixies, Joy Division, Iggy Pop). Wystarczy, aby "Gold" błyszczało odpowiednio mocno, nawet jeśli jego wartość nie jest specjalnie wysoka.
1 10
Moja ocena:
5
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones