Recenzja filmu

Mgły Avalonu (2001)
Uli Edel
Anjelica Huston
Julianna Margulies

Trzy godziny bezsensu

"Mgły Avalonu" Marion Zimmer Bradley są prawdopodobnie najwybitniejszym retellingiem legend arturiańskich jaki kiedykolwiek powstał. Osobiście chyba wolę krótkie, ale jakże treściwe utwory
"Mgły Avalonu" Marion Zimmer Bradley są prawdopodobnie najwybitniejszym retellingiem legend arturiańskich jaki kiedykolwiek powstał. Osobiście chyba wolę krótkie, ale jakże treściwe utwory Chretiena de Troyes czy sir Malory'ego, ale nijak nie mogę zaprzeczyć, że "Mgły..." są dziełem znakomitym. Kiedy więc dowiedziałem się, że gdzieś w telewizji będzie wyemitowany zrealizowany na jej podstawie miniserial od razu się ucieszyłem. Przedwcześnie. Ekranizacja kultowej niemalże książki pani Bradley okazała się tak zła jak tylko zła być mogła. Pojawia się pytanie - co poszło źle? Zacznijmy od podstaw. Omawiając tę pozycję, trudno ustrzec się przed porównaniami z wcześniejszym o parę lat hallmarkowskim "Merlinem", zwłaszcza że film ten przedstawia wersję legend arturiańskich nadzwyczaj zbliżoną do wizji pani Bradley. Mamy tam konflikt między odchodzącym pogaństwem, a rosnącym w siłę chrześcijaństwem, maga w roli głównej, który zanim cokolwiek osiągnie musi odbyć długie studia, sympatyczną panią Jeziora a znalazłoby się jeszcze pewnie parę podobieństw. W "Mgłach..." mamy niby to samo, ale zdecydowanie gorzej. Cały podtekst religijny został sprowadzony do politycznie poprawnego minimum z wieśniakami tańczącymi bez sensu wokół jakichś ognisk. Cały wysiłek pisarki żeby przybliżyć nam kulturę, która odeszła zdał się na nic i z tego filmu o religii przedchrześcijańskiej w Brytanii nie dowiemy się nic poza jakimiś banałami o bogini matce. Film być może potrafiłby jednak zaciekawić gdyby był dobrze grany. Niestety, oceniając ogólnie poziom aktorstwa należy stwierdzić, że jedną z czołowych postaci jest trzynastoletnia Tamsin Egerton grająca młodą Morgianę. Osobiście byłem nadzwyczaj zaciekawiony tego co pokaże Joan Allen jako Morgause, polubiłem bowiem tą postać w książce choć była podstępną jędzą. I tutaj wreszcie jest jakiś powód do zadowolenia. Podobnie jak Angelica Huston (choć ta trochę mi tu jednak nie pasuje) pokazała że nie jest aktorką z przypadku. Ale, jako że wszystko co dobre szybko się kończy jej rola została ograniczona do minimum. A poza wymienionymi aktorkami to nie za bardzo, na co patrzeć. Co prawda film jest amerykański, ale jak się okazuje tam także aktorzy powyciągani z seriali nic nie potrafią. Lancelot, który miał być agresywnym wojownikiem jest jakimś wylizanym gogusiem, Mordred przypomina małpę, Accolon członka boysbandu, a Morgiana... cóż, najlepsze, co można o niej powiedzieć, to to, że przypomina Wolszczak w "Wiedźminie", ale przy tym filmie jej najzagorzalsi krytycy będą się modlić, żeby Margulies zagrała choć w połowie tak dobrze. Jako głównej bohaterce gdzież pani "Ostry dyżur" do znakomitego Sama Neilla, z którym widz mógł się spokojnie identyfikować, a kiedy mówił "To już koniec magii, to było ostatnie zaklęcie", aż sama człowieka ogarniała tęsknota za starym światem. A jako Morgianie, cóż, Helena Bonham-Carter według wielu jest brzydka, ale grać takie postaci potrafi, natomiast Julianna nie. To jeszcze niestety nie koniec wad "Mgieł ...". To, co zwraca uwagę od samego początku, to niesławne łódki do Avalonu. Bohaterki tylko płyną w nich i płyną, i płyną, a jak ich potrzeba, to nie ma. Wybitne spłycenie treści i mierne aktorstwo powoduje też, że dialogi, które powinny być poważne, są bezsensowne i kompletnie żenujące. W rezultacie już w połowie filmu widz ma dość i tylko wyjątkowa wiara może go utrzymać przy ekranie (nadzieja, jak wiadomo, umiera ostatnia). Na szczęście "Mgły..." jak się okazuje potwierdzą starą tezę, że nie ma filmu tak złego, żeby nie było w nim nic ciekawego. Poza paroma wspomnianymi epizodami aktorskimi trzeba przyznać, że scenografia jest niczego sobie, a widok Avalonu może naprawdę robić wrażenie. Film ma też nie najgorszą muzykę z paroma naprawdę świetnymi melodiami celtyckimi. Szkoda tylko, że nie bardzo mają one co ilustrować czy, daj Boże, podkreślać.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wiele razy podejmowano próby zobrazowania legend arturiańskich. Tym razem, ekranizując powieść Zimmer... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones