Trup niepotrzebnie wygrzebany...

Holender ewidentnie nie czuje tego mocno amerykańskiego gatunku, jakim jest western. Swój najnowszy film nakręcił niczym kolejną strzelaninę sensacyjną, dziejącą się w XXI wieku.
Gdyby ktoś nie kojarzył, reżyser tego filmu, Roel Reiné, ma na swoim koncie też koncertowe spartolenie serialu Marvela znane jako „Inhumans”. Pozornie można więc sklasyfikować holenderskiego filmowca jako kiepskiego wyrobnika. Byłoby to jednak wysoce niesprawiedliwe. Gdyż na przekór wszystkim badziewiom, które nakręcił, Roel Reiné to król kina klasy B. Po kosztach tworzy sequele kinowych produkcji i co ważniejsze, często wychodzą mu one naprawdę dobrze. „Wyścig śmierci 2”, „Wyścig śmierci 3” czy „Hard Target 2” wstydu oryginałom nie przynoszą i dla koneserów gatunku stanowią pozycje obowiązkowe.

Innymi słowy, reżyser ten dość dobrze ogarnia wyścigi samochodowe oraz walki wręcz, ale w pozostałych gatunkach już tak nie błyszczy. Kino superbohaterskie to obce mu klimaty i podobnie rzecz ma się z westernem oraz horrorem. Dowodzi tego stworzona kilka lat temu „Śmierć w Tombstone”. Gdzie zabrakło odrobiny grozy, a dzikiego zachodu nigdzie nie było widać, tam ratunkiem służyli Mickey Rourke i Danny Trejo, którzy swoimi przyzwoitymi kreacjami ciągnęli w górę oklepaną fabułę. Ich poświęcenie przemieniło film kiepski w przeciętny, lecz już o pierwszej części recenzowanego tu dzieła nie można powiedzieć, że była dobra. Teraz stworzono ten nieszczęsny sequel. Obsada prezentuje się mniej okazale, ale może przynajmniej był pomysł na intrygującą kontynuację historii?

Nic z tych rzeczy. Znajdujący się na usługach szatana bohater z "jedynki" powraca do rodzinnego miasteczka pojednać się z matką i córką, a przy okazji odkrywa, że jego rodzina od dawna bierze udział w starciach z demonicznymi siłami. Co gorsza, jednocześnie do miasta przybywa zły pułkownik Konfederatów, który chce rozpętać piekło na Ziemi. Roel Reiné o dziwo, po raz pierwszy od dawien dawna napisał scenariusz do własnego filmu. Nikomu nie wyszło to jednak na dobre. Opowiadaną historię cechuje spory poziom przekombinowania. Antagoniści wpierw szukają złowieszczego pudełka, w którym okazuje się, że jest złowieszcza książka, a ta z kolei wskazuje, że trzeba użyć szatańskiego rogu. Pozorne poplątanie z pogmatwaniem, służące tylko temu, by zapełnić czas trwania pełnego metrażu i tym samym przedłużyć tortury widza.

Jednak nie to stanowi najgorszą wadę „Dead Again in Tombstone”. Holender ewidentnie nie czuje tego mocno amerykańskiego gatunku, jakim jest western. Swój najnowszy film nakręcił niczym kolejną strzelaninę sensacyjną, dziejącą się w XXI wieku. Szybkie cięcia psują przyjemność podziwiania naprawdę ładnie wychwyconych krajobrazów, a odtwórcze, bliskie kadry idealnie upodobniają ten film do westernów kręconych za setki tysięcy dolarów. Na potrzeby „Dead Again in Tombstone” zbudowano całe miasteczko, a i widać, że statystów też nie brakowało, w dziesiątkach można liczyć również użyte specjalne naboje wzmagające realizm. Jednak prymitywny sposób ukazania akcji partaczy całkiem spory jak na B klasę rozmach oraz wszelkie wartości produkcyjne. Jazda na bizonie wyglądała fajnie na udostępnionych na youtubie materiałach zza kulis, podczas gdy w samym filmie to zaledwie kilkusekundowy zlepek dziwnie posklejanych ujęć, które przemykają za szybko, żeby zrobić wrażenie na oglądającym.
Niedawny „Bone Tomahawk (2015)Bone Tomahawk” nakręcono za znacznie mniejsze środki, a całość wypadła o niebo efektowniej od sequela „Śmierci w Tombstone”. Reżyser Roel Reiné nie dopilnował szczegółów i przyzwolił na naprawdę tragiczną oraz nieco bezcelową charakteryzację, a efekty cyfrowe potrafią rozśmieszyć nawet pomimo faktu, iż pojawiają się dosłownie na chwilę. Zresztą trudno o wskazanie elementu, który nie kuleje. Wtopy zaliczono na każdym kroku, nie zachowując także spójności czasu akcji, więc logika jest brutalnie gwałcona na każdym kroku, a widz poziom niewiary musi zawiesić naprawdę wysoko.
Szkoda trochę Danny'ego Trejo, który jakoś specjalnie się nie stara, ale ma bardzo twarzowy kostium i ogólnie rola wściekłego kowboja pasuje do niego pod każdym względem. Tylko jedna dobra postać to za mało, zwłaszcza że już nie ma diabła, co często doprowadza do absurdalnych sytuacji, gdzie na każdym kroku bohaterowie wymyślają nowe absurdy, dlaczego Mickey Rourke nie pojawia się w swojej satanistycznej kreacji. „Dead Again in Tombstone” to wymęczone, nakręcone bez pomysłu i jakiejkolwiek refleksji nad gatunkiem partactwo. Wobec sytuacji, gdzie nawet pierwsza część specjalną estymą się nie cieszy, staram się znaleźć jakikolwiek powód, dlaczego zrobiono coś takiego. Niestety, nie mam pojęcia, tak samo jak nie ma sensu oglądać ten beznadziejny sequel.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones