Recenzja filmu

Ścieżki chwały (1957)
Stanley Kubrick
Kirk Douglas
Ralph Meeker

Wasza wojna, nasza śmierć

Wojna jest zła - od takiego truizmu można by zacząć tę recenzję i jak to już bywa z truizmami, ciężko byłoby go podważyć. Co innego wojna o pokój albo demokrację; takich wojen nie brakuje we
Wojna jest zła - od takiego truizmu można by zacząć tę recenzję i jak to już bywa z truizmami, ciężko byłoby go podważyć. Co innego wojna o pokój albo demokrację; takich wojen nie brakuje we współczesnym świecie. Każdy pretekst jest dobry. Jest jeszcze wojna w obronie koniecznej, ale o niej cicho sza. I choć wojen nigdy nie zabraknie - trzeźwe spojrzenie na naturę ludzką nie pozwala myśleć inaczej - to tworzenie dzieł antywojennych wydaje się słuszne. Zróżnicowanie wewnątrzgatunkowe takich obrazów jest spore: od tych, które wprowadzają nas w środek piekła i pokazują obezwładniającą siłę wojny potrafiącą zmienić każdego człowieka w zwierzę, poprzez filmy o mocno wyeksponowanym wątku psychologicznym (dezintegracja osobowości, trauma) po dzieła, które dają nam okazję spojrzeć na wojnę "od kuchni". Ostrze tych ostatnich skierowane jest przede wszystkim na system wobec którego zwykły, szeregowy żołnierz jest bezradny. "Ścieżki chwałyStanleya Kubricka reprezentują głównie ten typ obrazowania antywojennego.

Film przenosi nas w czasy I Wojny Światowej, na stronę francuską. Impas, który paraliżuje obie strony (tj. Francuzów i Niemców), bynajmniej nie pociąga za sobą mniejszych strat. Przeciwnie, ludzie giną w okopach i na linii, i nic wskazuje na poprawę sytuacji. Tymczasem generalicja zainteresowana jest przede wszystkim awansami i zaszczytami, nawet jeśli ich zdobycie odbywa się kosztem życia wielu żołnierzy. Tak to przynajmniej wygląda w "Ścieżkach chwały". Takim gabinetowym generałem w filmie Kubricka jest gen. Paul Mireau (George Macready), który w nadziei zdobycia kolejnej gwiazdki odpowiada pozytywnie na pół - oficjalne polecenie gen. George'a Boularda (Adolphe Menjou). Absurdalną próbą przełamania impasu i nade wszystko okazją do nadania sobie splendoru ma być atak na ufortyfikowane pozycje Ant Hill. Mireau wie, że wiąże się to z ogromnymi stratami, a może nawet z porażką, jednak partykularyzm bierze górę nad rozsądkiem. Dramatyczna walka, a właściwie próba nawiązania walki kończy się dla Francuzów źle, zaś generał, aby odwrócić uwagę od swoich błędnych decyzji, każe postawić losowo wybranych żołnierzy pod sąd za tchórzostwo. W ich obronie staje pułkownik Dax (Kirk Douglas), przeciwieństwo salonowych tygrysów, człowiek, który żyje wśród żołnierzy i który nie wzdraga się przed walką w pierwszej linii. Szybko przekonuje się jednak do jak nierównej rozgrywki przystąpił i jak trudno będzie mu uzyskać sprawiedliwość.

"Ścieżki chwały" to obraz pulsujący duchem demokratyzmu. Ciężar odpowiedzialności za wojenne zło spada w nim przede wszystkim na "górę" (dowództwo i generalicja), która z nieprawdopodobną nonszalancją decyduje o losie dołów, tj. o losie niższych rangą oficerów i szeregowych żołnierzy. Trzeba przy tym zauważyć, że krytyka ześrodkowuje się momentami na postaci generała Mireau, a tym samym nabiera cech personalnych. Nie wychodzi to na złe filmowi, a wręcz przeciwnie, odciąża trochę obraz, który w odwrotnej sytuacji mógłby popaść w skrajne uogólnienia. Przyjęcie tezy, jakoby dowództwo z założenia miało w pogardzie życie żołnierzy, jest bowiem wyjątkowym uproszczeniem. Kubrick nie uniknął takich zarzutów i pomimo tego, że je rozumiem, to w moim odczuciu granicy nie przekroczył.

Z przeniesieniem opozycji na parę: system (dowództwo, rząd) - jednostka (zwykły żołnierz) wiąże się też inna perspektywa wojennej narracji. W "Ścieżkach chwały", poza nielicznymi scenami, pominięty został w zasadzie esencjalny charakter wojny z jej brutalnością i destrukcyjnym wpływem na człowieczeństwo. Warto odnotować, że w filmie Francuzi i Niemcy nie spotykają się na planie ani razu. Widzimy tylko, jak ci pierwsi ostrzeliwani są przez "nieobecnych" Niemców. Jest to rys charakterystyczny dla pewnego typu retoryki antywojennej, która chce udowodnić, że podział ja - wy jest sztuczną, wymuszoną kreacją władzy, a nie zwykłych ludzi. Ostatnia scena - naiwna z jednej strony, ale przy tym bardzo piękna - jest potwierdzeniem takiej wizji. Może to godzić w wykwitły na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci sceptycyzm współczesnego człowieka, ale nie sposób odmówić szlachetnych intencji Kubrickowi.

A nawet, jeśli kogoś może razić wspomniana naiwność ideowa "Ścieżek chwały'", to nie sposób nie ukłonić się przed mistrzowską ręką reżysera, który zamknąć swoje dzieło w niecałych 90 minutach. Sztuka to nie mała, gdy weźmie się pod uwagę, z jaką sprawnością rozwinął on kilka wątków, połączył w jedną całość i wydobył dramatyzm sytuacji. Przy takiej kondensacji fabuły i treści wyrazistość "Ścieżki chwały" tym bardziej zasługuje na uznanie. Już w tym filmie znać też charakterystyczne dla Kubricka dopieszczenie wizualne dzieła. Dość przypomnieć marsz przez okopy, który w doskonały sposób buduje komentarz do wojennej rzeczywistości, desperacki atak na Ant Hill czy pochód skazanych, by stwierdzić, jak wielką wyobraźnią i wyczuciem obdarzony był reżyser "Mechanicznej pomarańczy". Pod względem aktorskim nie jest to film wybitny, chociaż Kirk Douglas w roli pułkownika Daxa zaskoczył mnie początkowo bardzo pozytywnie. Dał bowiem nadzieję na pewną dozę autentyzmu oraz niezależności, oczywiście w ramach postaci jednoznacznie pozytywnej (tak też można). Niestety, z biegiem czasu, typowa dla Douglasa maska sztampowej szlachetności zaczyna coraz bardziej spozierać zza sylwetki Daxa. Można się tylko pocieszyć myślą, że nie urasta to do takich rozmiarów, jak chociażby w "Spartakusie". Swoje pięć minut mają też oponenci Daxa, szczególnie gen. Mireau, w którego wcielił się wspomniany już George Macready.

O mniejszej popularności "Ścieżek chwały" bez wątpienia decyduje ich wiekowość. Filmy z lat 50. to dla wielu osób już prehistoria. Po drugie kino antywojenne dorobiło się licznych reprezentantów wyrosłych na kanwie krwawych wydarzeń z Wietnamu. Na czoło wysuwają się trzy: "Czas Apokalipsy", "Łowca jeleni" i "Pluton", ale i Kubrick dodał tu przecież swoją cegiełkę w postaci "Full Metal Jacket". Warto jednak ocalić od zapomnienia także film z 1957 roku, ponieważ wcale nie ustępuje on wiele wspomnianym powyżej obrazom. Jego wartość nie jest zaś uzależniona od chwili czy okoliczności, w których powstał, a od esencji. To już jest właściwość filmów bardzo dobrych albo wielkich, bowiem esencja jest ponadczasowa.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dojrzałość filmu wojennego to atut, którego osiągnięcie nie jest bynajmniej tożsame z nadaniem dziełu... czytaj więcej
Dzieła Stanleya Kubricka zna każdy szanujący się kinoman. To jeden z najwybitniejszych reżyserów w... czytaj więcej
W historii kina stworzono już wiele dzieł, które obrazują bezsens oraz absurd wojny. Można by wymieniać i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones