Recenzja filmu

John Q. (2002)
Nick Cassavetes
Denzel Washington
Robert Duvall

Waleczne serce

Film porusza jeden z najbardziej drażliwych problemów, jakie w ostatnich latach nękają Stany Zjednoczone – sprawę opieki społecznej i ubezpieczeń zdrowotnych. Ponad 48 mln mieszkańców tego
Film porusza jeden z najbardziej drażliwych problemów, jakie w ostatnich latach nękają Stany Zjednoczone – sprawę opieki społecznej i ubezpieczeń zdrowotnych. Ponad 48 mln mieszkańców tego wielkiego kraju żyje bez ubezpieczenia i w razie poważnych powikłań zdrowotnych pozostawia się ich praktycznie bez szans na przeżycie. Mówi się, że jedną z rzeczy, których za pieniądze się nie kupi, jest zdrowie. A jednak bywa inaczej. Nie ulega wątpliwości, że niesprawiedliwość w biegu o ratowanie życia to bardzo poważny problem i jak rzadko który naprawdę zasługuje na poruszenie go w kinie. Łatwo jednak zawędrować w bezdroża ckliwego melodramatu, przed czym niestety w pewnych momentach "John Q" się nie uchronił. Film zaczyna się wypadkiem samochodowym pięknej kobiety. Potem nagle przenosimy się do rodziny Johna Q. Archibalda, pracownika fabryki, któremu nie wiedzie się do tego stopnia, że bank zabiera samochód jego żony, początkującej kelnerki. Jest jeszcze synek Michael, miłośnik kulturystyki, który podczas dziecięcego meczu baseballa, mdleje – okazuje się, że chłopcu potrzebna jest natychmiastowa transplantacja serca, inaczej nie przeżyje nawet kilku miesięcy. Szpital odmawia dokonania operacji, bowiem ubezpieczenie Johna nie pokrywa tego rodzaju zabiegów. Ale nikt go o tym nie uprzedził. Oszukany przez system, urażony pozorną nieczułością pracowników szpitala i postawiony przed groźbą przedwczesnej utraty jedynego syna John bierze zakładników w szpitalnej izbie przyjęć. Odtąd mamy do czynienia ze schematem powtarzanym w setce nakręconych już filmów, czyli zakładnikami, negocjatorami, nieczułą na ludzki los policją i przestępcą, który okazuje się superbohaterem walczącym o dobrą sprawę. Film porusza parę ważnych pytań, jednak nie zgłębia odpowiedzi na nie. Fabuła jest bardzo poważna i byłby to świetny film, gdyby zagłębił się w temat. Z chwilą gdy John przekracza próg izby przyjęć, film przeradza się jednak w hollywoodzką fantastykę, odrywając od rzeczywistości większość przedstawianych wątków. Czy przemoc usprawiedliwia walkę o dobro? John więzi przecież ludzi w przychodni, poświęcając ich zdrowie, powstrzymując lekarzy od wykonywania obowiązków. Wystarczy tylko wyobrazić sobie, co by działo się, gdyby zmarł postrzelony sprzedawca albo rodzącej kobiecie umarłoby dziecko – czy wtedy ratowanie syna byłoby usprawiedliwieniem? Dlaczego zakładnicy się nie bronili? Choć John walczył w słusznej sprawie, wtargnął przecież z zamiarem zabicia ich, jeśli coś nie pójdzie po jego myśli. Był zagrożeniem, a oni spokojnie jedli sobie z nim chipsy i uprawiali uniwersyteckie dysputy o opiece społecznej. Jest coś, co w filmie szczególnie mnie uraziło – grubą kreską podkreśla on rzeczy, których my, jako widzowie, nie powinniśmy darzyć sympatią. Np. jest tam mężczyzna, który właśnie przeszedł transplantację serca. Oczywiście jest biały i bogaty, w towarzystwie żony – wypięknionej blondynki. Wyraźnie narzuca się widzowi poczucie tego, że nie powinien lubić tego mężczyzny, że nie zasłużył on na swoją operację, podczas gdy niedaleko umiera piękne niewinne dziecko. Nie lubię nieobiektywnych filmów, które pokazują tylko jedną stronę medalu. To uraża inteligencję widza, któremu nie pozostawia się wyboru, który ma uwierzyć, że prawdziwie jest tylko to, co pokazują nam twórcy. Ból, jaki przeżywa rodzina Johna, jest prawdziwy i daje się odczuć widzowi bardzo dogłębnie. Tak samo jak niesprawiedliwość społeczna. Niestety przeniesienie akcji "Pieskiego popołudnia" do sali pierwszej pomocy nie jest najlepszym rozwiązaniem tego typu problemów. Momentami film razi brutalnymi, dosłownymi obrazami, by w innym momencie wycisnąć z widza ostatnią pozostałą łzę. Ten melodramatyzm to zarówno wada, jak i zaleta filmu, bowiem ciężko jest przejść obok niego obojętnie. Przedstawiany problem naprawdę nas porusza i wierzymy w tę tragedię. Myślę, że to duża zasługa aktorów. Washington pokazuje klasę godną zdobywcy Oscara a Heche gra z tak brutalną szczerością, że po raz pierwszy zyskała moje uznanie dla aktorskiego kunsztu. "John Q" albo zachwyci, albo rozczaruje. Znawcy kina będą zarzucać mu schematyzm, a wręcz niedorzeczność wynikającą z bardzo hollywoodzkiego sposobu potraktowania tematu. Wrażliwcy będą lać łzy całymi litrami i przeżywać ludzką tragedię. Nie da się wypośrodkować tej oceny. Ale może to właśnie jest główną zaletą filmu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nieprzenikniony spokój pięknych oczu, nieprzenikniony spokój pięknej twarzy, muzyka klasyczna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones