Recenzja filmu

Labirynt fauna (2006)
Guillermo del Toro
Ivana Baquero
Sergi López

Wokół "Labiryntu fauna"

Mimo entuzjastycznych recenzji branżowych "Labiryntu fauna" wielu zwykłych widzów wyszło z niego rozczarowanych. Świadczą o tym dziesiątki wpisów na rozmaitych forach filmowych. W większości tych
Mimo entuzjastycznych recenzji branżowych "Labiryntu fauna" wielu zwykłych widzów wyszło z niego rozczarowanych. Świadczą o tym dziesiątki wpisów na rozmaitych forach filmowych. W większości tych negatywnych opinii pojawia się określenie "nie tego się spodziewałem". I może w tym właśnie tkwi problem. "Labirynt..." jest bowiem filmem, po którym nie należy się czegoś z góry spodziewać, na który nie można iść z konkretnym nastawieniem i oczekiwaniami. Trzeba po prostu usiąść i patrzeć. Może nawet odczekać jakiś czas po seansie. Porozmawiać z innymi, którzy ten film widzieli. Wtedy dopiero dostrzega się całe bogactwo treści ukrytych w tej, na pierwszy rzut oka, nieco schematycznej i zaskakująco brutalnej baśni. Bo przede wszystkim to jest właśnie baśń, i gdy spojrzeć z perspektywy właściwej jej konwencji, przestają drażnić uproszczone podziały na dobrych i złych bohaterów czy przewidywalne rozwiązania fabularne. Uderza natomiast niekonwencjonalne ujęcie klasycznej baśniowej tematyki dobra i zła, a przede wszystkim sprzeczne z baśniową logiką negatywne przesłanie. Od samego początku Del Toro kładzie akcent na ludzkie pochodzenie i oblicze zła, którego upostaciowieniem jest demoniczny kapitan Vidal. Zła tak potężnego i wszechogarniającego, że przenikającego nawet do magicznego świata, który miał być dla głównej bohaterki ucieczką od brutalnej rzeczywistości. Ucieczki jednak nie ma. Nie umożliwia jej nawet przywiązanie do wartości. Jak rzadko w baśniach, opowiedzenie się po stronie dobra i gotowość poniesienia w jego imię ofiary nie gwarantuje w tym przypadku szczęścia. Na ekranie zwycięża śmierć: Ofelia nie zostaje w ostatniej chwili cudownie ocalona, a zabicie sadystycznego oficera nie zmniejsza realnie grozy życia w czasie wojny. Film nie pozostawia też złudzeń co do istnienia jakiejś formy nagrody czy pocieszenia w planie metafizycznym. W zakończeniu reżyser przewrotnie umieścił scenę, która mogłaby takie rozwiązanie sugerować. Oto w magicznym świecie czekają na księżniczkę-Ofelię ukochani rodzice i obietnica wiecznego życia. Ale ta wizja trwa kilka sekund i okazuje się tylko przedśmiertnym przebłyskiem dziecięcej wyobraźni. Twórca "Labiryntu..." nie próbuje oszczędzać najmłodszych widzów. Zamiast łatwych i pocieszających prawd serwuje naturalistyczny opis brutalnej rzeczywistości dorosłego świata. To przekaz trudny i niepopularny w tekstach kultury kierowanych do dzieci. Można się zresztą zastanawiać, ilu rodziców, objaśniając ten film, pokusi się o takie pesymistyczne odczytanie, a ilu uchwyci się kurczowo sceny w sali tronowej i będzie jednak próbowało wyjaśniać historię Ofelii w utartych kategoriach baśni, która musi się dobrze kończyć. Tym ostatnim warto podsunąć skojarzenie z mrocznymi baśniami braci Wilhelma i Jacoba Grimm czy Perraulta, które wielu psychologów ceni jako pomocne w przygotowaniu dziecka do zetknięcia się z prawdziwym okrucieństwem świata. Wyraźnym wyłomem w konwencji jest też w "Labiryncie..." natężenie okrucieństwa i naturalistyczne przedstawianie przemocy. Nie zgadzam się jednak z tezą, że Del Toro bez potrzeby epatuje brutalnością. Myślę, że używa jej konsekwentnie jako najsilniej oddziałującego filmowego środka obrazowania istoty zła. Robi to zresztą w swoich obrazach już od lat, odwołując się do fascynacji poetyką hiszpańskojęzycznego kina grozy. Dla tych, którzy chcą go dostrzec, "Labirynt..." ma też drugi, dorosły plan. Można go czytać jako przypowieść z niechrześcijańskiej metafizyki. Mamy w niej do czynienia ze światem bez Boga, a w każdym razie bez takiego Boga, jakiego czci chrześcijaństwo. Z pogańską wizją życia po śmierci. W porównaniu z chrześcijańskim odpowiednikiem ta metafizyka jest zimna i okrutna. Człowiek musi do końca walczyć o swoje zbawienie sam, aż do poniesienia ostatecznej ofiary. Brak jest postaci podobnej do Chrystusa; brak też Boga starotestamentowego, który - jak w opowieści o Abrahamie - w ostatniej chwili powstrzymałby rękę gotową zadać cios. Przejście na drugą stronę jest tu celem samym w sobie. Tak jak w wierzeniach starożytnych Greków, których po śmierci czekała tylko wieczna tułaczka nieśmiertelnych dusz. W planie ewangelicznym za poświęcenie własnego życia dla uratowania brata Ofelię powinna spotkać największa nagroda: wieczne szczęście w królestwie dobrego ojca. W świecie, którego wysłannikiem jest faun, na dziewczynkę nie czeka pocieszenie. Mimo złotego przepychu, przestrzeń tego świata, zobrazowana w scenie w sali tronowej, jest pusta i przytłaczająca, pełna obcych ludzi. A siedzący na wysokich krzesłach matka i ojciec są dalecy i onieśmielający. Pozostaje mieć nadzieję, że maluchy, które wizja Del Toro mogłaby faktycznie przerazić, nie trafią na film od 12 lat. Starszym ta niezwykła baśń na pewno nie zaszkodzi. Jest na to mimo wszystko zbyt mądra.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy przejaw dziecięcej wyobraźni jest jak małe ziarenko, o którego się dba dotąd, dopóki rozum na to... czytaj więcej
Hiszpania za czasów II wojny światowej, pod panowaniem generała Franco. Frankistowski kapitan (w typie... czytaj więcej
Dziecięcy świat marzeń i fantazji jest niezbadany przez oko dorosłego człowieka. Każde dziecko ma swoją... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones