Recenzja filmu

Więzy krwi (1993)
Taylor Hackford
Damian Chapa
Jesse Borrego

Uczuciowe fajerwerki

Odkrywanie mało popularnych filmów, sugerując się filmwebową oceną, niesie za sobą niemałe ryzyko. Można natrafić na jakąś niszową perełkę ale można się też nieprzyjemnie zaskoczyć. O tym jak
Odkrywanie mało popularnych filmów, sugerując się filmwebową oceną, niesie za sobą niemałe ryzyko. Można natrafić na jakąś niszową perełkę ale można się też nieprzyjemnie zaskoczyć. O tym jak zgubne bywa powiedzenie "bez ryzyka nie ma zabawy" przekonałem się dotkliwie, kiedy zdecydowałem się poświęcić 3 godziny na film Taylora Hackforda o dość chwytliwym tytule "Więzy krwi". Wysoka ocena i obiecująca fabuła przysłoniły nawet fakt, iż tego reżysera zawsze miałem za nieco tandetnego efekciarza niż prawdziwego artystę.

Prawdziwego artyzmu w tym filmie nie ma w ogóle. Oczywiście wiem, że to kino sensacyjne, nastawione na inny rodzaj rozrywki i szukać w nim artystycznych środków to trochę tak jak próbować odnaleźć piękno i sztukę w ulicznej bijatyce. A tutaj uliczna bijatyka to małe piwo. Tutaj mamy brudny świat okrutnych gangów, bezlitosnych mafiosów, narkotyków i przemocy. Wszyscy przeciw wszystkim, każdy ponad każdym. W tej cuchnącej i niesprawiedliwej rzeczywistości swego miejsca szukają trzej przyjaciele, Cruz, Paco i Miklo z lokalnego gangu Vatos Locos. Pierwszy jest uzdolnionym malarzem, drugi niespełnionym bokserem i miejscowym cwaniaczkiem, trzeci półkrwi latynosem, który za wszelką cenę chce udowodnić swoją wartość i zdobyć uznanie w środowisku. Porachunki z sąsiednią grupą Tres Puntos wystawią przyjaźń trójki bohaterów na ciężką próbę. Miklo za morderstwo wyląduje w więzieniu gdzie zostanie rasistą i fanatykiem. Cruz uzależni się od narkotyków i odseparuje od rodziny. Paco stanie po drugiej stronie barykady, z konieczności przechodząc przyspieszoną lekcję dorosłości i trafiając do policji. Ich drogi skrzyżują się nie raz, ale na pewno nie w sposób w jaki by sobie tego życzyli.
Czy więzy krwi wytrzymają taki sprawdzian?

Podczas seansu musiałem przyznać z bólem, że odpowiedź na to pytanie niespecjalnie mnie interesuje. Z chłodną obojętnością obserwowałem całą historię, nie widząc w niej nic ciekawego. Owszem jest masa zwrotów akcji i niespodzianek ale tego właśnie się spodziewałem. Historia jest bowiem tandetna i obliczona na wywołanie szoku i tanich emocji. Sztampowy przykład kina z niższej półki, gdzie naturalizm i dosłowność mają służyć za narzędzia przedstawienia  niesprawiedliwości i okrucieństwa świata. Chwytanie się najprostszych środków wyrazu, spłycone portrety psychologiczne bohaterów, kiczowate efekciarstwo- wszystko to z czego słynie kino klasy "b". Nie trafiło to do mnie kompletnie, wręcz przeciwnie- cały czas miałem wrażenie, że reżyser próbuje się podlizać, robi wszystko, żeby film uczynić jeszcze bardziej szokującym, mocniejszym, efektownym. Nie zważa na takie błahostki jak wiarygodność czy oryginalność. Lecimy po bandzie, nie ma miejsca na sentymenty, świat to brudne miejsce i ten brud trzeba pokazać. A jeżeli uda się dodać do tego trochę krwi, seksu i przemocy, tym lepiej.

Efekt, moim zdaniem wyszedł wręcz przeciwny. Takie kinowe lizusostwo, granie na emocjach i jazda po najmniejszej linii oporu czynią film sztucznym i tandetnym. Emocje prezentowane na ekranie są sztuczne i pokazane "na chybcika" tylko jako pretekst i usprawiedliwienie dla coraz bardziej brutalnych zachowań bohaterów. Ta psychologia na skróty jest szczególnie drażliwa w temacie przewodnim filmu. Więzy krwi, lojalność, braterstwo wobec braci tej samej rasy. Propaganda rasowa, którą rozwija Miklo i zaraża współbratymców w więzieniu jest irracjonalna i przejaskrawiona. Dzieje się tak głównie dlatego, że Damian Chapa, odgrywający rolę Miklo jest szalenie denerwujący. Jego mimiczne spazmy wyglądają jak rodem z pastiszu taniej gangsterskiej komedii. Zamierzenie było zapewne takie, żeby pokazać zagubionego mężczyznę, który w poszukiwaniu akceptacji pogubił się i dopiero w szaleńczym fanatyzmie odnalazł ukojenie. Ale jak we wszystkim, tak i tutaj reżyser nie potrafił zachować umiaru i w każdej scenie Miklo oferuje nam szereg wykwintnych grymasów mających nas przekonać jakimi to gorącymi emocjami jest targany.

Nie przekonał. Ani on, ani żaden z jego kolegów. Tym bardziej nie przekonał Taylor Hackford. Jego "szokująca historia o przyjaźni, braterstwie i lojalności w okrutnym świecie" to kiczowata opowiastka upstrzona brutalnymi scenami i quasi psychologicznymi dywagacjami o ludzkiej moralności. Typowa hollywoodzka papka, przypominająca mi stylem i wykonaniem "Uśpionych" (nawet plakat podobny). Emocjonalny labirynt w jaki zostajemy wpuszczeni jest wymalowany strzałkami, tak żebyśmy się, nie daj Boże, nie pogubili i odnaleźli właściwą drogę. A gdybyśmy wciąż mieli trudności z rozpoznaniem dobra i zła reżyser spieszy z pomocą i oferuje klasyczny happy end, przynosząc katharsis dla zmęczonych całą historią bohaterów. Ja ze swoim zmęczeniem i rozczarowaniem, muszę niestety radzić sobie sam.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones