Recenzja filmu

Wygrany (2011)
Wiesław Saniewski
Paweł Szajda
Janusz Gajos

Wygrać i przegrać, czy przegrać i wygrać?

Na początek, sprostowanie. Drogi widzu, jesteś robiony w konia przez osoby odpowiedzialne za promocję filmu "Wygrany". Na plakacie widnieje napis: "Stracił wszystko, by wygrać miłość", co w
Na początek, sprostowanie. Drogi widzu, jesteś robiony w konia przez osoby odpowiedzialne za promocję filmu "Wygrany". Na plakacie widnieje napis: "Stracił wszystko, by wygrać miłość", co w domyśle odnosi się do bohatera filmu, Olivera. Otóż, on ani nic nie traci, ani też nie wygrywa miłości. Wątek miłosny, owszem, pojawia się – Oli poznaje pewną dziewczynę, zamieni z nią parę zdań, ale na koniec zda sobie sprawę, że się praktycznie nie znają, potem wylądują w łóżku i to będzie na tyle (film się wtedy jeszcze co prawda nie skończy, ale wątek "miłosny" już nie będzie kontynuowany). Tak więc, film nie jest o tym, o czym sugeruje plakat.

Oliver Linovsky, Polak urodzony w USA (przez większość filmu będzie mówić po angielsku, a razem z nim reszta postaci filmu), kiedyś niemal wygrał Konkurs Chopinowski. Zajął drugie miejsce, został oznaczony jako "największy przegrany". Teraz wraca, jego europejskie tournee zacznie się we Wrocławiu. Ostatecznie jednak, zrywa kontrakt. Wychodzi z sali, na której czekało na jego wystąpienie 3 tysiące widzów, i znika. Więcej nie chcę zdradzać – całość jest wyraźnie niedopowiedziana i czeka na odkrycie, czego reżyser w ogóle nie wykorzystał (nie ma nastroju tajemnicy ani zastanawiania się nad tym, co się wtedy podczas Konkursu tak naprawdę stało), ale nie o to chodzi. Warto poznać tę historię i tajemnice, jakie skrywa, samodzielnie.

Opowieść o Oliverze, który postanawia się poddać, a w dalszej perspektywie - naprawić swoje życie, bardzo przypomina mi powieści Ayn Rand, w których zastosowana jest metafora problemów bohaterów do wykonywanej przez nich pracy. W "Wygranym" zrobiono to nieco inaczej, porównując dwie ścieżki fabularne: jedną są wyścigi konne – koń jest metaforą artysty, w tym wypadku pianisty (drugiej ścieżki), który stoi na szarym końcu długiego łańcucha. Wcześniej są trenerzy, dżokeje, organizatorzy, potem ludzie obstawiający wyścigi, robiący to w specjalnych lokalach, nie widząc nawet konia na oczy. Oni wszyscy zarabiają na koniach, jednak one same mają z tego niewiele. Podobnie jest z pianistą – przed nim muszą zarobić najpierw organizatorzy, menedżerowie, producenci. Olivier jest na szarym końcu tych wiele wartych kontraktów i licznych koncertów, na których on sam zarabia niewiele.

Ale to nie o pieniądze tu chodzi – one same posłużą w dalszej części filmu czemuś innemu. Oliver jest zmęczony tym, jak go traktują – jak własność, prywatną maszynką do robienia pieniędzy. Kogoś, kto pozwolił im się uzależnić od nich i wmówić sobie, że tak naprawdę jest. Oliver podejmie walkę o odzyskanie prywatności oraz niezależności – zupełnie jak bohaterowie powieści Ayn Rand. Zresztą, porównajcie sobie pewną epizodyczną postać z książki "Atlas zbuntowany" imieniem Richard Halley – jego historia wydaje się niemal bliźniaczo podobna do tej w filmie "Wygrany".

Saniewski opowiada więc widzowi bardzo ciekawą i wartościową historię, jednak film liczy się też pod innymi względami. Aktorsko jest naprawdę dobrze: Janusz Gajos na drugim planie i Paweł Szajda – najładniejsze włosy nowego pokolenia, jak dobrze, że je zapuścił – na pierwszym tworzą świetny duet, wspierający się i uzupełniający nawzajem niemal w każdej scenie. Szkoda tylko, że oprócz nich nikt im nie dorównuje. Pod względem dramaturgii opowieść również się sprawdza. Najlepszym tego dowodem jest wieńczący wyścig koni, który pod względem napięcia może równać się z ostatnią walką w "Rockym".

Pod względem widoków jest to film bardzo ciekawy – zacznie się od biegnących koni, panoramy Nowego Jorku (tam mieszkał Olivier i jego matka), wnętrze sali koncertowej we Wrocławiu, przez różne anonimowe i pełne uroku miejsca – dachy, kawiarnie, ulice – na kurorcie w Baden-Baden i ponownie w Nowym Jorku kończąc. Mnóstwo lokacji, wszystkie bardzo dobrze wykorzystano i ładnie sfotografowano. Świetna robota.

Lepszej muzyki polskie kino nie miało od czasu "Tulipanów" Borcucha z 2004 i rewelacyjnej jazzowej ścieżki dźwiękowej Daniela Blooma. Teraz, po blisko 7 latach Carlos Libedinsky tworzy coś równie świetnego – bardzo dużo muzyki klasycznej, idealnie współgrającej z wydźwiękiem filmu. Ilekroć Olivier siada do fortepianu... W tym, co gra, słychać jego samego – wzburzenie, pasję, ciekawość co się stanie, gdy usiądzie i zagra. Oprócz tego widz usłyszy parę innych kawałków, w tym jedną z najsmutniejszych piosenek wszech czasów: rock ’n’ rollową balladę Elvisa Presleya "In The Ghetto". Wsłuchajcie się w jej słowa, warto...

Film traci tylko na jednym – skromności. Większość wątków jest zaledwie "liźniętych", wszystkie są zwięzłe. Brakuje porządnej, konkretnej i rozbudowanej historii – a taką z pewnością można było zrobić. Był materiał, ale ostatecznie zamknięto całość w czasie poniżej dwóch godzin. Szkoda.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Artysta to zwykle osoba o niezwykłej wrażliwości. Niebieski ptak, oderwany od rzeczywistości, najczęściej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones