Recenzja filmu

Dziewiąte wrota (1999)
Roman Polański
Johnny Depp
Frank Langella

Tylko czyha...

U Polańskiego człowiek jest przewodnikiem diabła, a nie odwrotnie Polański po latach raz jeszcze zapragnął sfilmować diabła. Na miejsce Rosemary, rodzącej dziecko szatana, pojawia się Corso
U Polańskiego człowiek jest przewodnikiem diabła, a nie odwrotnie Polański po latach raz jeszcze zapragnął sfilmować diabła. Na miejsce Rosemary, rodzącej dziecko szatana, pojawia się Corso odnajdujący księgę Lucyfera. Niestety jednak tajemnica obecna w filmie z 1967 r. tutaj gdzieś wyparowała. "Dziecko Rosemary" tak się ma do "Dziewiątych wrót", jak halucynacyjna i pełna grozy scena zapłodnienia Rosemary przez Bestię do kiczu zużytych w tysiącach filmów fosforyzujących oczu diablicy, ujeżdżającej swego kochanka na tle rozbuchanego "piekielnego" pożaru. Polanski adaptując "Klub Dumas" Arturo erez-Reverte dokonał w nim znaczących cięć i przesunięć. Przede wszystkim zlikwidował tytułowy "Klub", być może w obawie przed nadmiernym komplikowaniem intrygi fabularnej filmu. Ucierpiała jednak na tym postać głównego bohatera, Deana Corso (w książce - Lucas Corso, potomek francuskiego żołnierza napoleońskiego, pasjonujący się rozgrywaniem w samotności na planszy słynnych bitew Napoleona). W wyniku zabiegów adaptacyjnych widz stracił szansę na zrozumienie, czym bohater zasłużył sobie na przywilej tak szczególnej opieki, jaką go otoczyły moce piekielne. Podczas gdy hiszpański pisarz włożył wiele wysiłku w to, by taką szansę swojemu czytelnikowi stworzyć Powieściowy Corso to wyrafinowany, ale i wyrachowany profesjonalista. I rzecz nie tylko w tym, że traktuje on książki jako źródło zysków. Chodzi o to, że Corso już dawno przestał wierzyć w ich głębszy sens, ukryty pod zbiorem danych bibliograficznych, jakością papieru, kolofonami, ornamentami ząbkowymi i tłoczeniami wachlarzowymi. A więc wszystkim tym, co stanowi o ich wartości na rynku bibliofilskim, którą z taką łatwością potrafi on oszacować jako jeden z najlepszych na tym rynku ekspertów. A dowodem na to, że wiarę w inną, mniej spektakularną wartość książek Corso utracił, jest jego zaplątanie się w śledztwie, nieumiejętność zidentyfikowania tropów, prowadzących do dwóch zupełnie różnych celów. Corso mianowicie nie widzi istotnej różnicy między oryginalnym rękopisem "Wina andegaweńskiego", jednego z rozdziałów "Trzech muszkieterów", a księgą, która powstała przy współautorstwie Lucyfera. Cały wątek Klubu Dumas, towarzystwa miłośników twórczości najpopularniejszego chyba pisarza XIX wieku, służy u Pereza-Reverte obnażeniu największej słabości bohatera - jego moralnego indyferentyzmu. W książce sylwetkę psychologiczną Corsa wzbogacają również (w filmie nieobecne) retrospekcje z jedyną kobietą, której kiedyś udało się przełamać jego samotność, a potem go opuścić z powodu jego wewnętrznego wypalenia Perez-Reverte wyraźnie przestrzega swoją książką przed reprezentowanym przez Corsa postrzeganiem kultury - niezależnie od tego, czy to kultura niska, czy wysoka - poza kategoriami dobra i zła. Taka postawa bez dodatkowych zaklęć zapisanych szyfrem w demonologicznych starodrukach może służyć jako zaproszenie dla szatana, być dla jego działalności podatnym gruntem. Pozbawienie filmu wątku Klubu nie tylko pociągnęło za sobą rozchwianie konstrukcji psychologicznej bohatera i zamazanie myśli przewodniej książki (może na niej akurat Polańskiemu nie zależało), ale nawet wprowadziło pewne nielogiczności w warstwę fabularną filmu. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego przedstawicielka mocy piekielnych zachowuje zimną obojętność wobec swoich gorliwych wyznawców, takich jak Liana czy Boris, sprawując straż tylko nad Corso? W "Klubie Dumas" miało jej zachowanie bardzo proste wytłumaczenie - Liana i Boris byli bowiem nieszkodliwymi wielbicielami "Trzech muszkieterów", niemającymi nic wspólnego z "Księgą Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni", za którą ugania się jej podopieczny. Na co więc czyha diabeł w "Dziewiątych wrotach" Polańskiego - nie bardzo wiadomo. Corso ma w filmie skrupuły, jest przerażony kolejnymi śmiertelnymi wypadkami znaczącymi jego wędrówkę w poszukiwaniu księgi. Nie wiemy do końca, jakie są jego relacje ze światem, nie wiemy, tak jak to się dzieje w książce, że traktuje świat jak planszę, na której każdy odgrywa swoją partię gry strategicznej Możemy się tylko domyślać, że nie wierząc w diabła, Polański mocno wierzy w zło, za które czyni odpowiedzialnym człowieka. Dziewczyna stoi zawsze krok za głównym bohaterem, wyczekuje, nigdy nie jest inspiratorką jego działań. To człowiek jest przewodnikiem diabła, a nie odwrotnie. Ale z powodu pęknięcia w realcjach bohatera ze światem nie potrafimy się przejąć obecnością szatana za jego plecami. Nie odczuwamy dojmującego zagrożenia, jakie było naszym udziałem podczas oglądania "Dziecka Rosemary". Dlatego po wyjściu z kina nie będzie nas prześladować niczym "Kołysanka Rosemary" motyw muzyczny z "Dziewiątych wrót". Chociaż akurat muzycznej oprawie filmu (podobnie jak zdjęciowej i scenograficznej) niewiele można zarzucić.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Bardzo lubię Romana Polańskiego. Z niecierpliwością wyczekuję jego kolejnych filmów i prawie nigdy się... czytaj więcej
Po ponad trzech dekadach od ukazania się "Dziecka Rosemary" Roman Polański ponownie sięgnął po tematykę... czytaj więcej
Filmy wychodzące "z fabryki Polańskiego" są dalekie od przeciętności i z tym stwierdzeniem pewnie zgodzą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones