Recenzja wyd. DVD filmu

Siostra twojej siostry (2011)
Lynn Shelton
Emily Blunt
Rosemarie DeWitt

Trzy odcienie bliskości

Shelton umiejętnie i z dużym wyczuciem stawia kolejne pytania dotyczące sfery ludzkich uczuć. Pięknie szkicuje delikatną kreską siłę relacji łączących siostry.
Jack nie może się pozbierać po śmierci brata. Iris, jego najlepsza przyjaciółka, chcąc mu pomóc wysyła go do położonego na odludziu pustego domku swoich rodziców, by nabrał trochę dystansu i uporządkował sypiące się życie. Tam niespodziewanie zastaje jej siostrę. Hannah też znalazła się w dołku. Iris postanawia dołączyć do Jacka, choć początkowo tego nie planowała.

Niby dobrze znany miłosny trójkąt widziany wcześniej nie raz, a jednocześnie wcale nie taki oczywisty. Niby domyślamy się, w którą stronę to wszystko powinno się potoczyć, a zarazem nic nie jest takie, jak się początkowo wydawało. Jedyne, czego możemy być tutaj pewni, to fakt, że nie będziemy żałować czasu poświęconego na seans.

Kino spod ręki Shelton jest niczym skromny zegar z kukułką. Zwyczajny, niepozorny, wiszący gdzieś w cieniu na ścianie, ale gdy zajrzymy za tylną klapkę naszym oczom ukarze się mechanizm składający się z tysiąca drobnych przekładni i zębatek, które raz wprawione w ruch zręczną ręką Amerykanki stanowią swego rodzaju małe cudo budzące podziw. Tutaj wszystko znajduje się na swoim miejscu, przesuwa z niesamowitą precyzją i maestrią sprawiając za razem, że chcielibyśmy wydłużyć każdą upływającą minutę spędzoną w towarzystwie wspomnianej trójki, cofnąć każde drgnięcie wskazówki nieubłaganie przybliżające nas do pojawienia się napisów końcowych.


Już od pierwszej sceny reżyserce i scenarzystce w jednej osobie udaje się wytworzyć niezwykłą aurę intymności i naturalności, jaka cały czas unosić się będzie nam zmaganiami bohaterów ze swoim życiem, uczuciami, problemami i dylematami. Każda kolejna linijka tekstu w scenariuszu, każda pozornie nieznacząca rozmowa, niczym zroszone kroplami przypadku pętelki z mozołem tkanej przez twórczynię sieci, niepostrzeżenie splatają losy bohaterów w jedną całość. Sobie tylko znanym kluczem otwiera ona drzwi w większości produkcji zamknięte na cztery spusty. U Shelton widz nie ogląda bowiem snutej historii z perspektywy wygodnego fotela, on siedzi w kinowej kuchni zaraz obok Hanny i Jacka popijając razem z nimi Tequile bądź w drzwiach z uwagą przysłuchuje się słownym kuksańcom, jakie wymierzają sobie Iris i Jack - bezwstydnie podgląda. Tu żaden kadr nic nie jest na siłę, nic nie jest wymuszone, wspomniany naturalizm wprost bije z ekranu. Same dialogi, zapewne w dużej mierze zaimprowizowane, zanurzone są w lekkim, bezpretensjonalnym i dowcipnym sosie. Jednocześnie twórczyni nie pozwala, by nawet na chwilę przekroczyły one granicę banału czy sztampy.



Shelton umiejętnie i z dużym wyczuciem stawia kolejne pytania dotyczące sfery ludzkich uczuć. Pięknie szkicuje delikatną kreską siłę relacji łączących siostry. Czy więzy krwi okażą się na tyle silne, by utrzymać galopujące serca? Jak bardzo liczy się dla nas rodzina? Co jest ważniejsze – ona, czy miłość? Gdzie w tym wszystkim jest odpowiedzialność za drugiego człowieka? Te i inne znaki zapytania pojawiają się mimowolnie, niewyczuwalnie wplecione w fakturę obrazu. Warto pamiętać, że nasze czasem nieprzemyślane, spontaniczne decyzje mają często wpływ na wszystkich dookoła. Jak łatwo chwilą nierozwagi skrzywdzić najbliższych. Nasza uczuciowość niczym kruche szkło, niezwykle wrażliwa jest na brak czułości i odpowiedniego traktowania. Owe delikatne nici ludzkich relacji co i rusz poruszane przez reżyserkę pokazują, jak wiele winniśmy wymagać od siebie patrząc na drugą osobę zakochanymi oczyma. W jednym tylko momencie poszczególne filmowe układy zaczynają ewidentnie trzeszczeć. Po fabularnym przesileniu Shelton nie za bardzo chyba wiedziała, w jaką stronę chce skierować całość. Na szczęście ostatnim kadrem zmyślnie dokręca poluzowane śrubki.



"Siostra" zbudowana jest nie tylko na solidnym scenariuszowym i reżyserski fundamencie. Amerykanka perfekcyjnie dobrała sobie również aktorów. Niezobowiązujący rzut oka na obsadę może sugerować, że pierwsze skrzypce grać będzie jak zawsze cudowna Blunt. Kolejne minuty upływającego czasu dobitnie pokazują, że jej partnerzy, podobnie jak ona, perfekcyjnie odnaleźli się w obranej konwencji. Duplass jako archetyp wiecznego Piotrusia Pana, który nie chce dorosnąć, nieustannie ucieka od powagi i rozsądku sprawdza się zaskakująco dobrze. Pełen wdzięku małego chłopca, jakby za karę umieszczonego w ciele dorosłego mężczyzny potrafi rozśmieszyć, ale i oddać zagubienie dzisiejszych trzydziestoparolatków. Idealnym uzupełnieniem duetu okazuje się DeWitt, która z tak wyśmienitej strony dała się przecież poznać w "Rachel Getting Married". W filmie Shelton niczym na dłoni widać, jak pięknie rozwinęła się od czasu premiery wspomnianej produkcji. Każdy z trójki bohaterów inaczej patrzy na miłość, różnymi ścieżkami kroczy do jej wrót, czego innego spodziewa się po przekroczeniu upragnionego progu. Wszystkich łączy jedno – potrzeba bliskości drugiego człowieka, choć w trzech różnych barwach.



Obraz Amerykanki, składający się z tylu różnych warstw, rozmyślnie ledwie zaznaczonych, połączonych spoiwem doskonale wymieszanej ekranowej szczerości i autentyzmu, stanowi wyborną rozrywkę nie tylko na jeden wieczór. Wracając do niego za jakiś czas pewnie kilka nut wybrzmi mocniej, a inne usuną się na dalszy plan. Zwrócimy uwagę na drobne detale, spojrzenia, gesty subtelnie przygaszające bądź rozjaśniające odcienie poszczególnych scen i ujęć. Jedno się nie zmieni – "Siostra twojej siostry" ciągle będzie kameralnym, znakomicie zagranym, świetnie wyreżyserowanym, zwieńczonym najlepszym z możliwych zakończeń kinem, w którym każdy z nas powinien znaleźć coś dla siebie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Domek na odludziu, dwie kobiety i mężczyzna. Plus konflikt egzystencjalny, o którym nie pisnę ani słowa,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones