Recenzja filmu

Macondo (2014)
Sudabeh Mortezai

Wakat po ojcu

W "Macondo" ujmuje przede wszystkim sposób, w jaki Mortezai potrafi uchwycić spektrum dziecięcych stanów - od czułości po złośliwości. Udało jej się stworzyć przejmujący obraz młodości, tej
Walczące podczas Berlinale 2014 o Złotego Niedźwiedzia "Macondo" jest fabularnym debiutem Sudabeh Mortezai, która, wychowywana między Teheranem a Wiedniem, zrealizowała wcześniej dwa dokumenty poświęcone Iranowi. Tematyka jej najnowszego filmu wypływa pośrednio z doświadczenia samej reżyserki, czerpiącej inspiracje zarówno z kultury europejskiej, jak islamskiej. Właśnie dlatego zainteresowało ją Macondo - tytułowy obóz dla uchodźców na obrzeżach Wiednia, gdzie spotykają się religie, kolory skóry, obyczaje. W tym różnorodnym środowisku postanowiła skierować kamerę na doświadczoną wojną i ubóstwem społeczność czeczeńską, próbującą zbudować nowe życie w Europie.

Bohaterem uczyniła 11-letniego chłopca o wielkich oczach imieniem Ramasan. Wraz z matką i dwiema siostrami przyjechał do Austrii w 2006 roku, od tego czasu rodzina stara się o azyl. Nie jest łatwo - matka pracuje i uczy się niemieckiego, więc Ramasan sam musi zająć się rodzeństwem. Tyle, że w jego wieku kuszące jest także bieganie po budowie z kolegami, gra w piłkę czy drobne kradzieże w sklepie. Dość powiedzieć, że te ostatnie mogą zaważyć na decyzji austriackich władz o dalszej gościnie dla jego rodziny.

Rękę do chłopca wyciąga imam z lokalnego meczetu, chcący skierować go na drogę pobożności, ale Ramasan największego wsparcia wypatruje w micie własnego ojca, poległego w Czeczeni w walce z Rosjanami. Pielęgnuje pamięć o nim, gorliwie adorując zaimprowizowany na ścianie ołtarzyk z patriarszym portretem i rytualną bronią rodziciela. Jak to jednak w życiu bywa, dawnych idoli trzeba pogrzebać, by zrobić miejsce nowym. W pewnym momencie pojawia się tajemniczy Isa, twierdzący, że walczył u boku ojca Ramasana. Czeczen zaczyna odgrywać w życiu rodziny coraz ważniejszą rolę, tak jakby przymierzał się do zajęcia wakatu zwolnionego przez kolegę. A może do tej roli przymierza go rodzina, projektująca na doświadczonego życiem mężczyznę własne potrzeby i braki?

W "Macondo" ujmuje przede wszystkim sposób, w jaki Mortezai potrafi uchwycić spektrum dziecięcych stanów - od czułości po złośliwości. Udało jej się stworzyć przejmujący obraz młodości, tej niebajkowej, lecz osadzonej w twardej rzeczywistości, odmalowanej tu z dużą precyzją, unikającą upiększeń i taniego dramatyzmu. Najciekawsze jest jednak to, że jeżeli typowe coming of age movies promują dojrzewanie bohatera, chcąc pchnąć go w stronę odpowiedzialności, w "Macondo" dzieje się coś odwrotnego. Film staje w obronie skradzionego przez wojnę (Ramasan wciąż rysuje czołgi) dzieciństwa, domagając się miejsca na niedojrzałość, zabawę, błędy. Nie trzeba zaraz sadowić się na opuszczonym przez ojca miejscu. Szczególnie, kiedy jest się za małym, by do niego doskoczyć.
1 10
Moja ocena:
6
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones