Recenzja filmu

Oldboy (2003)
Chan-wook Park
Min-sik Choi
Ji-tae Yu

W sidłach zemsty

Kino azjatyckie, choć trzyma się całkiem nieźle, w naszych rodzimych stronach pojawia się zwykle od święta. Najczęściej są to gigantyczne widowiska z Chin ("Przyczajony tygrys, ukryty smok",
Kino azjatyckie, choć trzyma się całkiem nieźle, w naszych rodzimych stronach pojawia się zwykle od święta. Najczęściej są to gigantyczne widowiska z Chin ("Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Hero"), o których głośno się zrobiło przy okazji rozdań Oscarów, czy bollywoodzkie, kiczowate landrynki ("Czasem słońce, czasem deszcz"). Ze skromniejszymi produkcjami mamy rzadziej do czynienia, dlatego też ominął nas między innymi pierwszy tytuł z Trylogii Zemsty koreańskiego reżysera, Chan-wook Parka, "Pan Zemsta". I gdy było już niemal pewne, że druga i dopiero zapowiadana trzecia część także przemknie za granicą, nie zahaczając o nasz piękny kraj, z Cannes doszły zaskakujące wieści. W 2003 roku, "Oldboy" miał spore szanse na nagrodę główną konkursu, co wynikało z poparcia przewodniczącego ówczesnego jury, Quentina Tarantino. Skończyło się jednak tylko (albo aż) na Grand Prix. O filmie zrobiło się głośno i to wystarczyło, polski dystrybutor nie miał już wątpliwości, że może zarobić na koreańskim kinie. Obsypany oklaskami i nagrodami "Oldboy" z plakatem przyozdobionym marketingowym cytatem z wypowiedzi Tarantino, ruszył na kinowy podbój Polski. A niedługo później zachęcony sukcesem filmu dystrybutor sprowadził też "Pana Zemstę" i "Panią Zemstę".

Pierwsza część trylogii była bardzo skromna w formie, właściwie minimalistyczna. Sam reżyser w udzielanych wywiadach zaznaczał, że filmowy rozmach go nie interesuje. Bombastyczna muzyka, szybki montaż czy poetyckie zdjęcia są według niego popisywaniem się przed widzem, pod czym on podpisywać się nie chce. Parkowi wystarczył rok, by zmienić zdanie, gdyż druga część (nie mylić z sequelem, produkcje poza tematyką nie są ze sobą powiązane) aż kipi od filmowych żywiołów. Najbardziej odczuwalny jest brak tożsamości gatunkowej. Park uprawia ekstremalny sport łączenia najbardziej skrajnych gatunków. W filmie odnajdziemy thriller, melodramat, akcję i oczywiście historię wendety, która spaja je wszystkie. Na próżno tu jednak szukać cech typowego, amerykańskiego "revenge story" czy chociażby jednoznacznych odniesień do kina klasy B, w którym przecież zemsta jest tematem najpopularniejszym. Za to nie brakuje Sofoklesa i Shakespeare'a. To taka szekspirowska koreańsko-grecka tragedia, którą dodatkowo przyprawiono odniesieniami do atmosfery charakterystycznej dla Kafki. Trafniej istoty tej gatunkowej hybrydy Parka opisać chyba nie można. Reżyser zapewnia, że wszystkie kinematograficzne bogactwa, jakie wykorzystał w "Oldboyu", były konieczne dla prawidłowego opowiedzenia historii. I patrząc na efekt końcowy, trudno się nie zgodzić.

Dae-su Oh (doskonały Min-sik Choi) jest everymanem, jakich wiele. Ma córkę, znajomych, sąsiadów oraz ludzkie problemy, z którymi boryka się tak samo jak każdy z nas. Pewnego dnia, w urodziny swojej córki, upija się i... znika. Znika na piętnaście lat, chociaż tak naprawdę, znika na całe swoje życie. W ciągu tak długiego czasu dla wszystkich ludzi, którzy go znali, przestał istnieć. Zapomnieli o nim, tak jak i on musiał zapomnieć o nich i o swoim minionym życiu. Gdy obudził się w nieznanym, obskurnym pomieszczeniu, był już kimś innym, nowym Dae-su Oh. Pozostawiony w niewielkim pokoju z biurkiem, łóżkiem, łazienką oraz telewizorem, jako jedyny przerywnik monotonii kanału informacyjnego miał człowieka, który codziennie o tej samej porze przynosił mu jedzenie oraz gaz usypiający, po którego działaniu budził się z czystymi ubraniami i uporządkowanym lokum. Jak każdy więzień, większość czasu spędzał na myśleniu. Nad sobą, nad życiem, nad ludźmi, nad swoim losem i wreszcie nad zemstą. Stłamszony frustracją i poczuciem niewyobrażalnej bezradności, zaczyna wykorzystywać swoją złość i rozpacz, przelewając ją na kartki dziennika, który staje się jego pewnego rodzaju przyjacielem ratującym go od szaleństwa. Natomiast swoją energię, o której ujście trudno w takich warunkach, rozładowuje na treningu, który doskonali jego kondycję. Przy życiu trzyma go tylko nadzieja na to, że jutro przyniesie mu możliwość wendety. Niespodziewanie, po równo piętnastu latach, odzyskuje utraconą wolność, z przerażeniem jednak odkrywa, że nie pasuje już do społeczeństwa. Z przeświadczeniem, że nie ma nic do stracenia, rozpoczyna krucjatę przeciw swoim katom. Pytania "Kto?" i "Dlaczego?" nabierają dla bohatera niemal egzystencjalnego znaczenia, stając się celem życia, do którego podąża dosłownie po trupach.

Historia nakreślona przez Parka na pierwszy rzut oka jawi się jako pretekst do wyrafinowanego mordobicia. I rzeczywiście, "Oldboy" to nie jest film dla osób wrażliwych. Młotek jest tu narzędziem nieludzkich tortur, nożyczki podobnie, Dae-su sam się okalecza, a ośmiornice zjada się "na żywca". Ale to tylko pozory - tak naprawdę epatowanie okrucieństwem służy tu wyższym celom, co przy uważnym oglądaniu może sprawić sporą radość koneserom kina. Bo rozpasły estetycznie film Parka najwspanialszy jest w szczegółach, gestach, dialogach i poszczególnych sekwencjach. W scenie obcinania języka oglądamy tylko oczy kata i ofiary w jednej osobie - pełne rozpaczy, strachu i wewnętrznego upadku oraz krew spluwaną do turkusowej wody basenu. Z kolei, gdy główny bohater wyrywa jednej z wielu swoich ofiar zęby za pomocą młotka, w tle słyszymy "Zimę" Vivaldiego, co z pewnością wielu skojarzy się z estetycznym stylem Kubricka z "Mechanicznej pomarańczy". Koreański reżyser podobnie stara się przedstawić przemoc, ukazać ją jako sztukę, brutalną poezję człowieczeństwa. Balet. Ale nawet o szokowanie i eskalację tu nie chodzi (bez względu na to, jak stylistycznie są wypieszczone), bo najważniejsza jest wymowa historii, którą poznajemy dopiero w ostatnich scenach. Reżyser bowiem piętrzy sytuacje, miesza przeszłość z teraźniejszością i niczego nie dopowiada, zostawiając puentę na sam koniec. Powyżej streszczona fabuła jest zarysem bardzo ogólnym. Park ma znacznie więcej do powiedzenia.

Prawi o tym, jak człowiek jest bezradny wobec wszystkiego, co go otacza. Według Koreańczyka jesteśmy ofiarami manipulacji własnych uczuć i pragnień, które bezwzględnie kierują naszym losem. Chęć zemsty, erotyczne pokusy oraz instynkt czynią z nas marionetki losu. Sugeruje, że walczymy nie z przeciwnościami, a nami samymi. I co gorsza - nasze starania z góry spisane są na straty. Nie można wygrać z ludzkimi odruchami, zemsta nie przynosi ukojenia, a miłość po prostu boli. Chan-wook Park stawiając te mroczne tezy, nie zapomniał jednak o przyziemnych potrzebach publiczności, dlatego też w kulminacyjnym momencie, gdy już zwątpiliśmy w bohatera, serwuje nam niesamowity finał, który całkowicie oczyszcza umysł z przerażających myśli. W ten sposób Park po mistrzowsku udowodnił to, o czym mówił przez cały film. Człowiek jest tylko lalką, która bezwładnie się poddaje, a na dowód tego sam zamanipulował nas, wstrząsając naszymi, jak sądziliśmy, niepodważalnymi poglądami, by zaraz później dać nam Oczyszczenie i zaskakujący spokój ducha i ciała.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino koreańskie nie unika bólu, grozy, stężonego do granic cierpienia psychicznego i fizycznego,... czytaj więcej
Czy zastanawiałeś się kiedyś, że każdego dnia, kiedy poznajesz nowych ludzi, nowe miejsca, możesz... czytaj więcej
Kim jest Old Boy? Old Boy to nie uśmiechnięty grubasek biegający po boisku w koszulce "Orły... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones