Recenzja filmu

Samsara (2011)
Ron Fricke

W kręgu życia i śmierci

"Samsara", czyli w skróconym tłumaczeniu nieustanne wędrowanie, kołowrót narodzin i śmierci, stał się motywem przewodnim kolejnego projektu filmowego Rona Frickego. Próbując określić
"Samsara", czyli w skróconym tłumaczeniu nieustanne wędrowanie, kołowrót narodzin i śmierci, stał się motywem przewodnim kolejnego projektu filmowego Rona Frickego. Próbując określić jakiekolwiek ramy strukturalne tego filmu, najbliżej jest mu do dokumentalnego reportażu, prywatnego dziennika z podróży, którego kartki układają się w koncepcyjną całość po powrocie do domu.

Metafor znajdzie się tu co nie miara, szczególnie jeśli reżyser próbuje opisać zastaną rzeczywistość samym obrazem, podszytym jedynie świetną oprawą muzyczną. Dialogi tu nie istnieją. Nie znajdziemy w filmie żadnych gadających głów, a jedynie sztywno wpatrzone w widza twarze, pochodzących z różnych kręgów kulturowych, bez mrugnięcia oka oddających cały horror i szczęście ich życia. Obraz potrafi przemówić sam za siebie, jednak w rękach Rona Frickego. pocztówki te układają się w niesamowicie kolorystyczną, kompozycyjnie idealną i zdjęciowo dopieszczoną opowieść, posiadającą wiele płaszczyzn interpretacyjnych, nawet jeśli za punkt wyjściowy reżyser przyjął tylko religijny koncept, oparty na karmie i dążeniu do osiągnięcia nirwany.

W porównaniu do "Baraki" – poprzedniego filmu, w którym "akcja" odbywa się praktycznie na całym globie, tym razem reżyser wiąże swoją opowieść, opierając się głównie na krajach dalekiego wschodu i Afryki. Oglądamy zbiór totalnie skrajnych prezentacji ludzkiej formy, tak cielesnej jak i duchowej. Siła leży tu przede wszystkim w montażu (poza warstwą wizualną). Sklejone ze sobą obrazy skrajnie różnych kultur (od afrykańskiego buszu, przez tybetańskich mnichów, po japońskie androidy i ich żywe pierwowzory) prezentują całą paletę sytuacji, w których jednostka została wręcz zlepiona z masą sobie podobnych człekokształtnych tworów, odgrywających wciąż te same rytuały, niezależnie od środowiska i miejsca w którym się znalazła. Odnosi się wrażenie, iż reżyser stara się przedstawić tutaj swoistą synekdochę (nawet jeśli nie intencjonalnie) i pokazać, że w całej tej rytualizacji życia, "stado" daje się sprowadzić do jednego człowieka, przedstawiciela gatunku, kultury, kręgu, grupy pracowniczej, wyznawców jednej religii, itp. Właśnie tych "przedstawicieli grup", te religijne i kulturowe egzemplifikacje ludzkie reżyser lubi filmować najbardziej. Skupia kamerę przez dłuższą chwilę na jednym wyrazie twarzy pozwalając widzowi na chwilę refleksji i możliwość obcowania z danym człowiekiem, pomimo, iż przedzieleni są oni od siebie szklanym ekranem.

Oglądamy tu dech zapierające w piersiach pokazy ludzkiej determinacji i dyscypliny. Manufaktura ukazująca cały proces selekcji, produkcji i dystrybucji żywności, która trafia do masowego klienta. Niezliczone liczby ludzi zlewających się w jedną całość, czy to na wojskowych paradach, przy obrabianiu mięsa w fabryce, czy podczas treningu sztuk walk. Wszystko przemieszane z niesamowicie i pieczołowicie dobranymi plenerami, obrazującymi kwintesencję piękna planety, w którą człowiek coraz bardziej ingeruje.

Z jednej strony mamy skamieniałych bożków, do których modlą się całe ludzkie masy. Z innej zaś oglądamy kwintesencję kiczu – zbiór wydumanych trumien, w kształcie samolotu, ryby czy pistoletu, przy których zbiera się rodzina zmarłego podczas ostatniego "widzenia". Na takich kontrastach wizualnych i znaczeniowych można zbudować wiele interpretacji, w których nie jeden widz będzie w stanie dostrzec geniusz pomysłu i podziwiać konstrukt montażowy. Znajdą się pewnie i tacy, dla których będzie to po prostu zbiór luźno powiązanych ze sobą ładnych scen, w zasadzie nie prezentujących nic specjalnego – ot piękne plenery i dziwnie zmrożone w jednej pozycji postaci. Ron Fricke filmowego fachu uczył się u boku prekursora owych wizualno-montażowych opowieści – Godfreya Reggio, twórcy trylogii "Koyaanisqatsi", "Powaqqatsi" i "Naqoyqatsi", więc podstawy do nakręcenia monumentalnego, metafizycznego, dokumentalnego dzieła jak najbardziej posiada. Słowami nie odda się jednak odczuć, jakie towarzyszą podczas seansu, dlatego w tę podróż powinien wybrać się każdy indywidualnie i samemu ocenić, co z seansu wyniesie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Aby w pełni zrozumieć sens filmu "Samsara" należy zadać sobie pytanie, czym jest samsara? Odpowiedź na to... czytaj więcej
Ci, którzy dali się porwać nakręconemu dwadzieścia lat temu obrazowi "Baraka", obejrzą na ten film z... czytaj więcej
Tytuł filmu nawiązuje do sanskryckiego określenia nieustannego przepływu, powtarzającego się cyklu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones