Recenzja filmu

Dobry agent (2006)
Robert De Niro
Matt Damon
Angelina Jolie

W tajnej służbie jego prezydenckiej mości

Fabułę "Dobrego agenta" oparto na prawdziwych wydarzeniach z życia Jamesa Jesusa Angletona, jednego z założycieli CIA (Centralnej Agencji Wywiadowczej), gdzie przez wiele lat był szefem
Fabułę "Dobrego agenta" oparto na prawdziwych wydarzeniach z życia Jamesa Jesusa Angletona, jednego z założycieli CIA (Centralnej Agencji Wywiadowczej), gdzie przez wiele lat był szefem kontrwywiadu. Oczywiście na potrzeby filmu mnóstwo wątków z jego biografii wycięto lub zmieniono, nawet imię – na Edwarda Bell Wilsona. Nienaruszony pozostał tylko potencjał, jaki dawała jego biografia w ukazaniu portretu szpiega od zupełnie innej strony, niż robi to seria Bondów i setki innych sensacyjniaków o tematyce wywiadowczej. I na potencjale się niestety skończyło. Niekonsekwentny scenariusz, nieciekawe aktorstwo i błędy reżyserskie czynią ów tytuł chyba najbardziej zmarnowanym pomysłem 2006 roku, pozbawionym szczypty spójności i jakichkolwiek walorów rozrywkowych, jak chociażby napięcie wynikające ze zwrotów akcji i tym podobnych, wreszcie przegadanym i przykrym, bo głównym bohaterem jest tu niespotykanie złożona postać, pełna wewnętrznych dylematów i prawdziwego dramatu, w potyczce z którym większość szarych obywateli poległa by od razu, a której obraz po seansie pozostaje niepełny, choć i tak fascynujący.

Edward Wilson (Matt Damon) już jako student literatury angielskiej, ujawnia swoje zdolności niezbędne dla szpiegowskiego fachu. Zauważa to agent FBI, Sam Murach (Alec Baldwin), który werbuje go do zebrania dowodów przeciwko swojemu profesorowi (Michael Gambon) – notabene, najbardziej przez Wilsona lubianemu – powiązanemu z nazistami. Udaje mu się, co owocuje wydaleniem wykładowcy z uczelni. Już wtedy poznajemy prawdziwe przekleństwo głównego bohatera: jego uczciwość i prawość przynosi sukces i porażkę zarazem. Razem z pochwałą i podziękowaniami od Muracha, uświadamia sobie, że może i jest skutecznym agentem, ale i nielojalnym uczniem. W żaden sposób jednak nie narusza to spokoju jego sumienia. Dalsze losy Edwarda tylko to potwierdzają. Zarówno wtedy, gdy kontynuuje swoją pracę wywiadowczą w Europie podczas II Wojny Światowej, później, podczas Zimnej Wojny w USA, kiedy to nad światem zawisła groźba konfliktu nuklearnego, jak i w życiu osobistym, w którym pozostawił jedyną miłość swojego życia (Tammy Blanchard) i ożenił się z inną (Angelina Jolie), przyjmując odpowiedzialność za przypadkową ciążę.

"Dobry agent" to dopiero drugi po "Prawie Bronxu" (1993) film wyreżyserowany przez Roberta De Niro, więc trudno z całą pewnością stwierdzić, czy w jego twórczości jest jakiś wspólny mianownik. Niemniej, coś oba te filmy łączy – szczególna uwaga poświęcona rodzinie. Tutaj, podąża ona obok wywiadowczych rozgrywek jako równoważny wątek, by w pewnym momencie się z nim nawet związać w jeden. Wilson jako człowiek w pełni poświęcony "sprawie", zsuwa ją na drugi plan, bo tak trzeba. Gdy w dzień ślubu otrzymuje rozkazy, nie waha się i wyjeżdża do Europy, by za pomocą kontrwywiadu mieszać, dezinformować i osłabiać morale w szeregach wroga. Po powrocie po kilku latach nie zna ani kobiety, z którą mieszka pod jednym dachem, ani synka, który patrzy na niego z przerażeniem. Bohater nie potrafi okazać im ciepła i miłości – w szczególności małemu Edwardowi Juniorowi. Pozbawiony jest umiejętności oddzielania od życia rodzinnego obowiązków służbowych, do których należy między innymi zimna fasada, za którą się skrywa, wydając polecenia swoim podwładnym.

Czyni go to robotem – zimnym, oschłym, bez wyrazu. Wilson nigdy się nie uśmiecha, ani nie płacze, chowa się jedynie za okularami w grubej oprawce i maską z marmuru twarzy Damona. Aktor oparł swoją postać na wewnętrznym i zewnętrznym chłodzie, który przemienił jego serce w lód, uodparniając go na to z czym musi się mierzyć w swojej pracy. Z kłamstwem, obłudą, dziesiątkami wcieleń wroga i kompromisami przyzwalającymi na zło w imię dobra. To zło jednak nigdy nie zawładnęło bohaterem. Mimo swojego skostnienia, Wilson zawsze podejmuje właściwe dla kraju decyzje, nigdy nie zdradza i nigdy by nie zdradził, dzięki czemu wspina się po szczeblach kariery wywiadowczej, a równocześnie coraz bardziej oddala od już i tak dalekich bliskich. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy dla rodziny jest złym człowiekiem. Postępuje wszak prawie i szlachetnie. De Niro za pomocą swojego bohatera ukazuje paradoks bycia dobrym w szpiegowskim fachu. Wydrąża bohatera z ludzkich odruchów, pozostawiając w nim jedynie instynkt czynienia rzeczy wielkich. Koniec końców, Wilson zalicza się do ludzi, którzy nie dopuścili do wybuchu wojny.

Agenci wywiadu u De Niro nie zapobiegają jednak zagładzie świata tak jak robi to Bond, czy Hunt. W "Dobrym agencie" szpiedzy nie różnią się znacząco od urzędników skrywających się za tonami dokumentów złożonych w stosiki na swoich biurkach. Wilson wychodząc z domu w szarym płaszczu i kapeluszu, stając na przystanku i czekając na autobus, wygląda jak każdy inny mieszkaniec przedmieść zmierzający na ósmą do pracy w centrum. Rozumiemy, że pełni specjalną funkcję, dopiero gdy jakiś chłopczyk stojący za nim, poda mu banknot jednodolarowy, który później okaże się zakodowaną informacją. Reżyser ukazuje nam kontrast między umowną formą zmagań przeciwnych wywiadów, a ich prawdziwym przedmiotem, którym są przecież losy naszego świata. Ci poczciwie wyglądający faceci rozstrzygają je jak chłopcy w piaskownicy, wymieniając się katalogiem haseł, mistyfikacji, szyfrów i absurdalnych pseudonimów. W tym kontekście intrygująco mogłyby wypaść relacje Wilsona ze swoim rosyjskim odpowiednikiem, Sashą Aide (Sándor Técsy). Najpierw zabili wzajemnie swoje wtyki, wysłali do siebie "pamiątki po nich", a zaraz potem spotkali się na występie chóru syna jednego z nich. Ta walka ma w sobie coś z farsy, w której przemiennie pojawia się gra, brak skrupułów i ich udawany nadmiar.

Ta "gra" nie ma w sobie jednak żadnych emocji, dlatego śledzenie jej nie daje żadnej przyjemności. Na dodatek De Niro sili się na komentarz dotyczący amerykańskiej historii współczesnej ze szczególnym podkreśleniem CIA. To, co ma do powiedzenia jest banalne i nijak się ma do filmu. Reżyser nie podważa i nie ocenia decyzji głównego bohatera, zamiast niego krytykuje instytucję, jaką współtworzył. Według niego CIA to zepsuta moralnie tkanka, której każda administracja rządowa oddawała coraz to nowe przywileje, które w pewnym momencie uniemożliwiły jej faktyczne kontrolowanie. Zwrócenie uwagi na Zatokę Świń (nieudany atak USA na Kubę w 1961 roku) jako jedną z największych porażek, wyraźnie ma na celu przekonanie, że już początkowe poczynania Agencji doprowadzały do katastrofy. Ów incydent uważany jest za bezpośredni początek prawdziwej Zimnej Wojny, która – jak sugeruje De Niro – była tak naprawdę skutkiem społecznej paranoi. "Dobry agent" nie jest więc niczym więcej jak kolejną próbą skarcenia "tych na górze", w dodatku nie mówi niczego nowego. Może i Związek Radziecki sam kreował swoją potęgę, ale głowice nuklearne miał i nieważne, jak bardzo byłyby one zardzewiałe, swoje wystrzelić mogły.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Robert De Niro znany jest przede wszystkim jako wybitny aktor, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. W... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones