Recenzja filmu

Przełęcz ocalonych (2016)
Mel Gibson
Andrew Garfield
Sam Worthington

W centrum piekła

Mel Gibson po kilkuletniej przerwie wraca do reżyserii i już można powiedzieć, że powrót okazał się dużym sukcesem. "Przełęcz ocalonych" ma ogromne szanse na zebranie kilku Oscarów, na co ja
Mel Gibson po kilkuletniej przerwie wraca do reżyserii i już można powiedzieć, że powrót okazał się dużym sukcesem. "Przełęcz ocalonych" ma ogromne szanse na zebranie kilku Oscarów, na co ja osobiście mocno liczę.  Obraz przedstawia biografię Desmonda Dossa - uczestnika bitwy o Okinawę pod koniec starć II wojny światowej, oznaczonego później przez prezydenta Harrego Trumana Medalem Honoru - najwyższym oznaczeniem wojskowym w Stanach Zjednoczonych. 
Film jest podzielony na 3 części. Można powiedzieć, że to podręcznikowy przykład budowy amerykańskiego filmu. Pierwszy etap przedstawia młodość i dorastanie głównego bohatera. Jego dzieciństwo nie jest pozbawione trudnych chwil. Jego ojciec - weteran I wojny światowej zmaga się z alkoholizmem i z depresją, przez co wspomnienia Dossa są często bardzo brutalne. W chwili gdy poznaje swoją przyszłą żonę, jego życie nabiera blasku. Ona jako pielęgniarka inspiruje go do zostania sanitariuszem w amerykańskiej armii.   

W drugim etapie Doss przechodzi szkolenie, które ostatecznie jest dla niego dramatycznym przeżyciem, wszystkie problemy zaczynają się wtedy, gdy okazuje się, że Doss nie ma zamiaru dotykać broni. Jednak mimo problemów okazuje się on niezwykle silny psychicznie i żadne traumatyczne wydarzenie nie jest w stanie wybić mu z głowy chęci zostania ratownikiem. Etap szkolenia jest tutaj podobny do tego z "Full metal jacket". Postać sierżanta Howella, w którego wcielił się bardzo dobry w tym filmie Vince Vaughn jest początkowo bliźniaczą postacią sierżanta Hartmana i jestem pewny, że każdy widz odniesie takie samo wrażenie.

W trzecim etapie filmu, Desmond i jego kompania dostają się do Japonii i ich zadaniem jest odbicie tytułowej przełęczy. Walki tu trwają jednak już miesiącami i wszystkie biorące udział w walkach amerykańskie oddziały zostały zdziesiątkowane. To tutaj zostanie ukazane prawdziwe piekło wojny. Trup z ekranu ścieli się bardzo gęsto, a narracja prowadzona ze strony amerykańskiego oddziału pokaże widzowi najczarniejsze wyobrażenia wojny. "Żółtki" urządzą żołnierzom piekło, jakiego nawet sobie nie wyobrażali.

Doskonale skrojony scenariusz spod ręki Roberta Schenkkana i Andrew Knighta sprawia, że film ogląda się bez ani chwili znudzenia. To co w filmie mnie pozytywnie zaskoczyło to doskonale obsadzone role. Andrew Garfield w roli Desmonda Dossa jest dla mnie murowanym kandydatem do Oscara za pierwszoplanową rolę męską. Jego postać jest z rodzaju tych, za które przez cały film trzyma się kciuki. Na uznanie zasługują też Vince Vaughn, po którym podobnie jak po Garfieldzie nie spodziewałem się tak dobrej gry. Hugo Weaving i Luke Bracey, jako początkowo trochę mroczne, czarne charaktery nadają filmowi dodatkowych emocji, a urocza Teresa Palmer w pierwszej połowie filmu dodaje odpowiednich barw i od razu wzbudza sympatię widza.

Desmond Doss nie chce nosić broni, co wydaje się absurdem, a mimo to na polu bitwy okazał się niezwykle przydatny, ratując życie x ludziom i przy czym obronił swoje racje. Historia Desmonda Dossa była kapitalnym materiałem na film i właściwie historią dosyć prostą w realizacji. Wydaje mi się, że twórcy nie musieli dodawać zbyt dużo od siebie i stworzyli film chwytający za serce, wręcz typowy jeśli chodzi o amerykańskich bohaterów. Jest i trudne dzieciństwo, młodzieńcza miłość, która momentami jest aż za słodka, a na koniec zwycięstwo i wieczna chwała mimo wielu trudnych chwilach i momentach zwątpienia. Ponadto występują dosyć liczne podobieństwa do "Full metal jacket" czy "Szeregowca Ryana" – prochu twórcy nie wynaleźli. Czyli jest wszystko to, czego byśmy się spodziewali i oczekiwali, jednak Mel Gibson nakręcił to doskonale pod względem artystycznym i sprawił, że film ogląda się bardzo dobrze, a ponadto jest być może bardziej poruszający niż poprzednie filmy wojenne, do których jest momentami podobny.

Sześć nominacji do Oscara wyraźnie mówi, że jest to film warty obejrzenia. Desmond i jego oddział oraz brutalny obraz bitwy pozostają w głowie przez jeszcze długi czas po seansie. Mel Gibson wspiął się na wyżyny i być może jest to jego najlepszy film. Mnie nie pozostaje nic innego, jak życzyć powodzenia podczas gali Oscarów.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przykład Mela Gibsona idealnie obrazuje znane powiedzenie prawiące, iż "sława na pstrym koniu jeździ". W... czytaj więcej
Po dziesięcioletniej przerwie Gibson wraca na reżyserski stołek z nową siłą. Spod jego skrzydeł na kinowe... czytaj więcej
Za powstanie "Przełęczy ocalonych" odpowiedzialny jest Mel Gibson, który ma na swoim koncie już dwa... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones