Umarł król, niech żyje król

YummyYummyTummy, firma, która do tej pory wydawała tylko gry edukacyjne, porwała się z motyką na słońce i postanowiła stworzyć RPG-a w japońskim stylu.
"Fallen Legion: Rise to Glory" - recenzja
YummyYummyTummy, firma, która do tej pory wydawała tylko gry edukacyjne, porwała się z motyką na słońce i postanowiła stworzyć RPG-a w japońskim stylu. "Fallen Legion: Rise to Glory" jest kompilacją dwóch gier wydanych wcześniej na PS4 ("Fallen Legion: Sins of an Empire") i PS Vita ("Fallen Legion: Flames of Rebellion"). Każda z części opowiada historię jednej ze stron konfliktu – podobny zabieg został zastosowany już chociażby w 3DSowym "Fire Emblem Fates".



Po śmierci imperatora Fenumii kraj pogrąża się w chaosie, sąsiednie terytoria łypią łapczywie na bezbronną granicę, a lud rozpacza za utraconym władcą. Pośrodku szalejącego zamętu do głosu dochodzą dwie najważniejsze postacie: Cecille, córka nieżyjącego króla oraz Laendur Legatus, jego najbardziej zaufany dowódca. Księżniczka dostaje w spadku tajemniczą, posiadającą świadomość księgę, która pozwala jej na przywoływanie duchów wojowników z przeszłości. Laendur, zaniepokojony mrocznymi konotacjami następczyni tronu, postanawia przerwać jej szaleńczy gon po władzę. Wraz z bratem oraz armią zwolenników rusza w stronę stolicy. Stawką jest przyszłość nie tylko kraju i jego obywateli, ale i całego świata i tylko od nas zależy, po której stronie walki o władzę się opowiemy.



Niestety, żadna ze stron nie dysponuje taką siłą przebicia, by przejąć kontrolę nad państwem tylko i wyłącznie w oparciu o własną armię. Tu z pomocą przychodzą im Exemplary, czyli duchy poległych wojowników, które stają się trzonem drużyny. Spośród sześciu dostępnych emanacji wybieramy trójkę, która wspomoże naszą postać w walce. Każdy z wojów posiada unikalne umiejętności, dzięki czemu możemy swobodnie dostosować sposób prowadzenia walki do naszych potrzeb. Chcemy mieć trzech strzelców, proszę bardzo. Potrzebny jest tank przyjmujący tony obrażeń? Mamy i taką możliwość. Mechanika ta jest żywcem wyjęta z "Valkyrie Profile 2: Silmeria", więc fani tego tytułu powinni być zachwyceni. Nawet sam koncept Exemplarów od razu przywiódł mi na myśl skojarzenie z einherjerami wskrzeszanymi przez Walkirie. 



Skoro już o Valkyrii mowa, walka w "Fallen Legion" odbywa się w podobny sposób. Każdy z Exemplarów jest przypisany do jednego z guzików – Y, B i A. Ataki łączymy w sekwencje, nabijając coraz lepsze combosy. Oczywiście przeciwnicy nie stoją bezczynnie i nie dają nam się tak po prostu prać po tyłkach. Przerywają nasze ataki w bezwzględny sposób, co sprawia, że kwintesencją walki staje się opanowanie blokowania. Bez zaznajomienia z tą sztuką możemy być pewni, że szybko zobaczymy napis "Game Over" i będziemy narzekać na pozornie zbyt wysoki poziom trudności. W większości produkcji obrona przed atakiem bywa traktowana po macoszemu. Ot, weźmiemy trochę obrażeń na klatę i pchniemy fabułę dalej do przodu. Tutaj nie ma tego komfortu. Dobrze zgrany blok regeneruje zdolności podległych wojowników, oszałamia przeciwnika, a także pozwala na wykonanie ataku specjalnego, który niejednokrotnie pozwala na wykończenie bossa jednym łańcuchem komend. Ekran błyszczy feerią barw, walki są dynamiczne i pozostawiają dużą satysfakcję. Niestety, przy zwiększonej dynamice akcji animacje potrafią chrupnąć i klatkować, co – zwłaszcza przy starciach z bossami – może decydować o naszym być albo nie być. 



Kolejnym elementem odróżniającym "Fallen Legion" od innych gier tego typu jest system wyborów. Zdarza się tak, że podczas przemierzania areny walki zostajemy poinformowani o istotnych wydarzeniach rozgrywających się na terenie naszego królestwa. Na przykład – palą się silosy z zapasami zboża. Możemy zignorować tę wiadomość, możemy też pomóc w gaszeniu pożaru lub po prostu zabezpieczyć jak największą ilość zbiorów. W jednej z prowincji pojawia się samozwaniec – rozkazujemy go stracić, aresztujemy lub obserwujemy jego dalsze poczynania. Każdy z wyborów ma swoje dobre i złe skutki. Zależnie od podjętych działań morale w królestwie rośnie lub spada, a protagonista staje po stronie Chaosu bądź Porządku. Wybory rzutują również na ewolucję przyzwanych duchów. Opowiedzenie się za którąś ze stron konfliktu determinuje ich końcowe zdolności. Wpływa też na statystyki, gdyż gra nie oferuje standardowego rozwoju postaci. Kolejny przykład – uratowanie chłopa pańszczyźnianego przed potworami zwiększa punkty siły lancera o 50% i jednocześnie zmniejsza żywotność o 25%. Pozwolenie na zjedzenie tegoż chłopa skutkuje przyrostem szybkości o 100%. Tym samym jesteśmy skazani na nieustanne planowanie i wybieganie myślami w przód, by nie skończyć z dopakowanymi ślimakami o żywotności suchego patyka.



Przy takiej palecie wyborów, zakulisowych gierek i machinacji uderza dysproporcja w prowadzeniu postaci pobocznych. Poza samymi protagonistami oraz ich pomocnikami, doradcą Cecille, – Mauricem, i bratem Laendura – Brynem, żadna z przedstawionych w grze person nie wykracza emocjonalnie poza poziom pantofelka. Tak jakby twórcom nie starczyło pary, żeby rozpisać je w interesujący sposób. Egzystują gdzieś w tle, czasem staną się punktem zapalnym w rozgrywanym konflikcie, ale ich brak nie byłby specjalnie odczuwalny.

Zmierzając do stolicy Fenumii, przemierzymy pokryte śniegiem szczyty, urokliwe doliny i wypełnione plugastwem pieczary. Wszystko to opatrzone przepięknymi, ręcznie rysowanymi animacjami. Już na pierwszy rzut oka widać, że YummyYummyTummy czerpie z najlepszych, gdyż zachwycające wizualia mogłyby równie dobrze znaleźć się w "Odin Sphere" albo "Dragon’s Crown". Detale w zastosowanej grafice 2D robią duże wrażenie, biorąc pod uwagę, że to pierwsza gra tego studia. Gdyby ktoś powiedział mi, że to gra Vanillaware, wzięłabym ją w ciemno.



"Fallen Legion: Rise to Glory" ma wszystko, czego oczekuję w jRPG. Ciekawą, ale nie przekombinowaną mechanikę walki, intrygującą historię i nietypowy rozwój postaci. Szkoda tylko, że wątki poboczne mocno kuleją, a brak rzetelnego wytłumaczenia zasad rządzących rozgrywką może początkowo zniechęcić. Drobnym smaczkiem, który docenią przede wszystkim fani gatunku, jest zaangażowanie znanych japońskich seiyuu. Nie są to aktorzy z najwyższej półki, ale obecność chociażby Ai Kakumy (anime "D. Gray Man Hollow") i Kengo Kawanishiego ("Bungo Stray Dogs") pozwala mi na postawienie przy tym tytule kolejnego malutkiego plusika.

Warto wspomnieć też o One Life Mode, czyli trybie dla masochistów, w którym śmierć bohatera oznacza permanentny koniec gry i konieczność rozpoczynania całej kampanii od nowa. Dużym plusem jest przedstawienie wydarzeń z dwóch skrajnie różnych perspektyw. Jeżeli narzekaliście na niedostatek switchowych side-scrollowych jRPG rodem z Vanillaware, to produkcja YummyYummyTummy jest ich idealnym zamiennikiem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones