Recenzja filmu

Miód dla dakini (2016)
Dechen Roder
Jamyang Jamtsho Wangchuk
Sonam Tashi Choden

W pogoni za Choden

Kto wie, czy w dziele Rodan najciekawsze nie jest po prostu intrygujące pożenienie ze sobą elementów charakterystycznych dla kina Wschodu (rozprzężona narracja, ciche kontemplowanie przyrody,
"Miód dla dakini" przywędrował do Polski aż z Bhutanu. Warto odnotować, że ostatni raz wytwór tamtejszej kinematografii gościł u nas na ekranach dekadę temu. Może to w równym stopniu świadczyć o hermetyzmie bhutańskich filmów jak i niskiej wydajności ich autorów (w malutkim państwie kręci się zaledwie kilka tytułów rocznie). Reżyserski debiut Dechen Roder warto jednak obejrzeć z tych samych powodów, dla których warto czasem wybrać się do egzotycznej restauracji. Chodzi nie tylko o odkrywanie nowych smaków, ale również wystawienie własnych przyzwyczajeń na próbę, zanurzenie się w obcej kulturze i tradycji. W przypadku "Miodu" polska publiczność powinna mieć nieco ułatwione zadanie. Choć kluczową rolę odgrywają tu buddyjskie wierzenia i mity, a reżyserka od akcji ewidentnie woli medytację, całość utrzymana jest w znanej i lubianej konwencji kryminału.



Zaczyna się klasycznie. Stołeczny policjant Kinley (Jamyang Jamtsho Wangchuk) zostaje wysłany do miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc. Ma rozwikłać zagadkę zaginięcia przeoryszy lokalnego klasztoru. Zdaniem mieszkańców wioski w sprawę zamieszana jest tajemnicza piękność Choden (zjawiskowa Sonam Tashi Choden), która utrzymuje rzekomo  konszachty z siłami nieczystymi. Bohater, choć podchodzi do tych rewelacji z rezerwą, zostaje zmuszony przez przełożonego do śledzenia kobiety. Misja pod przykrywką ma nieoczekiwane konsekwencje. Szpiegując Choden,  chmurny funkcjonariusz wkracza w nieznany mu dotąd świat starożytnych bóstw na czele z tytułową dakinią - opiekunką i nauczycielką, a zarazem kusicielką, uosobieniem mrocznej seksualnej energii.


W filmie Roder ludzie oraz duchy egzystują obok siebie. To - cytując klasyka - widać, słychać i czuć. Widać, gdy Kinley co rusz natyka się na święte podobizny łypiące na niego z obrazów, ścian domostw oraz ruin. Słychać, kiedy w trakcie rozmowy z policjantem miejscowi oskarżają demony o wyschnięcie okolicznego źródła. Czuć, gdy bohater staje oko w oko z majestatyczną, spowitą aurą mistycyzmu przyrodą. Pomimo wyraźnych metafizycznych ciągot reżyserka nie zapomina na szczęście o świecie doczesnym. W tym zaś - jak to zwykle w kryminałach bywa - królują chciwość, korupcja, pożądanie i przemoc. Na łączniczkę między krainami śmiertelników i nieśmiertelnych wyrasta Choden, najbardziej ambiwalentna postać w filmie. Dziewczyna raz wydaje się egzekutorką bożych wyroków, kiedy indziej eteryczną feministką-ekolożką, wreszcie rasową femme fatale, która wodzi na pokuszenie pożądających ją mężczyzn.



"Miód dla dakini" tak jak jego bohaterkę można odbierać na kilka sposobów. Ktoś powie, że reżyserka-debiutantka traktuje sensacyjną intrygę jako punkt wyjścia do rozważań nad rolą kobiety w buddyzmie oraz  współczesnym bhutańskim społeczeństwie. Ktoś inny zwróci uwagę na bijący z filmu sprzeciw wobec brutalnej eksploatacji środowiska naturalnego. Kto wie jednak, czy w dziele Rodan najciekawsze nie jest po prostu intrygujące pożenienie ze sobą elementów charakterystycznych dla kina Wschodu (rozprzężona narracja, ciche kontemplowanie przyrody, duchowość) oraz Zachodu (postaci i wątki rodem z noir). Jedno jest pewne: miłośnicy oryginalnych filmowych połączeń powinni skosztować tego "Miodu".
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones