W imię sztuki!

Do pewnego momentu to dokument idealny. Twórcy za pomocą obrazu potrafią scharakteryzować bohaterkę, przybliżyć jej profil widzom, stroniąc od dosłowności. Starają się być raczej subtelni w
Do pewnego momentu to dokument idealny. Twórcy za pomocą obrazu potrafią scharakteryzować bohaterkę, przybliżyć jej profil widzom, stroniąc od dosłowności. Starają się być raczej subtelni w opisywaniu osobowości. Marina Abramović jawi się tu jako inteligentna artystka, która nie zawsze wie czemu służy jej zachowanie, ale gdy już jest czegoś pewna, szczerze potrafi o tym powiedzieć. Co ciekawe, okazuje się ona bliższa widzowi, niż się może wydawać. Poza sztuką to normalna kobieta, niewiele się różniąca od zwykłych zjadaczy chleba. Nie uważa, iż performance jest "lepszą" formą ekspresji. Nie wywyższa się, mimo olbrzymich osiągnięć. Z szacunkiem odnosi się do kina, teatru czy iluzji. Umie opowiedzieć o swojej twórczości z dużym dystansem i pewną dozą obiektywizmu. Cenię to. Nawet głupotki, które czasem zdarza się jej powiedzieć są sympatyczne.

W pierwszych scenach Matthew Akers udowadnia widzowi, że twórczość Mariny nie jest wcale tak prosta i efekciarska jak się większości wydaje. Body art to nie pokarm dla snobów. Jest dziedziną, w której środki wyrazu artystycznego mogą wydać się specyficzne, ale to forma otwarta na interpretacje, oraz zawierająca ogromny zastrzyk emocji. Nawet ja dość sceptycznie traktowałem "performance" panny Abramović. Jednak słysząc wyjaśnienia artystki, na temat sensu umartwiania własnego ciała, nie miałem wątpliwości, że faktycznie chce coś przekazać. Nawet jeżeli jej sposób "wyrażania siebie" budzi kontrowersje.

Po wstępie następuje rozliczenie się z życiem osobistym bohaterki. Tu nie obyło się bez ekshibicjonizmu emocjonalnego. Każdy stara się bez skrępowania powiedzieć, co tak naprawdę czuje i czego żałuje. Bohaterowie przyznają się do swoich błędów, wspominają najwspanialsze chwile i formuje się z tego niezwykła historia miłosna. Nigdy nie myślałem, że będzie mi dane zobaczyć film dokumentalny, który tak bezpośrednio traktuje o uczuciach. Opowieść o związku Ulaya i Mariny jest jednocześnie opowieścią o ich rozwoju artystycznym. Niejednokrotnie o swoich pragnieniach i zawodach informowali się czyniąc je częścią przedstawienia. Spotkanie po latach dwójki kochanków, podczas ostatniego performance'u jest idealnym zakończeniem tego wątku. A może i filmu, bo w ostatnich scenach wyraźnie spada poziom całości.

Finalne 25 minut ukazuje relacje artystki z odbiorcami. Ten fragment był potrzebny, ale mógłby być krótszy, bo to zdecydowanie najsłabsza część. Jest to niekończąca się seria pochlebstw w stronę Mariny Abramović od jej przyjaciół, fanów oraz współpracowników. Ludzie dostają szału, wychwalają ją ponad niebiosa, mnożą interpretacje występu (czasami nawet nadinterpretacje), a w przerwach między wypowiedziami wciąż oglądamy twarze osób odwiedzających wystawę. Mnóstwo motywów się tu powtarza, a sam reżyser ubiera w słowa wnioski, które mogliśmy wysnuć sami z pierwszej części filmu.

Mimo to "Artystka obecna" zasługuje na zauważenie. Dawno nie widziałem tak dobrego dokumentu. To idealny pomnik jaki można było zbudować głównej bohaterce. Z pewnością wielu zobaczy w końcu Marinę z innej strony i dwa razy pomyśli zanim nazwie ją szarlatanką.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Artysta, który już za życia stał się ikoną, powinien mieć się na baczności. Na początku ktoś taki burzy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones