Recenzja wyd. DVD filmu

Basquiat - Taniec ze śmiercią (1996)
Julian Schnabel
Jeffrey Wright
Michael Wincott

Ucho Van Gogha

"Każdy chce załapać się z Van Goghiem i zrobimy w tym celu dosłownie wszystko. Zapoznany geniusz harujący na poddaszu, jakaż to urocza bzdura. Początek temu mitowi dało życie Van Gogha, ile
"Każdy chce załapać się z Van Goghiem i zrobimy w tym celu dosłownie wszystko. Zapoznany geniusz harujący na poddaszu, jakaż to urocza bzdura. Początek temu mitowi dało życie Van Gogha, ile obrazów on sprzedał? Jeden? Nikt nie chciał brać ich za darmo. Choć Van Gogh był najnowocześniejszym artystą, wszyscy go nie znosili. Cała późniejsza historia sztuki to próby odrobienia tego błędu . Nikt nie chce być członkiem pokolenia, które przegapi następnego Van Gogha" - tłumaczenie otwierającego monologu - Rene Ricard (Michael Wincott).

Jean Michel Basquiat to osoba, którą bywalcom tego serwisu może być łatwiej poznać pośrednio przez grupę artystyczną Beautiful Losers (m.in. Harmony Korine, Mark Gonzalez, Thomas Campbell) ze względu na ich działalność filmową. Bliskość ich stylu, inspiracji i form twórczych jest bardzo duża, choć mimo wszystko Basquiat nie jest bezpośrednio z nimi kojarzony. Począwszy od tych samych ram czasowych (lata 80.), lokalizacji (Nowy Jork) czy stylistyki (buntownicza, kolorowa, prosta, stricte związana z bardzo wczesną stylistyką skateboardingu, hip-hop czy graffiti, od którego zaczynał Basquiat, idealnie wpisuje się w nurt kultury ulicy, który notabene współtworzył - utrzymywał się ze sprzedaży ręcznie malowanych koszulek oraz obrazów, choć wszystko zmieniło się, gdy zauważył go Rene Ricard. Późniejsza przyjaźń i współpraca z Andym Warholem, która przyniosła mu sławę oraz pieniądze, odsunęły go od świata, w którym powstał jego styl. Thom Collins, jeden z współtwórców filmu dokumentalnego "Beautiful Losers", powiedział o nieobecności naszego bohatera w filmie: "Odniósł tak wielki sukces, że rynek odciął go od jego korzeni. Zapomniane zostało jak ważny był dla tej inicjatywy".

Nie jest odkryciem, że tytułowe role w filmach biograficznych to zupełnie inny typ aktorstwa niż kreacje fikcyjnych postaci. Aby sprawdzić, jak dobrze lekcje z historii odrobił Jeffrey Wright, należy przyjrzeć się bliżej postaci Basquiata, co jest o tyle ułatwione, że zagrał sam siebie w krótkometrażowym quasi-dokumencie "Downtown '81", znanym też pod tytułem "New York Beat Movie". Moim zdaniem Wright zagrał tę postać podwójnie wyśmienicie – po pierwsze bardzo dobrze oddaje charakter Basqiata, po wtóre – zmienił się do tej roli tak dobrze, że oglądając film, nie rozpoznałem aktora, choć widziałem go wcześniej w kilku innych rolach.

Film wart jest obejrzenia m.in. ze względu na obsadę – poza tytułową kreacją nie można przemilczeć genialnej roli Benicio Del Toro, równie dobrego (jeśli nie lepszego) Michaela Wincotta jako Rene Ricard, dalej David Bowie, Gary Oldman, Dennis Hopper, Courtney Love czy kilkuminutowy lecz świetny epizod Willema Dafoe – takiej plejady gwiazd (choć wówczas po części dopiero wschodzących) wstydzić się bynajmniej nie trzeba. Nie gorzej sprawa wygląda ze ścieżką dźwiękową – cudownie nastrojowy Tom Waits, GrandMaster Flash, Them i Van Morrison, P.J. Harvey, David Bowie (dwukrotnie udzielający się w tej produkcji) czy znany i często potem wykorzystywany w innych filmach utwór "Hallelujah" w wykonaniu Johna Cale'a świetnie uzupełniają klimat obrazu - to również doborowa stawka. Bardzo podoba mi się wplatanie scen teledyskowych, gdzie brak dialogów, a całość obrazu przez dłuższą chwilę wypełniają świetnie dopasowane zdjęcia, gra aktorów i nastrojowa muzyka (co w gruncie rzeczy charakterystyczne jest poniekąd również dla filmów spod znaku "Beautiful Losers") najczęściej głównym bohaterem tych scen jest właśnie Basquiat świetnie zagrany przez Wrighta. Prawdę mówiąc, gdy myślę o tym filmie, przede wszystkim przypomina mi się właśnie jego twarz z niesamowicie charakterystyczną miną, lekko niezdarny sposób poruszania się i wiecznie zdziwione spojrzenie. Marzycielskie monologi i odpowiedzi, które w jednym zdaniu genialną konkluzją zupełnie zmieniają sens dyskusji.

Odnoszę ciekawe wrażenie, jakby percepcja filmu została przeniesiona z klasycznej dla kina pozycji biernego obserwatora w głąb umysłu tytułowego bohatera, dzięki czemu czujemy się, jakbyśmy dosłownie siedzieli w jego głowie. Pomijając sceny, w których zarówno obraz jak i dźwięk są dokładnie tym, co widzi i słyszy bohater (również percepcja modyfikowana narkotykami), to cały świat, który widzimy jest "basquiatowy". Czyste i spokojne ulice, przechodnie również nieco śnięci, delikatna i spokojna muzyka nijak nie przypominają znanego powszechnie gwaru ulic NY, ale widocznie takimi postrzegał je Basquiat. Podwójnie oddaje to nieobecną i – nieco egoistycznie – obojętną duszę głównego bohatera, który razem z Warholem (David Bowie) poza malarstwem swoim i ew. przyjaciela świata zdaje się nie widzieć. Ciekawy to zabieg i muszę tutaj zamaszyście podpisać się pod tym pomysłem, gdyż do dziś zatrzymuję się na chwilę, bo gdy słyszę muzykę z tego filmu, obrazy jak żywe stają przed oczami.

W kwestii historii najnowszej film pokazuje dobrą stronę lat 80. i 90., które błędnie kojarzone są z artystycznym bezguściem, przecież to właśnie wówczas krystalizowała się kultura hip-hopu, a tym samym cała popkultura (w melioratywnym sensie). O ile mamy tu do czynienia z hołdem dla tamtego okresu, to jednocześnie odczuwamy krytykę środowisk artystycznych, szczególnie mecenasów, którzy pokazani są jako ludzie, których jedynym celem jest zdobycie sławy i pieniędzy kosztem nieporadnego artysty. Rene Ricard w jednej ze scen mówi "Ty jesteś nowością, ja chcę dobrego materiału na artykuł". Artysta jest regularnie podkradany kolejnym mecenasom, którzy traktują jego wizerunek i twórczość jako dojną krowę, w czym sam bohater zupełnie im nie przeszkadza. Wizja realizacji marzeń o sławie do ostatniej chwili przysłania tragiczne konsekwencje upadku gwiazdy popkultury. Końcowa scena, w której Basquiat poniekąd wyjaśnia cel swojego postępowania, choć jest piękna i mądra, to raczej uznałbym ją za luźną puentę od autorów, bo tego, co naprawdę myślał, nie dowiemy się nigdy, tym bardziej warto obejrzeć ten film, by choć móc się domyślać.

Świat nigdy wcześniej nie miał tak wybitnego czarnoskórego malarza i nie wiadomo, czy i kiedy będzie miał następnego, Jean Michel Basquiat miał również niezmiernie ciekawą osobowość, a Jeffrey Wright nie zmarnował jedynej okazji na pokazanie go światu kina. Ten film warto obejrzeć naprawdę z wielu powodów.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones