Recenzja filmu

Kolekcja sukienek (2016)
Marzena Więcek
Ewa Szykulska
Marzena Trybała

Wyprzedaż

Mentalne zmagania porównane do kolekcji sukienek to metafora tak nietuzinkowa jak uczniowski wiersz, napisany na nudnej lekcji matematyki. Nie bez powodu taka poezja ląduje zazwyczaj na dnie
Zaczyna się ambitnie – bez wstępu. Z wypowiedzi kobiet w różnym wieku, prosto do kamery, dowiadujemy się jakby mimochodem, że ktoś zbiera ich osobiste zwierzenia do eksperymentu socjologicznego. Krótsze i dłuższe fragmenty chwytają chwile szczerości i trochę wystudiowanych, kokieteryjnych monologów. Wszystkim bohaterkom – zawsze samym, w swych domach – dość łatwo przychodzi mówienie o sobie i bliskich. Kolejne epizody układają się w sekwencję udającą film dokumentalny, jednak intencje reżyserki bardziej są tu zasugerowane niż faktycznie komunikowane. Niestety, niezależnie od tego, czy dokument jest autentyczny czy to tylko konwencja, z której korzysta fikcyjna historia, musi odznaczać się dozą realizmu. Tymczasem w "Kolekcji sukienek" aktorki grają zwykłe kobiety mniej więcej z takim samym wyczuciem jak polskie telenowele spod znaku "M jak miłość" imitują prawdziwe życie. Z ośmiu kobiet tylko Marzenie Więcek z często nieobecnym wzrokiem, charakterystycznym dla osób przywołujących stare, bolesne wspomnienia, i wchodzącej co jakiś czas w interakcje z kotem, udaje się uzyskać jakąś autentyczność. Całą resztę niestety zdradza teatralna lub serialowa maniera zbyt dramatycznego zawieszania głosu i zbyt silnej emfazy w co drugiej kwestii. Na co dzień ludzie raczej rzadko mówią tak okrągłymi zdaniami, a sentencje o sprawach ostatecznych wypowiadają może raz w życiu, o ile w ogóle. Powtórzenia, zająknięcia się, urywane zdania i drobne błędy składniowe – to grzechy, które popełniamy codziennie za pomocą naszych języków, a z których żadna z bohaterek "Kolekcji sukienek" nie będzie musiała się spowiadać.


Jeszcze mniej od gry aktorskiej konwencję łże-dokumentu podważa praca kamery. Jak widz ma uwierzyć, że wszystko było nagrywane przez jednego człowieka –amatora, jak się później dowiemy z ukrycia i bez wiedzy podglądanych kobiet, jeśli nawet niewprawne oko zauważy, że ujęcia pochodzą z kilku obiektywów? Zbliżenia i powolne jazdy, sugerujące, że musi za nią stać profesjonalista, odbierają konwencji amatorskiego dokumentu resztki wiarygodności, wprowadzając dysonans zakłócający całkowicie odbiór filmu. Ten sposób filmowania jest co najmniej dziwnym wyborem artystycznym, zważywszy na fakt, że pierwszy lepszy twórca horrorów klasy C zrobiłby to lepiej: nawet zdjęcia nagrane smartphone'em z ręki przydają lepsze wrażenie realizmu wszystkiemu, co znajdzie się w kadrze, niż zastosowana w "Sukienkach" strategia. Wszystko to sprawia, że poetyckie wstawki ze staruszkiem cieszącym się z deszczu czy dziewczynką bawiącą się na łące balonikiem – pomyślane zapewne jako kontrapunkt emocjonalnie twardo stojących na ziemi scen codzienności – są niewiele mniej oderwane od rzeczywistości niż wspomniane monologi. Ostatnim gwoździem do trumny jest kuriozalnie zakomponowana scena przesłuchania, w której role się odwracają – teraz sprawca całej tej lawiny intymnych zwierzeń szuka zrozumienia i kontaktu. Doprawdy nie wiem, co twórcy chcieli za pomocą tej ramy powiedzieć, bo wniosek, że on ma problemy, one mają problemy i wszyscy mamy problemy – to żadna puenta.


Film Więcek mógłby być o niebo lepszy, gdyby skrawki życia serwowane nam przez bohaterki odsyłały do większej, bardziej intrygującej całości. Tymczasem każdą z postaci można bez trudu upchnąć do szufladki podpisanej jednym słowem-kluczem: "starość", "samotność", "nieadekwatność"... I choć znalazło się tu przynajmniej kilka świetnych aktorek, trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy tylko zmontowane razem odpryski z castingu do filmu, który nigdy nie powstał. Cała ta obietnica pokazania wachlarza kobiecych doświadczeń, dobranych na zasadzie prostych kontrastów, bez dbałości o wzajemny rezonans, to artystyczna łatwizna, której dobrym podsumowaniem jest sam tytuł. Mentalne zmagania porównane do kolekcji sukienek to metafora tak nietuzinkowa jak uczniowski wiersz, napisany na nudnej lekcji matematyki: tylko zewnętrzny kontekst sprawia, że każde porównanie wydaje się magiczne, a każdy niedokładny rym jest formalnym olśnieniem. Nie bez powodu taka poezja ląduje zazwyczaj na dnie szuflady zaraz po powrocie do domu.
1 10
Moja ocena:
3
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film ten, z tego co mi wiadomo, powstał poza poza strukturami typu: PISF, Regionalne Fundusze Filmowe,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones