Recenzja filmu

Witamy w Nowym Jorku (2014)
Abel Ferrara
Gérard Depardieu
Jacqueline Bisset

Zły bankier

Dialogi o niczym, przeciągane do granic cierpliwości sceny (patrz: rewizja Devereaux w areszcie), bełkotliwe monologi do ściany, wreszcie długie statyczne ujęcia z bohaterem omiatającym pustym
U Abla Ferrary wszystko po staremu. Seks jest brudny, tytułowe miasto – grzeszne, a dusze bohaterów – zbrukane i niegodne odkupienia. "Witamy w Nowym Jorku" –  inspirowaną autentycznymi wydarzeniami historię finansisty oskarżonego o gwałt na pokojówce – ogląda się niczym katalog artystycznych obsesji autora "Złego porucznika". O ile jednak kiedyś wywoływały one skrajne emocje oraz zdrowy ferment, dziś w najlepszym wypadku można je skwitować wzruszeniem ramion.



Ferrara zaczynał  od produkcji klasy B, by dopiero w latach 90. zaistnieć na gruncie kina autorskiego. Do dziś lubi jednak karmić najniższe instynkty pod płaszczykiem tak zwanej zaangażowanej sztuki. Pierwszy akt nowego filmu trudno określić inaczej niż jako  pornos z Gerardem Depardieu obsługiwanym przez zastęp prostytutek. Choć grany przez gwiazdora bankier Devereaux przyleciał do Nowego Jorku w interesach, reżyser nie zaprząta sobie głowy szczegółami tej wizyty. Ferrary nie ciekawi również, w jaki sposób Francuz zarabia na życie w luksusowej bańce rozpusty. Jednocześnie nie jest jednak w stanie zajrzeć w głąb postaci i odpowiedzieć na pytanie, z kim właściwie mamy do czynienia? Co sprawiło, że Devereaux stał się zdeprawowanym satyrem? Ferrara sugeruje, co prawda, kolejne rozwiązania (traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa,  nieudane małżeństwa, upojenie władzą, seksoholizm), ale nigdy nie pochyla się nad nimi na dłużej. Analizę zastępuje monotonną, jałową obserwacją i dziecięcymi konstatacjami o złych politykach i demoralizującym bogactwie. 

Dialogi o niczym, przeciągane do granic cierpliwości sceny (patrz: rewizja Devereaux w areszcie), bełkotliwe monologi do ściany, wreszcie długie statyczne ujęcia z bohaterem omiatającym pustym wzrokiem metropolię. Do tego interwały w postaci retrospekcji, w których Francuz z lepszym lub gorszym skutkiem uprawia erotyczne myślistwo. Wszystko w zgodzie ze złotą receptą Rogera Cormana, by co kwadrans umieszczać w filmie scenę seksu i tym samym podtrzymywać gasnące zainteresowanie widowni. Oto, jak Ferrara wyobraża sobie dojrzałe kino artystyczne. Kiepski scenariusz idzie, niestety, w parze z niechlujną reżyserią. Wystarczy wspomnieć momenty, w których Devereaux oraz jego żona (najlepsza z całej obsady Jacqueline Bisset) – oboje rodowici Francuzi – obrzucają się oskarżeniami raz po francusku, raz po angielsku. Wyraźnie jednak słychać, że dialogi w języku Szekspira brzmią nienaturalnie i sprawiają aktorom trudność.



Skoro jesteśmy przy odtwórcach głównych ról, za skarby świata nie potrafię zrozumieć zachwytu recenzentów nad kreacją Depardieu. Odnoszę wrażenie, że poświęcenie i odwagę myli się tu z ekshibicjonizmem albo tanim ekscesem. Gwiazdor z ledwie maskowaną, perwersyjną wręcz uciechą obnosi się na ekranie ze swoim monstrualnie otyłym, zdeformowanym cielskiem. Sapie, charczy i imituje wielkie aktorstwo. A już zupełnie kuriozalny jest umieszczony przed filmem fragment konferencji prasowej z udziałem Depardieu. Aktor opowiada  dziennikarzom, że nie ufa politykom i tytułuje się zadeklarowanym anarchistą. Przypomnijcie sobie, jak całkiem niedawno afiszował się z przyjaźnią Władimira Putina i porównywał go do Jana Pawła II. Czujecie ten przykry zapach? Albo to cynizm, albo kabotyństwo. Witamy w show-biznesie.  
1 10
Moja ocena:
3
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones