Recenzja filmu

Epokowy projekt (2015)
Carlos Quintela
Mario Balmaseda
Mario Guerra

W cieniu historii

Quintela kreśli obraz Kuby, jakiej nie oglądamy zwykle na kinowych ekranach. Nie interesuje go opowieść o wielkiej polityce i walce z reżimem Castro, ani – tym bardziej – pocztówkowy obrazek, w
Kuba, do której zabiera nas Carlos M. Quintela, to miejsce zapomniane przez historię i niewidzialne dla świata. W "Epokowym projekcie" opowiada o ludziach pozbawionych nadziei, dla których melancholia i surrealistyczny humor stanowią antidotum na świadomość pustki.


W 1976 roku Związek Radziecki i Kuba podpisały umowę o budowie dwóch reaktorów jądrowych. Sześć lat później w Jurangua ruszyła budowa wielkiego kompleksu, w którym obok reaktora powstać miały budynki mieszkalne, ośrodki zdrowia i kultury. Do Jurangua z całej Kuby ściągały tysiące pracowników. Dzień upadku muru berlińskiego był jednym z najtrudniejszych w całym ich życiu. Wraz z końcem zimnej wojny Kuba straciła swoje polityczne znaczenie, a także środki na finansowanie elektrowni. W 1992 roku budowę reaktora przerwano. Rozbiórka nieukończonej konstrukcji trwała 2,5 roku i pochłonęła 120 milionów dolarów. Po "epokowym projekcie" zostało jedynie miasto i jego twórcy – zwyczajni ludzie na marginesie historii.

Właśnie o nich opowiada w swym filmie Carlos M. Quintela, kubański reżyser, którego średniometrażowy "Basen" prezentowano na kilku polskich festiwalach. O scenerii swego filmu mówił w jednym z wywiadów: "Krajobraz tego miejsca został ukształtowany przez znikanie, niestety miasto zostało zapomniane przez państwo i pozostawione samo sobie, stało się miastem duchów wypełnionym ludźmi z krwi i kości, którym jakoś udaje się przetrwać".

Przewodnikami po tym miejscu są Otto (Mario Balmaseda), Rafael (Mario Guerra) i Leo (Leonardo Gascón) – dziadek, ojciec i syn dzielący między siebie zniszczone mieszkanie w jednym z bloków. Skonfliktowani między sobą, skłonni do rękoczynów i głośnych kłótni mężczyźni żyją w cieniu reaktora. Spoglądając na niego, wracają wspomnieniami do swych złotych lat. Wspominają młodość i kobiety, które z różnych powodów zniknęły z ich życia.

   

Opowiadając ich historię, kubański reżyser decyduje się na jasny estetyczny klucz – współczesność w jego filmie jest czarno-biała, przeszłość zaś – pełna barw. W obiektywie Marcosa Attili Jurangua jest miastem wypranym z kolorów i pozbawionym głębi. Przepalone kadry pokazują betonową dżunglę, w której nawet budynki mieszkalne wyglądają jak pustostany. Kolorowe kroniki z przeszłości, w których budowniczowie miasta opowiadają o spektakularnych planach i urbanistycznych pomysłach, wyglądają jak pocztówka z lepszego, choć nieprawdziwego świata. 

Quintela kreśli obraz Kuby, jakiej nie oglądamy zwykle na kinowych ekranach. Nie interesuje go opowieść o wielkiej polityce i walce z reżimem Castro, ani – tym bardziej – pocztówkowy obrazek, w którym Kuba to piękne kobiety kołyszące biodrami w rytm rumby, rum, cygara i namiętności godne latynoskiej telenoweli. Kubańczyk opowiada o ludziach wyrzuconych poza orbitę historii, którzy próbują znaleźć w sobie siłę do przetrwania. Trochę jak Aleksiej German Jr w "Papierowym żołnierzu" Quintela mówi o wielkiej historii widzianej z prywatnej perspektywy. Ale zamiast melodramatycznych tonów pobrzmiewających w filmie Rosjanina, u Kubańczyka słyszymy raczej komediowe akcenty, a surrealistyczne sceny ze zmartwychwstałą rybką czy nauczycielką rosyjskiego poprawiającą wymowę dwojga kochanków, są jednymi z najlepszych w tym poruszającym i dojmująco smutnym filmie. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones